„Brzydka siostra” – brokat i wybroczyny [RECENZJA]

filmawka.pl 2 dni temu

Cudem jest sezon festiwalowy, podczas którego chociaż raz nie zostaniemy zaatakowani sensacyjnymi donosami, jakoby to oburzona/przerażona/obrzydzona publiczność nie wyszła/wymiotowała/mdlała w trakcie seansu. Podczas aktualnego sezonu żadnego cudu nie było. Była za to wielka skandalistka – Sundance’owa premiera norwesko-szwedzko-polskiej Brzydkiej siostry wywołała lawinę nagłówków o wymiotach, płaczu i ucieczkach z sali. Brzydota i obrzydliwość zdominowały promocyjny przekaz, wyciszając jakiekolwiek inne informacje. Całkiem to ironiczne, biorąc pod uwagę, iż sama Siostra przestrzega przed tym, co powoduje nadmierne skupienie na powierzchownym i pięknym; tym, jak gwałtownie to piękne może przepoczwarzyć się w odrażające.

Szare i przygnębiające życie Elwiry w jakiejś na wpół wyobrażonej wersji Skandynawii przeplatają pastelowe fantazje, w których europopowe wrażliwości łączą się z rokokową niemal estetyką. Jest o czym fantazjować, wizja romansu z księciem Florianem to szansa na wyrwanie się z dobijającej codzienności. Obietnica świata, gdzie Elwira będzie piękną, kochaną i bezwarunkowo adorowaną. Przed tą kruchą emocjonalną twierdzą staje prawdziwe zagrożenie – książę ogłasza wielki bal, w trakcie którego wybierze żonę spośród wszystkich zaproszonych szlachetnych niewiast. Tylko co robić, kiedy na bal zaproszona zostaje też nowa przyrodnia siostra Elwiry – piękniejsza, mądrzejsza, zgrabniejsza, chudsza? Ma ona wszystkie cechy, o których braku naszej bohaterce z uporem maniaka przypominają matka, szkoła i reszta otoczenia.

Brzydka siostra wpisuje się w długą tradycję opowiadania historii Kopciuszka z perspektywy przyrodnich sióstr. Ten trend nie dziwi – kino kocha wykluczonych i zapomnianych; z archetypu brzydkiej siostry można wyciągnąć wiele więcej niż tylko prymitywny antagonizm i powierzchowną, nieprzekonującą nikczemność. Należy jednak docenić subtelność, z jaką film podchodzi do swoich koncepcji. Historia Elwiry to nie uproszczona i naiwna hagiografia brzydkiej siostry spod znaku „myśleliśmy, iż jesteś taka, a tak naprawdę byłaś owaka, a przy okazji to Kopciuszek była tą złą”. Zamiast tego Blichfeldt w swoim debiucie skupia się na morale zgoła innym – czystego zła próżno szukać zarówno u przyrodnich sióstr, jak i Kopciuszka. Każda z nich postępuje czasem okrutnie, ale okrucieństwo nie wynika z jakiejś przyrodzonej skłonności; zamiast tego sączy się z frustracji, strachu i zazdrości. Zarodek okrucieństwa znajduje się w socjalizacji. Żeby być kobietą, musisz być piękna, szczupła, oczytana i zdolna. A inne kobiety to oczywiście twoje przeciwniczki.

„Brzydka siostra” / materiały prasowe Best Film

Mimo reklamowania się jako body horror najbardziej szokujące elementy Siostry wywodzą się raczej z cielesnej rzeczywistości. Albo horror rodzi się z rzeczywistości chorego ciała i umysłu. Już od pierwszych scen odrzucają rzeczy najzwyklejsze. Wyciskanie pryszcza i prymitywne, teatralne niemal operacje plastyczne to dopiero początek okropności. Z czasem reżyserka przeszukuje cały katalog obrazków i skojarzeń z zaburzeniami odżywiania i śmiertelnym pożądaniem piękna. Symbole ucisku zyskują ekranowe drugie życie jako niespodziewane straszaki – gorsety aż skrzypią, ściskając żebra, jajka tasiemca gładko przechodzą przez przełyk, żeby chwilę później wzbudzać niepokój obecnością innego życia we własnych jelitach, a podjadanie cynamonowych bułeczek w chwilach słabości jest bodajże jednym z najbardziej opresyjnych dla widza momentów. Najstraszniejsze jednak jest to, co niewypowiedziane. Ten chory umysł nie rodzi się organicznie; zamiast tego jest wytworem presji otoczenia; rodzi się z nieprzychylnych szeptów matek, przyjaciółek i nauczycielek.

