Kapitan Ameryka, Iron Man, Thor i długi szereg innych bohaterów – trudno dzisiaj nie wiedzieć, kim są. Mamy oczywiście chaotyczne MCU na małym i dużym ekranie, a co odważniejsi sięgają również po komiksy. O ile jednak za filmami czy serialami da się jeszcze nadążyć, przy komiksach jest to nieco trudniejsze zadanie. Ostatecznie nie żyjemy w latach 60. w Stanach. Czy da się nadrobić poprzednie stulecie komiksów? Cóż, książka Cały ten Marvel wyszła spod ręki człowieka, który przeczytał…wszystko.
Cały ten Marvel to lektura fascynująca na tylu poziomach, iż choćby jej recenzja może się niekontrolowanie rozrosnąć. Zacznę jednak od tego, czym książka nie jest. Wbrew pozorom nie jest to przewodnik po komiksach Marvela, nie jest to żaden katalog postaci, ani choćby zachęta to powtórzenia czynu autora, czyli przeczytania całości. Czym więc jest? Niewątpliwie jest to wnikliwa analiza fenomenu kulturowego, jakim jest Marvel w komiksowej wersji. Douglas Wolk zawodowo zajmuje się tym właśnie medium, a w książce w niezłym stylu wybiera najciekawsze według niego wątki – od konkretnych linii wydawniczych po komiksy jako zwierciadło zjawisk społecznych.

Książka reklamuje się jako przewodnik po uniwersum, ale raz jeszcze – nie jest to nie wiadomo jak obszerne kompendium, w którym znajdziemy każdy jeden komiks i każdego bohatera. Wolk przeczytał wszystko, co się dało, ale bynajmniej nie zachęca czytelników do tego samego. Analizę zaczyna od metafory góry cudów: gdzie nie zboczymy ze szlaku, znajdziemy coś interesującego – ale trudno zebrać je wszystkie. (Najwyraźniej poza samym Wolkiem).
Na początku poczytamy nieco o historii Marvela – chociaż niekoniecznie przesadnie szczegółowo, a także niekoniecznie po kolei. Już na samym wstępie autor zaznacza, iż chronologia i trzymanie się schematu to raczej luźne koncepty zarówno w uniwersum, jak i w Całym tym Marvelu. Pierwsze trzy rozdziały składają się na intro, ale kolejne wątki powiązane z historią pojawiają się jako krótkie rozdziały nazwane Interludiami. Poczytamy w nich przede wszystkim o Stanie Lee, Stevie Ditko i Jacku Kirbym, ale też o potworach, muzyce czy prezydentach przewijających się na komiksowych panelach na przestrzeni lat.
Interludia są raczej krótkie, przypominające wyliczanki – raczej przedstawiają ciekawostki i ich obecność w konkretnych komiksach. Inaczej sprawa ma się z pełnoprawnymi rozdziałami. Znajdą się rozdziały o Spider-Manie, Thorze czy X-Menach, ale zawsze w intrygującej odsłonie. Przykładowo, historia mutantów powiązana jest z ukazaniem tożsamości zbiorowej oraz pokazania obcości bez konkretów. Rozdziały tematyczne również śledzą trop wybranych przez autora komiksów, ale nie jest potrzebna szczegółowa wiedza.
Można by się zastanowić, dla kogo jest do książka? Chociaż zabrzmi to jak klisza, powiem: dla wszystkich. Absolutne minimum wiedzy dostaniemy w pierwszych trzech rozdziałach. Zorientowany, wierny, a przede wszystkim oczytany fan z kolei z pewnością odnajdzie się w tytułach, nazwiskach i wyliczanych wątkach. Jednocześnie raczej się nie znudzi, jako iż autor mocno podkreśla swoje zamiłowanie oraz własne komentarze. Ja czytałam z miejsca pomiędzy – przygodę z komiksami Marvela rozpoczęłam stosunkowo niedawno, ale Cały ten Marvel cały czas podsuwał mi coś, co już rozpoznawałam, lubiłam albo chciałam wiedzieć więcej. Nie mam co prawda nowej listy do przeczytania po tej lekturze, ale fascynacja przybiera na sile.
Wolk naprawdę dobrze wypada jako autor-fan-ekspert. Jego analizy niesamowicie wciągają, są klarowne i zrozumiałe, a czasem ubogacone w anegdoty czy komentarze „na marginesie” (a adekwatnie w przypisach). Dorzuca choćby ogólne podsumowanie fabuły podzielone na okresy tematyczne, co naprawdę pomaga uwierzyć, iż ten chaos da się ogarnąć umysłem. Nie wiem, jakie szaleństwo pozwoliło mu faktycznie przeczytać całego Marvela, ale wygląda na to, iż było warto. Dlatego też poddałam się jego autorytetowi, popełniając czytelnicze barbarzyństwo, czyli…
Cały ten Marvel warto czytać nie po kolei. Autor zaleca czytanie komiksów w zgodzie z naszymi zainteresowaniami w danym momencie, to samo podejście oferując w swojej książce. Da się ją przeczytać od deski do deski, ma swoją wewnętrzną strukturę choćby z Interludiami. Mimo to, warto porzucić ten rytm i czytać rozdziały swobodnie. To świetny trening przed chaotycznym uniwersum Marvela. Dobrze też wpływa na dynamikę czytania – Wolk czasem sam sugeruje w przypisach, gdzie w książce poczytamy więcej o danym bohaterze czy linii. Można też samemu poskakać sobie po rozdziałach zgodnie z tym, co przykuje naszą uwagę. Różnorodnie, dynamicznie, ciekawie – jak zwykle z dobrą lekturą, kończą się za szybko. (Ale nie martwimy się, bo materiału źródłowego nie zabraknie).
Świetnie się bawiłam, czytając Cały ten Marvel. Jedyne czego mi brakuje, to włączenie okładek czy konkretnych paneli w tekst. Autorowi zdarza się opisywać konkretne kadry czy barwy, które mogłyby naprawdę ubogacić tę pozycję. Przynajmniej wiadomo, jakie jest ich źródło, wszystko można namierzyć – dramatu nie ma. Czy czytanie o komiksach może być więc równie fascynujące, jak czytanie samych komiksów? Jak najbardziej! Łatwiej jest też podejść do jednej książki, niż do 27 000 zeszytów – chociaż niewykluczone, iż po jej lekturze Marvel wciągnie jeszcze bardziej.
PS I nagle przeczytanie całego Marvela wydaje się osiągalne, więc kusi…

Autor: Douglas Wolk
Tłumaczenie: Adrian Skowroń
Wydawnictwo: Insignis
Liczba stron: 440
Data premiery: 4 czerwca 2025 roku
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z wydawnictwem Insignis. Dziękujemy!
Fot. główna: Kolaż z użyciem okładki/Wydawnictwo Insignis.