Refleksja Artystki o swojej wystawie w Moskwie w roku 1984
Wreszcie doczekałam się wystawy indywidualnej w Moskwie! Nastąpiło to w roku 1984 – w ramach odbywających się wtedy w stolicy ZSSR Dni Kultury Polskiej.
Bardzo interesująca byłam, jak zostanie przyjęta?
Moim pragnieniem wówczas było, ażeby wszystkie imprezy, które odbywały się w ramach dni kultury polskiej w Moskwie, zostały dobrze przyjęte!
Dlatego, iż szczere i otwarte zbliżenie pomiędzy naszymi narodami pozostaje wciąż sprawą wielkiej wagi.
Ale przyjaźni opartej na zasadach korzyści i równości obu stron, takie zawsze było w tej sprawie – moje skromne zdanie.
Otwarcie mojej wystawy nastąpiło 20 kwietnia 1984 r. o godz. 11:00 w muzeum w centrum miasta i… było sukcesem! Ekspozycję wypełniła licznie publiczność, od której otrzymałam bardzo dużo kwiatów, gratulacji i życzeń.
Laudację na moją cześć wygłosił podczas ceremonii otwarcia osobiście sam przewodniczący Związku Artystów Plastyków ZSRR pan Ponomariow. (Który okazał się być – w moich późniejszych kontaktach ze mną – bardzo ciepłym człowiekiem i -co mnie mile zaskoczyło – wiele wiedział o mojej twórczości i życiu). Był też – we wszystkich moich dalszych z nim kontaktach – niezwykle przyjaźnie nastawiony do wszystkich Polaków i Polski. Naszej historii i kultury, co wielokrotnie podkreślał w swym wstąpieniu.
Po wystąpieniu pana Ponomariewa, miałam mnóstwo wywiadów, w radio, telewizji i w prasie i to przez szereg kolejnych dni mego ówczesnego pobytu w Moskwie.
Codziennie rano przynoszono mi do hotelu dzienniki z fotografiami moich prac i pisanymi recenzjami o niej!
Co oczywiście sprawiało mi satysfakcją, ale też cieszyło mnie. iż nie zawiodłam Ciebie Karolu (mowa o autorze książki), który byłeś inicjatorem mojej wystawy, także wystawy głównej polskiej sztuki współczesnej, która równolegle miała miejsce w słynnym moskiewskim Maneżu – w samym centrum Moskwy, opodal Placu czerwonego i Kremla.
Przez cały swój 2 tygodniowy pobyt w Moskwie miałam też wtedy bardzo bogaty program spotkań, nie tylko w szkołach i zakładach pracy, ale przede wszystkim u kolegów – moskiewskich artystów – swoich dawnych znajomych radzieckich artystów, znanych mi z ich wcześniejszych pobytów artystycznych w Warszawie.
Sam fakt, iż po wielu latach ich poznania odszukali mnie w Moskwie i zapraszali do swych domów i pracowni, było dla mnie bardzo wzruszającym momentem.
Jeden z kolegów ujął mnie szczególnie, stwierdzając publicznie podczas otwarcia mojej wystawy, że: „Pani umie budować przyjaźń między artystami i jest w tym niezastąpioną”.
Radością było dla mnie także spotkanie z moimi dalekimi krewnymi gruzińskimi, którzy przyjechali do mnie do Moskwy, chcąc się ze mną spotkać!
Moja kuzynka, która m.in. przyjechała do mnie z Gruzji do Moskwy, dowiedziawszy się z prasy, iż jestem w Moskwie z wystawą, zadzwoniła więc do swego brata stryjecznego mieszkającego w Moskwie – profesora biologii w Instytucie Biologii Atomowej. A ten zaprosił mnie do swego domu, aby się z nimi spotkać. Było to niezwykle wzruszające spotkanie, a spędzone z nimi godziny były dla mnie bardzo cenne.
W sumie, całe te 2 tygodnie spędzone przeze mnie z okazji wystawy w Moskwie zaliczam do wydarzeń niezapomnianych. Takim wzruszającym momentem był też dla mnie m.in. przez fakt pożegnania mnie przez – członków zarządu głównego Związku Artystów ZSRR w drodze na lotnisko, które miało miejsce o 6-ej rano! Było wyrazem ogromnej serdeczności, które mnie wzruszyło i jakiego się nie spodziewałam.
bardziej, iż odlot był opóźniony, choć późniejsze moje zetknięcie się (już po przejściu przez kontrolę paszportową i celną) było z gołą inną rzeczywistością. Które odbywało się już bez towarzyszących mi wcześniej przyjaciół, było po prostu przykre. A obsługa na lotnisku wręcz niegrzeczna.
