Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat Steve McQueen przyzwyczaił nas do znakomitego kina. Głód, Wstyd, Zniewolony, czy choćby Wdowy – w każdym z nich brytyjski twórca prezentował swoją autorską wizję, unikał schematów i fabularnych klisz. Dlatego z ogromnym smutkiem donoszę, iż Blitz (ocena: 5) to pierwszy nieudany film urodzonego w Londynie twórcy, w którym trudno dostrzec jego styl.
Rok 1940. II Wojna Światowa nabiera rozpędu – właśnie zaczęła się Bitwa o Anglię. Wyją syreny, mieszkańcy w pośpiechu szukają schronienia w bunkrach. Młody protagonista filmu George (Elliot Heffernan) żyje wraz z matką Ritą (Saoirse Ronan) w jednej z londyńskim dzielnic zamieszkujących głównie przez klasę robotniczą. Chcąc chronić syna, Rita wysyła go na wieś, ten jednak sprzeciwiając się rozłące z rodziną, wyskakuje z pociągu i próbuję odnaleźć rodzinny dom. George na swojej drodze prowadzącej przez wojenne piekło spotka wiele osób, część okaże się pomocna, większość jednak będzie mieć niecne zamiary i wykorzysta chłopaka do swoich potrzeb, każąc mu na przykład okradać sklepy. Drugą, mniej wyeksponowaną przez McQueena osią fabularną, są losy Rity – lubiącej dobrze się zabawić i mającej powodzenie u mężczyzn. Priorytetem jest oczywiście dobro jej syna – gdy dostaje informację, iż jej nie dotarł on do celu, rusza na poszukiwania.
Poza schematyczną, przewidywalną i zaskakująco konwencjonalną historią, największym grzechem Blitz jest jego podejście do kwestii rasizmu. Film eksploruje uprzedzenia rasowe w Wielkiej Brytanii tamtych czasów, ale robi to w sposób stereotypowy i łopatologiczny. Zamiast operować półcieniami, McQueen jest bardzo dosłowny w swoim przekazie. To tym bardziej zaskakujące, jeżeli weźmiemy pod uwagę, iż ten sam twórca znakomicie ukazał podobną problematykę w Zniewolonym (2013), za którego dostał zresztą Oscara. Takiego sukcesu za Blitz nie wróżę.
Blitz nie jest jednak tworem całkowicie nieudanym. Paradoksalnie najlepiej działa, gdy odchodzi od scen batalistycznych i tych związanych z wędrówką bohatera przez koszmary wojny. Mam tutaj na myśli sekwencje na bankiecie, w których to kamera Yoricka Le Saux uwalnia się i tańczy wraz z postaciami, niczym w Lovers Rock (2020). Jest też tutaj znakomicie zainscenizowana scena musicalowa czy wokalny performens Saoirse Ronan, która zresztą jest najjaśniejszym elementem filmu. To właśnie w momentach, w których na pozór kilka się dzieje i które nie mają związku z główną osią fabularną, film McQueena ogląda się z dużą dozą przyjemności. Niestety tych przyjemności w równo dwugodzinnym filmie jest jak na lekarstwo, bo autor skupia się przede wszystkim na zupełnie nieciekawej i prowadzącej do oczywistego finału historii młodego George’a.
Choć fabularnie i narracyjnie Blitz pozostawia sporo do życzenia, to nadrabia co nieco stroną formalną, choć też nie zawsze. Londyn lat 40. został odtworzony z niezwykłym pietyzmem. Przywiązanie do detali w kostiumach, scenografii robi spore wrażenie, podobnie jak efekty specjalne. Operatorsko to również solidna robota (scena z przelatującymi samolotami nad wodą to małe arcydzieło), choć trudno nie zauważyć charakterystycznej dla filmów streamingowych “gładkości”. Jest to film nadzwyczaj piękny, co odejmuje sporo realizmowi, w końcu jest to przecież, przynajmniej w jakimś stopniu, film wojenny. Pod tym względem przypomina momentami 1917 (2019) Sama Mendesa, czyli dzieło również wyzute, przynajmniej moim zdaniem, z realizmu. Zresztą w Blitz mamy kilka scen-mastershotów, które swoją stylistyką i sposobem zrealizowania mocno przypominają film Mendesa.
Blitz pewnie wygrałby Oscary 15 lat temu, ale dzisiaj wygląda jak przestarzały dramat wojenny, który nie ma niczego świeżego do zaoferowania. Już pierwszą czerwoną flagą był fakt, iż film tak wielkiego autora miał swoją światową premierę w Londynie, a nie w Cannes czy Wenecji. McQueen tłumaczył ten fakt tym, iż była to jego decyzja, ale prawdy nigdy się nie dowiemy. Pozostaje mieć nadzieje, iż to jednorazowa wpadka i już w kolejnym projekcie ten znakomity brytyjski twórca wróci do topowej formy.