Nie można temu przedstawieniu choroby odmówić szczerości. Ostatecznie zaburzenia odżywiania i samooceny związane są nierzadko ze znienawidzeniem własnej cielesności – wdzięcznie więc naginają się do body horrorowych rejestrów. Jednocześnie w swoim repertuarze ekscesów i wizualnym języku Brzydka siostra jest filmem o kilka lat spóźnionym. Za każdym razem, gdy obrzydliwość jako metafora wychodzi na pierwszy plan, istnieje poczucie, iż to samo widzieliśmy już gdzieś indziej i w lepszym wydaniu. Wizjonerstwo objawia się tutaj tylko w niezwykle inteligentnej warstwie dźwiękowej. Zaczynamy od synthpopowych dźwięków sprytnie wkomponowanych w organiczne dla epoki smyczki i klawisze. Wraz z degradacją psychiki Elwiry ten „obcy” synthpop wybija się na pierwszy plan, wzbogacany przez nieznośne krzyki, płacze, odgłosy wijących się tasiemców i burczenia głodnego brzucha. Muzyka z formy eskapizmu staje się kolejnym narzędziem ucisku – zwłaszcza w momencie tańca. Historycznie za wcześnie na wizje wyzwolenia przez ruch. Taniec to kolejna opresja; bolesne przypomnienie własnej cielesności.

Z drugiej strony, można powiedzieć, iż debiut Norweżki idealnie wstrzela się w semaglutydowy zeitgeist; ostatecznie żyjemy w czasach, gdzie ozempic zżera ciałopozytywność niemal tak gwałtownie jak tkankę tłuszczową; w czasach, gdzie nagły zwrot ku jakiejś absolutnie dziwacznej koncepcji piękna absolutnego czyni akceptację własnego ciała coraz trudniejszą. W tym ujęciu Brzydka siostra jest jak wykrzyczana prośba o opamiętanie się. Co z tego, iż nieco wtórnymi środkami, jeżeli wiadomo, iż takie działają najlepiej?

„Brzydka siostra” / materiały prasowe Best Film

Mimo przygnębiającego tonu Siostra wciąż znajduje sposoby, żeby nie traktować się zbyt poważnie, i unika patosu poprzez okazjonalne szaleństwo i metazabawę. Dużo tu frajdy z wykręcania imion i nazw własnych. Katarzyna Hermann jako Pani Vanja pastiszuje wszystkie wyobrażenia surowych i nieokreślenie słowiańskich baletmistrzyń. Na każdą fabularną kliszę przypada wywrócenie innej konwencji. W każdym innym filmie wtargnięcie z siekierą do pokoju znienawidzonej siostry skończyłoby się płynącą wszędzie slasherową posoką. A tutaj jest inaczej.

