Jeszcze kilka lat temu byłam przekonana, iż nie ma nic złego w związku z mężczyzną, który ma dziecko z poprzedniego małżeństwa. Dziś mam na ten temat nieco inne zdanie. Mam 27 lat, mój partner, Aleksy, ma 32. Rozwiódł się z żoną około trzy lata temu, mają razem sześcioletniego syna.
Zimą tego roku Aleksy mi się oświadczył – wszystko między nami układało się dobrze, ale teraz mam wrażenie, iż wszystko się sypie. Chciałam napisać, iż to przez jego dziecko, ale przecież chłopiec nie jest niczemu winny. Raczej chodzi o zachowanie jego matki.
Poznałam Aleksego, kiedy był już po rozwodzie. Opowiedział mi, iż jego małżeństwo się rozpadło, bo z żoną całkowicie przestali się rozumieć. Przemyśleli wszystko i wspólnie podjęli decyzję o rozwodzie.
Nie wnikałam za bardzo w ich sprawy rodzinne – wiedziałam tylko, iż Aleksy czasem zabierał syna na spacer w weekend, raz w miesiącu przelewał byłej alimenty, czasem kupował mu zabawki albo potrzebne rzeczy.
Oczywiście na początku nie przedstawił mi syna – zresztą ja sama nie spieszyłam się z tą znajomością. W mojej rodzinie i wśród znajomych nikt nie miał dzieci, nie wiedziałam więc, jak powinnam się zachowywać wobec dziecka mojego partnera.
Na początku naszej relacji Aleksy wynajmował mieszkanie razem z kolegą. Ponieważ ja mam swoje mieszkanie, z czasem zaproponowałam mu, żeby się do mnie wprowadził. Od tamtej pory mieszkamy razem.
W codziennym życiu wszystko się układało – im dłużej byliśmy razem, tym bardziej czuliśmy się ze sobą związani. Do czasu, aż była żona Aleksego zaczęła coraz śmielej wchodzić nam na głowę.
Pewnego dnia miała jakąś pilną sprawę i błagała Aleksego, żeby wziął syna do siebie na noc. On powiedział jej, iż mieszka ze mną i może to zrobić tylko wtedy, jeżeli ja się zgodzę. Oczywiście się zgodziłam.
Wtedy poznałam sześcioletniego Pawkę. Z czasem takie sytuacje zaczęły się powtarzać – coraz częściej był u nas, co szczerze mówiąc zaczęło mnie męczyć.
– Nie masz na to wpływu – powiedziała mi mama, kiedy się jej poskarżyłam. – Twój facet ma dziecko i ma obowiązek brać udział w jego wychowaniu.
Wszystko to rozumiem. Ale to nie jest moje dziecko. Tak, to sympatyczny chłopiec, ale wciąż – obcy.
Poza tym, nie jesteśmy jeszcze choćby małżeństwem. Każde z nas ma oddzielny budżet, mieszkamy w moim mieszkaniu, a jego syn gości u nas coraz częściej.
I jakby tego było mało, niedawno Aleksy powiedział mi, iż jego była chce, żeby syn spędzał z nami każdy weekend. Bo ona też potrzebuje czasu, żeby ułożyć sobie życie. Niech układa – ale co ja mam do tego?
Żadne z dziadków nie chce zająć się wnukiem w weekendy – jedni pracują, inni mają działkę. Wychodzi więc na to, iż nikt poza nami się tym nie interesuje.
A ja też chciałabym mieć prawo w weekend wejść do swojego mieszkania i spędzić czas z ukochanym. Niestety, nikt o tym nie myśli.
– Wiesz co, ja nie bronię ci kontaktu z synem – powiedziałam Aleksemu, gdy nerwy mi puściły – ale może mógłbyś spędzać z nim czas nie tylko u nas w domu? Ja też chcę mieć normalny weekend, a nie siedzieć co tydzień z cudzym dzieckiem.
To była nasza pierwsza poważna kłótnia. Aleksy spakował się i pojechał na noc do rodziców.
Rano zadzwoniła do mnie jego mama.
– jeżeli zdecydowałaś się być z moim synem – powiedziała – musisz pogodzić się z tym, iż to teraz również twoje dziecko.
Nie mam nic przeciwko chłopcu, ale ja chcę kochać własne dziecko – to, które sama urodzę.
To, iż jestem w związku z mężczyzną, który ma dziecko, nie czyni mnie automatycznie matką tego dziecka.
Nie mam nic przeciwko temu, by czasem spędzać z Pawką czas. Ale nie chcę, żeby to było co weekend.
Na początku Aleksy się ze mną zgadzał, starał się rozdzielać czas dla mnie i dla syna. Teraz jednak coraz częściej się o to kłócimy.
Nie chcę stracić przez to ukochanego, ale nie potrafimy znaleźć kompromisu. Moje przyjaciółki tylko wzruszają ramionami – żadna z nich nie była w takiej sytuacji i nie bardzo wie, co mi doradzić.