"Bupkis" pyta, czy Pete Davidson zasługuje na szansę – recenzja serialu dostępnego na SkyShowtime

serialowa.pl 1 rok temu

„Bupkis” mniej lub bardziej świadomie budzi wątpliwości, czy na pewno Pete Davidson jest aż tak interesujący. Udzielona w serialu odpowiedź okazuje się ciekawsza, niż mogłoby się początkowo wydawać.

Moda na serialowe zacieranie granic między fikcją a biografią nie przemija. Chociaż „Bupkis” (zapożyczone z jidysz słowo slangowo oznaczające „nic”, „coś bez znaczenia”) nie zostało zatytułowane imieniem głównego bohatera, wpisuje się w zbiór opowieści o w różnym stopniu fikcjonalizowanych wersjach istniejących postaci, które grają – mniej więcej – siebie. „Ramy„, „Mo” czy „Dave” w ostatnich latach urzekały nas unikatową perspektywą i eksperymentami formalnymi, ale „Bupkis” (oryginalnie platforma Peacock, w Polsce SkyShowtime) często zestawia się w recenzjach też ze starszymi wzorcami takich narracji: „Kronikami Seinfelda”, „Pohamuj entuzjazm” czy, osławionym z pozaartystycznych powodów, „Louiem”.

Daleko mi do zrównywania serialu, za który odpowiadają Pete Davidson („Saturday Night Live”), Judah Miller i Dave Sirius, z poprzednikami, bo to jakościowo nie ta liga, przynajmniej na etapie ośmioodcinkowego 1. sezonu. I nie winię nikogo, kto po 1. odcinku, doprawdy żenującym, poczuje chęć, by całkiem zrezygnować z seansu. A jednak uważam, iż równocześnie jest w „Bupkis” wystarczająco wiele ciekawych elementów i sposobów rozgrywania (nie)fikcyjnej biografii znanego człowieka, iż warto poświęcić temu tytułowi uwagę. choćby jeśli, jak ja, nie do końca rozumie się fenomen popularności Davidsona, będącego centrum tego serialu.

Bupkis, czyli kolejny serial na styku prawdy i fikcji

Pete Davidson w tym serialowym wariancie mieszka z matką na Staten Island i głównie szuka sposobów na zabicie czasu, ewentualnie przypominając sobie chwilami, iż warto by pomyśleć też o dalszej karierze. Nie ma na siebie pomysłu, a wyszukiwarka internetowa podsuwa mu tylko wątpliwości – czemu jest sławny, skoro prawie nikt nie ma o nim nic dobrego do powiedzenia? Używki, kolejne głośne romanse, sława z SNL, jakieś filmy. Pete, mimo statusu celebryty, nie czuje się spełniony, na dodatek im bliżej trzydziestki, tym mniej wie, kim adekwatnie jest. Wie tylko, iż chętnie coś by zmienił w swoim życiu, ale co i jak – to już trudniejsza sprawa.

„Bupkis” (Fot. Peacock)

Zwłaszcza iż całkiem sporo zarzutów, które stawiają Pete’owi bliscy, znajduje w toku 1. sezonu potwierdzenie. Od jednej używki do drugiej, od głupiego pomysłu do jeszcze głupszego. Główny bohater serialu zachowuje się jak duże dziecko, niańczone przez większość otoczenia i upewniane w tym, iż jest wyjątkowe. Na czym miałaby polegać ta wyjątkowość, nie wie sam Pete, ale im bardziej chce się z tym zmierzyć, tym mocniej hamują go złe nawyki i dawne traumy. Nadopiekuńcza matka (Edie Falco, „Rodzina Soprano”, „Siostra Jackie”), nieuznający niedojrzałości, której pełno w życiu wnuka, dziadek (Joe Pesci w pierwszej serialowej roli od dekad) i zbyt potulny menadżer (Philip Ettinger) starają się pomóc, ale na efekty trzeba będzie zaczekać.

Bupkis, Pete Davidson i komplikowanie wizerunku

„Bupkis” ma świetną obsadę, choćby niewielkie role powierzono bowiem znanym aktorom, z których część (jak Sebastian Stan, John Mulaney, Ray Romano, Jon Stewart) gra – znów mniej więcej – siebie, a część (m.in. Steve Buscemi i Chris O’Donnell) pojawia się w innych rolach. W słabszych odcinkach można to uznać za marnowanie talentu na ze względu na prywatne sympatie do Davidsona, w lepszych – za sygnał, iż gwiazdy dostrzegły w tym projekcie coś wartego uwagi.