Wizualna metafora potrafi być bardzo żarłoczna. Na szczęście dzięki zgrabnej reżyserii nie udaje jej się zjeść emocjonalnej głębi filmu. W trakcie seansu zapadałem się pod przygnębiającym smutkiem niemal tak często, jak wzdrygałem się na widok wszelkich okropności. Elwira to wciąż jedynie nastolatka, której dojrzewanie zostało uprowadzone przez toksyczne pragnienie piękna i oczekiwania rodziny. Agnes (Kopciuszek) jest niesamowicie piękna i potrafi być bezwzględna, ale nie pozbawia jej to człowieczeństwa. Nie chroni jej to też przed poniżeniem i nienawiścią ze strony macochy. choćby jej szczęśliwe zakończenie jest tak naprawdę początkiem kolejnych tortur. Odejście razem z księciem – kapryśnym seksistowskim obrzydliwcem – to prawdopodobnie zalążek nieszczęśliwego małżeństwa w imię społecznego awansu. Ale czy ma jakiś inny wybór? Ciągłe zmiany dynamiki i tego, która z sióstr ma w tym konflikcie sił przewagę, tworzą niezwykle przekonujące napięcie. Zwłaszcza w tych rzadkich momentach, kiedy obydwie rozumieją, iż tak naprawdę żadna z nich nie wygra z patriarchalnym systemem. To w tych rzadkich chwilach wzajemnego zrozumienia, nie w cielesnych ekscesach, kryje się serce Brzydkiej siostry.

Trójkąt różnych obrazów nastoletniości dopełnia Alma, młodsza z przyrodnich sióstr. Typ chłopczycy na skraju dojrzewania przygląda się z boku wszystkim psychicznym i fizycznym trudom swoich sióstr. To przyglądanie jest niemal jak patrzenie we własną przyszłość; obserwowanie tego, co czeka ją samą, jeżeli nie uda jej się wyłamać z tego cyklu. W pewnym sensie ten film jest właśnie o niej; to ona jako to najmłodsze pokolenie posiada prawdziwą sprawczość do zmiany prawideł zastanego świata.

„Brzydka siostra” / materiały prasowe Best Film

Niuansów jest tutaj więcej – proces rekonwalescencji po operacji plastycznej jest niemal jak znamię kainowe. Metalowa klatka na nos jasno odznacza Elwirę na tle rówieśniczek. Duży wpływ otoczenia widać też w tym, jak zmieniają się Elwirowe wizje. Już od pierwszych minut jej wymarzone ja zdaje się jakieś piękniejsze. Początkowo jednak upiększanie dzieje się dzięki makijażu i wystawnych ubrań; tyle wystarcza. Dopiero z czasem plastyczne ulepszenia, peruki i nowe, wychudzone ciało brutalnie włamują się choćby do wymiaru fantazji.

Zrzucanie tego wyścigu piękna jedynie na kanwę patriarchalnych prawideł świata i obarczanie winą za propagowanie go matek i nauczycielek, które chcą, żeby kolejne pokolenia kobiet cierpiały tak samo jak one, byłoby niezwykle redukcyjne. Dlatego cieszy, iż Blichfeldt eksploruje również inne wymiary tego problemu. Pojawiają się dywagacje o klasie społecznej i urodzie jako najskuteczniejszym sposobie na awans społeczny. Jest krytyka kultury przytakiwania (albo modnie i po angielsku enablingu). Jest też wreszcie wniosek, iż chociaż te szkodliwe wzorce urody często wpajane są przez matki, to jednak rodzą się właśnie z niespełnionych i rozbuchanych męskich oczekiwań – co objawia się w przedstawieniu Floriana i jego świty jako bandy niewyżytych typków czy w dziwacznie fallicznej i grafomańskiej poezji księcia.

Brzydkiej siostrze zarzucić można wtórność w tym, jak traktuje swój body horror. Nie zamierzam się z tym kłócić. Ale wydaje mi się, iż to skupienie się na czysto fizycznym aspekcie filmowej materii jest niczym innym jak wkupywaniem się w to, co film krytykuje. Ostatecznie pod wszechobecnymi bebechami i brokatem kryje się dużo głębsza i wrażliwsza warstwa. I choćby jeżeli technicznie jest tutaj mnóstwo niedociągnięć – słabo doświetlone kadry, idiosynkratyczne aktorstwo, okazjonalny brak konsekwencji we własnym stylu – to równie dużo tu samoświadomości. Nie wiem, czy to debiut, po którym mogę wróżyć wielką i światłą karierę, ale za to taki, o którym długo będę pamiętać – w kontekście tego, co robi dobrze, i tego, co źle.

korekta: Oliwia Kramek

Idź do oryginalnego materiału