Do tego bary lotniskowe były jeszcze o tak wczesnej porze zamknięte, iż nie miałam choćby możliwości napicia się choćby kawy. A gdy wreszcie udało mi się zamówić śniadanie, za które z góry musiałam zapłacić, podeszła do mnie dziewczyna z obsługi lotniska oświadczając, iż samolot odlatuje za 5 minut! A jak wreszcie dotarłam do sali odlotu, mój pośpiech okazał się niepotrzebny, bo jeszcze pół godziny czekaliśmy na odlot wewnątrz samolotu.
I dopiero wtedy, już „w powietrzu” otrzymałam pierwszy tego dnia posiłek. Wspominam o tym dlatego, iż, to zamieszanie na lotnisku było małym zimnym prysznicem po tych dniach tak ciepłej i serdecznej gościnności. Ale to jest drobnostka, gdyż pozostaje mi w pamięci to wszystko, co było dobre.
Lecz przy tej okazji jeszcze raz uświadomiłam sobie, jak ważne jest kształtowanie uczuć wzajemnej przyjaźni pomiędzy zwykłymi ludźmi.
Ordery i odznaczenia uzyskane przez Bronię
Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski Złoty Krzyż Zasługi Srebrny Krzyż Zasługi Krzyż Walecznych
Srebrny Medal „Zasłużony na Polu Chwały”
Warszawski Krzyż Powstańczy
Medal „40-lecia Polski Ludowej”
Medal „30-lecia Polski Ludowej”
Medal 10-lecia Polski Ludowej”
Złoty Medal „Za zasługi dla Obronności Kraju”
Srebrny Medal „Za zasługi dla Obronności Kraju”
Brązowy Medal „Za zasługi dla Obronności Kraju”
Odznaka Zasłużonego działacza Kultury
Odznaka Tysiąclecia Państwa Polskiego”
Złota Odznaka Honorowa m.st. Warszawy
Złota Odznaka „Za zasługi dla Województwa Katowickiego” Złota Odznaka „Za zasługi dla Województwa Częstochowskiego”
Złota Odznaka ZPAP Złota Odznaka ZAIKS
Odznaka Zasłużonego dla Lotnictwa
Złota Odznaka „Zasłużony Pracownik Morza”
Odznaka Kościuszkowska 1 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. Tadeusza Kościuszki
Złoty Medal „Za szczególne Zasługi w Upowszechnianiu Kultury w LWP” Honorowa Odznaka „Rodła”
Wspomnienie Magdaleny Czejarek o Bronisławie Wilimowskiej
Magdalena i Karol Czejarek
Hubert i Anna CzejarekPoznałyśmy się w 1981 roku.
Wcześniej oczywiście słyszałam od Karola, iż muszę koniecznie Ją poznać, bo jest to Osoba wyjątkowa, a przede wszystkim świetna malarka. Zaprosiliśmy więc Bronisławę Wilimowską do domu.
Przygotowałam kolację i czekałam na to spotkanie mocno podekscytowana. Tak naprawdę nie wiedziałam o Niej prawie nic.
Ale już po krótkim powitaniu byłam przekonana, że. zostanie moją Przyjaciółką. Była pogodna, uśmiechnięta, bezpośrednia i serdeczna. Miała wtedy 75 lat, ja 37.
W naszym domu od zawsze panuje taki zwyczaj, iż z zaproszonymi gośćmi od razu jesteśmy na „Ty”, co Bronia przyjęła z wielką radością.
Spotkanie było bardzo udane i nie trwało krótko, jak by nakazywał „kanon pierwszej wizyty”. Po niedługim czasie zaprosiła nas do siebie, chcąc pochwalić się swoim mieszkaniem. Często mówiła o nim żartobliwie: „to moja willa na dachu!”. Ale cóż to była za willa? Piąte, ostatnie piętro (przez mieszkańców nazywane „jaskółką”), bez windy, w kamienicy na Starym Mieście. Jeden pokój (bez okien) z maleńką wnęką kuchenną, z której wejście prowadziło do równie maleńkiej łazienki.
