Moja była teściowa przechwala się, iż jej syn zostawił mi wszystko po rozwodzie: gorzka prawda jest taka, iż nie miał nic do zabrania
Weronika siedziała w kuchni swojego małego mieszkania w Poznaniu, wpatrując się przez okno, za którym szary deszcz zalewał podwórko. Serce ściskało się jej z bólu i żalu, gdy przypominała sobie słowa byłej teściowej, Kazimiery. Ta, z dumnie uniesioną głową, opowiadała wszystkim sąsiadkom i znajomym, jaki to jej syn, Krzysztof, jest szlachetny. „Zostawił Weronice wszystko – mieszkanie, samochód, choćby mebli nie ruszył! Wyszedł z jedną torbą, prawdziwy mężczyzna!” – powtarzała na każdym rogu. Gdyby nie znać prawdy, rzeczywiście brzmiałoby to jak bohaterstwo. Ale Weronika wiedziała, jak było naprawdę, a to kłamstwo paliło ją od środka.
Mieszkanie, w którym teraz żyła, dostała od babci jeszcze przed ślubem. Pamiętała, jak pieczołowicie przechowywała klucze do tego domu, swojej ostoi, gdzie każda rysa na ścianie była znajoma. Samochód? Kupiła go sama, za pieniądze uzbierane przez lata pracy w biurze, zanim jeszcze Krzysztof pojawił się w jej życiu. On nie dołożył ani grosza ani do jednego, ani do drugiego. Gdy teściowa rozpisywała się, jak to jej syn „nic nie zabrał z domu”, Weronika tylko gorzko się uśmiechała. A co niby miał zabrać? Wszystko w tym mieszkaniu – od kanapy po czajnik – kupiła ona sama albo dostała od rodziców. Krzysztof? Był gościem w ich wspólnym domu, nie gospodarzem.
Ich małżeństwo trwało cztery lata, ale dla Weroniki były to cztery lata walki. Krzysztof pracował może z dwa lata w tym czasie. Resztę spędził na „szukaniu siebie”. Praca w korporacji? Za daleko dojazd. Pensja w sklepie? Niegodna jego ambicji. Kierownik w kawiarni? Za mało dla takiego jak on. Marzył o wielkich rzeczach, ale nie wychodził poza marzenia. Tymczasem Weronika wstawała co dzień o szóstej rano, by zdążyć do pracy, gdy on spał do południa. Ona płaciła rachunki, kupowała jedzenie, gotowała obiad, a on… szukał „czegoś swojego”. Czasem łapała się na myśli: „Za co ja się tak ukarałam, wybierając go?”
Gdy przyszło do rozwodu, Weronika czuła jednocześnie ulgę i pustkę. Była zmęczona byciem jedynym dorosłym w ich związku. Krzysztof, tak jak obiecał, wyszedł. Z jedną torbą, jak lubi powtarzać jego matka. Zamknął drzwi z hukiem, jakby to on był pokrzywdzony. Teściowa podniosła ten gest do rangi bohaterstwa. „Mój syn – prawdziwy rycerz! Zostawił wszystko byłej żonie i zaczął od nowa!” – jej głos niosło po całym osiedlu, a Weronika zaciskała pięści, by nie krzyczeć. Wyobrażała sobie, jak chwyta Kazimierę za ramiona i krzyczy prawdę: „Nie zostawił, bo nic nie wniósł! Wyszedł, bo nie mógł zabrać tego, co do niego nie należało!”
Ale Weronika milczała. Nie chciała schodzić do poziomu plotek. Jej bliscy – przyjaciele, rodzice – znali prawdę. Widzieli, jak ciągnęła wszystko na swoich barkach, jak wypalała się, jak płakała nocami, myśląc, iż może to jej wina, iż nie potrafiła zmotywować męża. Wspierali ją, gdy w końcu zdecydowała się na rozwód. A co do obcych? Niech wierzą w bajki Kazimiery. Weronika wiedziała: ci, którzy słuchają plotek, nie są warci jej czasu.
Mimo to za każdym razem, gdy dosłyszała fragmenty tych rozmów, w piersi podnosiła się fala gniewu. „Zostawił wszystko byłej!” – brzmiało jak kpina. To nie on zostawił, to ona zachowała to, co i tak było jej. Nie pozwoliła mu zrujnować życia, tak jak zrujnował ich małżeństwo. Weronika patrzyła na swoje mieszkanie, na zdjęcia na ścianie, na kwiaty, które sama zasadziła na balkonie, i myślała: „To moje. Zasłużyłam na to. I nikt nie odbierze mi mojej prawdy”.
Teraz, gdy rozwód miał już za sobą, Weronika zaczęła na nowo uczyć się żyć. Zapisała się na jogę, odważyła się malować, czego nie robiła od czasów szkoły. Uśmiechała się częściej, a jej oczy, przygaszone przez lata małżeństwa, znów błyszczały. Ale gdzieś głęboko wciąż tlił się ból. Nie z miłości do Krzysztofa – ta dawno umarła. Z niesprawiedliwości. Z tego, iż jego kłamstwo stało się legendą, a jej prawda pozostała w cieniu. Ale Weronika wiedziała: da sobie radę. Zawsze dawała.