Zemsta i honor
Od dłuższego czasu czekałem na taki tom z serii Cyberpunk 2077. Od Traumy Team sukcesywnie każda kolejna część rozgrywająca się w tym uniwersum była coraz chudsza. I w końcu Słowo honoru przychodzi na ratunek, oferując aż sto cztery strony zamiast marnych sześćdziesięciu. Z tego też powodu całość została podzielona na cztery rozdziały. Fabuła opowiada o matce, która po śmierci córki postanawia zemścić się na mordercy. Brzmi to jak sztampowa sensacyjna historia? Teoretycznie tak właśnie jest, ale jednak kilka elementów powoduje, iż ta konkretna opowieść nieznacznie się wyróżnia. Po pierwsze nasza protagonistka Teresa nie jest już młoda i tak sprawna jak niegdyś, a do tego technologia znacznie się rozwinęła. Aby mierzyć się z napakowanymi, ulepszonymi koksami i zapewnić sobie przewagę nad nimi, bohaterka musi opierać się na sprycie i specjalistycznej broni. Po drugie motywacje bohaterów, a szczególnie mordercy są nietypowe, prawie do samego końca nie mogłem pojąć dlaczego do tego doszło. Doprawdy końcówka mocno mnie zaskoczyła, zupełnie nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. A po trzecie ważne też jest tytułowe słowo honoru. Na kartach tego komiksu można się przekonać, ile warte są obietnice i przysięgi! I czy w ogóle w cyberpunkowym świecie można komuś zaufać? Tym bardziej iż co trzecia osoba powołuje się na to magiczne słowo honoru.
Bez cyberpunkowej żółci
Cykl Cyberpunk 2077 pod względem oprawy graficznej okazał się dość nierówny. Dwa rozczarowujące tytuły oraz dwa całkiem przyzwoite. Za to kreska Jesūsa Hervāsa z piątej części ujęła mnie między innym barwnością i szczegółowością. Bardzo spodobał mi się wygląd głównego antagonisty, który przypomina Freddy’ego Kruegera. Co prawda nie ma szponów, ale za to uwielbia noże. No i do tego ma piękne, złote, podrasowane ciało. Przyczepiłbym się jedynie do scen walki. W jednej z potyczek Teresa leży na ziemi, a dwójka zabijaków wyłania się z korytarza. I dostają kulki w łeb. Gdy patrzyłem na te kadry, a szczególnie na zdumioną minę protagonistki, byłem pewien, iż to ktoś inny ich zastrzelił. Niby widziałem, iż Teresa trzyma w dłoni pistolet, ale i tak zabrakło mi jednego kadru, który połączyłby te sceny. Poza tym drobiazgiem poszczególne elementy bardzo mi się podobały. Doceniłem zarówno wygląd Night City, piękny mural na ścianie, jak i wygląd bohaterów, a szczególnie drobne modyfikacje ciał, na przykład tytanową skórę jednego z oprychów. Do wydania nie mam większych zastrzeżeń. W końcu trafiła się dłuższa opowieść w uniwersum Cyberpunka 2077. Na końcu zamieszczono trzy okładki alternatywne. Troszkę jedynie ubolewam, iż na froncie nie ma tej cudownej cyberpunkowej żółci. Pod tym względem Słowo Honoru wyróżnia się na tle pozostałych tomików.
Czy warto przystąpić do Valentinosów?
Z każdym kolejnym tomem Cyberpunka 2077 coraz bardziej wkręcam się w to uniwersum. Podoba mi się formuła krótkich opowieści, dzięki czemu autorzy mogą eksperymentować i zaskakiwać czytelników zwrotami akcji. W grę nie grałem i jakoś mnie do niej nie ciągnie, ale po kolejny komiks z tego uniwersum chętnie sięgnę. jeżeli scenarzystą znów będzie Bartosz Sztybor to jestem pewien, iż ponownie będzie to porządna, intrygująca opowieść. Słowo honoru fabularnie jest prawie równie dobre jak Sny wielkiego miasta, a pod względem graficznym zdecydowanie wygrywa z pozostałymi tomami. Mam nadzieję, iż Jesūs Hervās nie poprzestanie na tym jednym cyberpunkowym komiksie. Po przeczytaniu Traumy Team w życiu nie podejrzewałbym, iż tak polubię ten cykl i będę strasznie ubolewał, iż na kolejny tom przyjdzie mi czekać co najmniej do grudnia.