Z pokoju można było wejść po „stromych” schodach na antresolę, gdzie znajdowały się dwa okna (przy podłodze), oświetlające pośrednio również pokój na dole.
Dopiero stąd można było przez te okna podziwiać przepiękny widok – z jednej strony na Wisłę i Pragę, zaś z drugiej Rynek Starego Miasta.
Całe mieszkanie było tak skromne, iż z trudem wyobrażałam sobie codzienne w nim życie. Ale Bronia była tu szczęśliwa, zwłaszcza gdy przychodzili do Niej znajomi i przyjaciele.
Co prawda, miała jeszcze w pobliżu (przy ul Świętojańskiej 8) dość dużą, piękną pracownię, ale też na czwartym piętrze (też bez windy oczywiście), dodatkowo z krętymi, bardzo niewygodnymi schodami. Za to warunki do pracy miała wymarzone.
Podziwiałam Ją od chwili poznania, iż potrafiła jak nikt inny cieszyć się naprawdę wszystkim.
Nigdy nie słyszałam od Niej utyskiwań „na los, ani słów krytyki pod adresem znajomych czy artystów ze swego środowiska! Zawsze potrafiła docenić ich talent i pracowitość.
Uczucie zazdrości czy wręcz zawiści było Jej całkowicie obce!
Kiedy „wpadało się” do Broni na kawę (pyszną!), można było porozmawiać z Nią na każdy temat. Była niezwykle oczytana i potrafiła o tym długo i ciekawie mówić. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, jak bogaty ma życiorys, z iloma ludźmi znała się przed wojną. Powoli zatem „wchodziłam” w Jej świat, a Ona tak pięknie wracała do swoich wspomnień, opowiadając historie znajomości m.in. z Ignacym Paderewskim i Jego żoną.
Ile znanych i wybitnych osób przewinęło się przez Jej życie…
Z wielką czułością wspominała swoją rodzinę, tę najbliższą, ale i dalszą, rozproszoną niemal po całym świecie.
Najwdzięczniejszym jednak tematem wszystkich rozmów była Jej Mama – Stano Gai. Opowieści o Niej były „ilustrowane” wiszącymi na ścianach pracowni jej obrazami. Bardzo stonowane, w kolorystyce błękitno-szaro-srebrnej, urzekające pięknem portretowanych postaci. Swoich obrazów Bronia nie eksponowała w pracowni.
Co mnie najbardziej urzekło w osobowości i charakterze Broni? – że… nie lubiła narzekać!
Kiedyś przyjechałam do Niej i „babskim” zwyczajem już w progu powiedziałam, iż miałam w pracy kiepski dzień i boli mnie głowa.
Zdecydowanie odpowiedziała: „nie narzekaj, nie narzekaj!”.
To nauczyło mnie pewnej pokory; błahych niepowodzeń nie należy wyolbrzymiać, bo one naprawdę w życiu nie są ważne. Każdy je ma, więc nie ścigajmy się, kto ma ich więcej.
To ważna maksyma: Nie narzekaj i nie użalaj się nad sobą! Pozostała mi po Niej -do dzisiaj i nigdy jej nie zapomnę!
Po drugie: Bronia nie zazdrościła nikomu i niczego! To jest tak piękna cecha, iż trochę trudno o komentarz.
Bronia nie miała też marzeń dotyczących dóbr materialnych i była absolutnie zadowolona z tego, co miała.
Całe życie poświęciła sztuce i w tym świecie czuła się najlepiej. Po trzecie:
Uwielbiała spotkania z przyjaciółmi, dla których potrafiła sama ugotować przepyszny bigos; był jej popisowym daniem.
A pamiętajmy, iż nie miała prawej ręki. Jak Ona to robiła?
Kolejne magiczne słowa, które dla Niej szczególnie wiele znaczyły – to przyjaźń i patriotyzm.
Była dumna ze swojego kraju i nie wstydziła się mówić o tym NIGDY (!) głośno.
Kiedy po tylu latach wracam myślami do naszych spotkań i wspomnień – mogę powiedzieć, iż Jej patriotyzm nigdy nie był „na pokaz” i potrafiła wielokrotnie to udowodnić.