Bo chociaż Pesci i Brad Garrett („Wszyscy kochają Raymonda”) nie powinni pewnie wikłać się w fatalny scenariusz wspomnianego 1. odcinka, gdzie scena masturbacji przy matce oraz cały wątek z prostytutką są w stylu „American Pie”, to już ten sam Pesci i Bobby Cannavale („Vinyl”) pojawiają się w 2. odcinku, chyba najlepszym w całym sezonie. To tu poznajemy dziecięcą odsłonę Pete’a (Preston Brodrick) i dzięki retrospekcjom z rodzinnego wesela w 2001 roku, krótko po śmierci ojca głównego bohatera podczas ratowania ludzi po zamachach na WTC, zaczynamy rozumieć, iż stawki „Bupkis” są wyższe, niż wskazywałby na to słaby pilot serialu. Kolejne odcinki prezentują natomiast jakość gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami, ze wskazaniem jednak na całkiem niezły poziom.

„Bupkis” (Fot. Peacock)

Problem na razie w tym, iż tak jak Pete nie do końca wie, jaki chce być, tak serial o nim też próbuje być o wszystkim, do każdego tematu dobierając inną konwencję. I o ile weselny 2. odcinek czy odcinek 6, pokazujący samotne święta bohatera w Kanadzie, działają w swojej różnorodności tematycznej świetnie, o tyle wspomniany pilot czy „Crispytown”, czyli niekoniecznie udana zabawa serią „Szybcy i wściekli”, zawodzą.

A przecież są jeszcze, też raz lepiej, raz gorzej rozegrane, wątki uzależnienia od narkotyków i, rozegrany raczej tylko gorzej, romans Peta’a z Nikki (Chase Sui Wonders, „Pokolenie”). Nie wystarczy fakt, iż aktorka to aktualna dziewczyna prawdziwego Davidsona, żeby relacja ekranowa przekonywała. Trzeba by ją jeszcze sensownie napisać i porządniej pokazać.

Bupkis – czy warto oglądać serial Pete’a Davidsona?

W tej mnogości formalnych zabaw i najróżniejszych tematów stałym elementem jest sam Pete, przez co nieraz może widowni towarzyszyć pytanie (stawiane ostatnio też choćby przy „Warszawiance„), czy taki wieczny (i wiecznie „pod wpływem”) chłopiec to ktoś, komu warto kibicować i kto zasługuje w swoim uprzywilejowaniu na naszą uwagę. „Bupkis”, próbując nas przekonać, iż Pete Davidson jest jak każdy z nas i też ma swoje poważne problemy, czasem osiąga sukces, ale czasem potyka się na aż nadmiernie bezsensownych wyborach bohatera albo niedopracowanych scenariuszach. I na próbie bycia równocześnie „Tym wspaniałym życiem”, „Lotem nad kukułczym gniazdem”, „Szybkimi i wściekłymi” oraz „Ekipą” (tą Douga Ellina, nie tą Agnieszki Holland).

„Bupkis” (Fot. Peacock)

Równocześnie nie można licznym nawiązaniom filmowym i serialowym odmówić ambitnego zamysłu. Są tu nawet, całkiem zabawne, aluzje do wcześniejszego częściowo biograficznego filmu o Davidsonie, „Króla Staten Island” z 2020 roku w reżyserii Judda Apatowa. I choćby bez większej znajomości życia tego aktora można docenić autoironię w odnoszeniu się do dawnych skandali czy związków. Obsada w większości radzi sobie świetnie, a te momenty, kiedy „Bupkis” udaje się powiedzieć coś interesującego o sławie (motyw internetowych fałszywych informacji o śmierci), uzależnieniu (upadek w 7. odcinku, reakcje otoczenia na nałóg), rodzinie (wujek jako nie do końca wart naśladowania wzorzec osobowy w miejsce utraconego ojca), w dużej mierze wynagradzają te fragmenty, kiedy trudno sobie uzasadnić sens oglądania (na przykład podczas wątków dotyczących ekipy Pete’a).

Jeśli więc nie widzieliście jeszcze produkcji wymienionych w pierwszym akapicie, lepiej zrobicie, zaczynając od nich. o ile jednak inne quasi-autobiograficzne seriale ma się już za sobą, warto dać szansę i „Bupkis”. Finał sezonu okazuje się na tyle mocny, iż zachęca do powrotu na, już zamówiony, sezon 2. A po drodze bywa różnie, ale to, co się tutaj udaje, udaje się wystarczająco.

Bupkis – nowe odcinki co piątek na SkyShowtime

Idź do oryginalnego materiału