Uczyłam się od Broni cierpliwości, odpowiedzialności za słowo, miłości i szacunku do drugiego człowieka.
Była osobą piękną wewnętrznie, emanował z Niej nieopisany spokój, a przede wszystkim przeogromna euforia tworzenia. Kochała to, co robiła, czyli malowanie.
Często powtarzała: „człowiek szczęśliwy, to człowiek zadowolony ze swojej pracy, w której spędza połowę swego życia”. Byłam dumna z przyjaźni z Bronią!
Nigdy nie oczekiwała dla siebie nadzwyczajnych względów, ale w towarzystwie to Ona skupiała na sobie całą uwagę gości.
Ostatni raz spotkałam się z Nią w Jej pracowni w 1997 roku.
Wiedzieliśmy, iż już z wielkim trudem pokonuje codziennie setki schodów do swego mieszkania i do pracowni.
Wtedy przyjechała z Rzymu do Warszawy Jej ukochana siostra – Alusia. Postanowiła zabrać Bronię do siebie, zamykając tym samym „warszawski” etap Jej życia w Polsce.
Wiedziałam, iż to ostatnie z Nimi spotkanie.
Wyjechały kilka dni później, a wokół nas stała się jakaś pustka, trudna do zniesienia i do wypełnienia. I tak naprawdę trwa ona do dziś! Przyjaźniłyśmy się 16 lat. Tylko tyle i aż tyle.
To była przyjaźń wyjątkowa, piękna, bezinteresowna, pełna wzajemnego między nami szacunku i zaufania.
Dodam tylko, iż z mojej strony wzmocniona wielkim uznaniem i podziwem dla dokonań artystycznych Broni, ale jeszcze bardziej szacunkiem dla WYJĄTKOWO DOBREGO I MĄDREGO CZŁOWIEKA!
Bronisława Wilimowska w swojej pracowni, przygotowanie obrazów do wystawy, lata 80.Tadeusz Gadzina o Cioci – Bronisławie Wilimowskiej
… Gdy poznałem, będąc studentem klasy skrzypiec, Elżbietę Gajewską, znakomitą flecistkę (także studentkę), koncertmistrza grupy fletów w orkiestrze symfonicznej Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie, byłem tak odurzony miłością do Niej, iż mimo późniejszego, stopniowego poznawania Jej Rodziny w najśmielszych marzeniach nie mogłem przewidzieć do jakiego „Klanu” wielkich ludzi Kultury, sztuki, medycyny i nauki będę miał zaszczyt w przyszłości należeć.
Moje radosne przebywanie z Elą, zwaną w rodzinie TUNIĄ, trwające przez cztery lata studiów ukoronowane zostało zawarciem małżeństwa w roku 1969-tym.
Do tego momentu, w sposób zrozumiały, cała rodzina Elżbiety zaintrygowana była Jej wyborem i pozwalała mi przy okazji odwiedzin na stopniowe poznawanie kolejnych postaci tej wspaniałej i bogatej w skarby Wysokiej Kultury oraz Tradycję Patriotyczną rodziny.
Zaakceptowany poczułem się wtedy, kiedy jako młodemu, bezdomnemu małżeństwu, Ciocia Bronia i Jej mąż Olgierd Szlekys (znany w całym kraju architekt wnętrz) zaproponowali nam zamieszkanie w słynnej Ich pracowni malarskiej przy ulicy Świętojańskiej 7/8….!!! Czas spędzony w tej Oazie tradycji patriotycznych oraz szeroko pojętej Kultury Narodowej to lata 1969-1973, przebogate i niezapomniane!
Przez cały ten okres doświadczałem dobroci, ciepła i mądrości życia przekazywanej mi przez Ciocię Bronię i Jej męża. Rewanżowałem się drobnymi „usługami” – takimi jak na przykład dostarczaniem ze stolarni do pracowni drewnianych ram i przygotowywanie blejtramów pod obrazy oraz potem – fotografowaniem nowo powstających dzieł malarskich wychodzących spod pędzla Broni.
Chłonąłem Jej Sztukę malowania, a drogą synestezji zamieniałem kolory na dźwięki. Za pozwoleniem Cioci Broni w tej pracowni wielokrotnie odbywały się próby prowadzonego przeze mnie smyczkowego kwartetu „KWARTETU WILANÓW”. Wielokrotnie także kwartet koncertował (na prośbę Broni) dla zapraszanych przez Nią gości, przedstawicieli kultury, nauki oraz wybitnych postaci sterujących poziomem kulturowym naszego kraju.
Poznawanie tak wspaniałego grona przyjaciół Cioci Broni, ich akceptacja naszej sztuki wykonawczej, pozwalały mnie i członkom kwartetu (Paweł Łosakiewicz,
Ryszard Duź i Marian Wasiółka) na utwierdzanie się w potrzebie naszego istnienia, które po wielu już latach wspólnego koncertowania przybrało znamię „Powołania”.
Mimo uzyskania przez nas własnego mieszkania nasze kontakty z Pracownią nie tylko się nie urwały, ale spragnieni przebywania w atmosferze jaka do dnia dzisiejszego pozwala nam w niej kochać Sztukę „bardziej” – pielęgnujemy w PRACOWNI naszą obecność wspominając wszystkie cudowne chwile spędzone z Ciocia Bronią, Jej siostrą Alą, Wujkiem Olgierdem, portretami przodków oraz nie milknącymi tam dźwiękami wykonywanych przez nas wspaniałych dzieł muzyki wszystkich stylów. od wczesnego baroku po muzykę współczesną.
A kiedy Ciocia Bronia odeszła powołana przez Wszechmogącego, nieutulony w żalu dostąpiłem zaszczytu niesienia Jej Prochów na Cmentarz Powązkowski, gdzie spoczywa w kwaterze Wybitnych Polskich Postaci.
PS.
W tym miejscu, jako autor książki, na moment przerwę dalszą opowieść Tadeusza o Cioci, aby przypomnieć niektóre istotne osiągnięcia Kwartetu Wilanów, który dzięki talentowi Tadeusza i Jego Przyjaciół (artystów muzyków), także z pomocą Broni, jako iż Kwartet ćwiczył w Jej pracowni. Otóż za największe osiągnięcia Kwartetu m.in. uważa się: zdobycie m.in.: drugiej nagrody na Międzynarodowym konkursie Kwartetów Smyczkowych w Wiedniu w 1971 r.; trzeciej nagrody (pierwszej wtedy nie przyznano) Radia Bawarskiego w Monachium na Międzynarodowym konkursie Kwartetów smyczkowych także w 1971 r.; oraz przyznanie Złotego Orfeusza Kwartetowi Wilanów na 26-tym festiwalu „Warszawska Jesień” w 1983 r.
W 1986 r. polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przyznało Kwartetowi „Dyplom Uznania Za Wybitne Zasługi w Propagowaniu Kultury Polskiej za Granicą”, a
Związek Kompozytorów Polskich wręczył Kwartetowi nagrodę na rok 1990 „Za wybitne osiągnięcia w dziedzinie wykonawczej a w szczególności za interpretacje muzyki współczesnej”.
Godzi się też w tym miejscu wspomnieć, iż Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznało Kwartetowi w 2011 r. Srebrny Medal „Zasłużony Kulturze Gloria artis”!
To oczywiście nie wszystkie wyróżnienia,. ale chyba te najbardziej istotne.
I wracamy do ciągu dalszego tekstu „o Cioci Broni” Tadeusza Gadziny!!
. Gdy w tej chwili wracam myślą do chwili, kiedy zamieszkaliśmy z Elusią w pracowni Broni przy ul. Świętojańskiej 7, zdaję sobie sprawę, iż nie liczyłem się w pełni z tym, iż natknę się na nowy, prawie nieznany mi świat pełen artystycznego traktowania piękna poprzez malarstwo reprezentowane przez Matkę Broni – Stano-Gai oraz przez Nią samą, a także wspaniałą architekturę wnętrz reprezentowaną przez sławnego architekta i malarza Olgierda Szlekysa.
Stałe przebywanie w pracowni obfitowało w kontakty z nimi, kontakty, które dotyczyły (w przewadze) dnia codziennego, ale ten „dzień codzienny” głęboko zawsze tkwił w problematyce naszych zawodów i związanych z nimi planów.
Wspominałem już o mojej i Elusi chęci rewanżowania się naszym darczyńcom drobnymi usługami takimi jak dostarczanie ram do blejtramów od ramiarza zamieszkałego blisko w „Dziekance” na Krakowskim przedmieściu, nabijanie ich płótnem, gruntowanie klejem stolarskim i oczywiście starannym potem malowaniem (gruntowaniem, to się fachowo nazywa) na biało!
Technik tych nauczył nas wujek Olgierd, od którego nauczyłem się wiele bezcennych rzeczy dotyczących majsterkowania, które zawsze traktowałem jako radosną odskocznię od przygniatających nas zawsze zobowiązań zawodowych.
Wśród tych „usług” nie brakowało czynnego udziału w przygotowaniach dotyczących sławnych „Przyjęć Na Świętojańskiej”, na których poznawałem całe środowisko wspaniałych postaci otaczających Bronię i Olgierda.
To tam właśnie poznałem twórcę tej wspaniałej książki profesora Karola Czejarka, któremu dozgonnie będę wdzięczny za wszystko co uczynił dla „Kwartetu Wilanów”, a co umożliwiło zespołowi prowadzonemu przeze mnie czynne i pełne sukcesów propagowanie Polskiej Muzyki kameralnej na całym niemal świecie, i… dotrwanie do 54 – lecia istnienia na estradach koncertowych.
Dumą napawała mnie zawsze możliwość zapraszania czołowych Polskich Kompozytorów do tego cudownego miejsca dla przeprowadzania prób z ich utworami.
Wśród Nich pracownia gościła m. in.: W. Lutosławskiego, K. Meyera, K. Pendereckiego, W. Słowińskiego, Z. Bargielskiego, M. Stachowskiego, K. Moszu-mańską-Nazar i wielu innych także zagranicznych wspaniałych muzyków.
„Kwartet Wilanów” parokrotnie wzbogacał swym udziałem wernisaże Cioci Broni szczególnie te w warszawskiej „Zachęcie”.
Zdarzało mi się również zawozić samochodem Ciocię Bronię na wernisaże Jej obrazów do innych miast w Polsce.
W trakcie jednej z takich podróży wydarzył się niegroźny wypadek na drodze.
Przy jednej z malutkich miejscowości na dystansie. Poznań – Warszawa, kierowca jadącego przede mną pojazdu źle sygnalizując skręt spowodował mój nieunikniony kontakt z jego tylnym zderzakiem. Jak zwykle doszło do wymiany zdań i tu zadziałała Bronia z niezwykłą bystrością zauważając wciąż migający lewy kierunkowskaz w samochodzie „wypadkotwórcy”, uzmysławiając mu tym samym, iż wbrew temu sygnałowi skręcił w prawo!!! Zawstydzony „przeciwnik” przeprosił kurtuazyjnie i zaproponował zadośćuczynienie w postaci uzbieranego. koszyka grzybów.
Podziękowałem i śmiejąc się z Ciocią (lekkie otarcie zderzaków nie miało bowiem żadnego znaczenia) ruszyliśmy w dalszą podróż.
Bystrość Cioci zapobiegła „rozlewowi krwi”.. ha. ha., jednocześnie świadczyła o Jej wielkości nie tylko w sprawach o wybitnym znaczeniu w społeczności, w której jako artysta działała niejednokrotnie w roli postaci wpływającej na ważne decyzje!!
Często w mej obecności Wujek Olgierd, na prośbę Cioci, odważnie podejmował się oceny nowo powstającego Jej dzieła malarskiego.
Słysząc Jego wyważone opinie o szczegółach, które kolejno wymieniając podziwiał, chwalił lub delikatnie negował, fascynowałem się nie tylko „meritum” uwagi, ale przede wszystkim nomenklaturą przynależną profesjonałom malarstwa i architektury.
Nie muszę zaznaczać jak bardzo używane tu słowa do złudzenia przypominały mi, iż dotyczą one bezpośrednio wszelkich niuansów werbalnych używanych u nas w działalności pedagogicznej. Z jaką euforią i wspaniałym skutkiem stosowałem je później w kształtowaniu myślenia o frazie muzycznej u moich studentów, nie tylko na Uniwersytecie Chopina w Warszawie, ale także w brzmieniach obcojęzycznych na międzynarodowych kursach interpretacji na całym świecie.
Najczęściej Olgierd nie powstrzymywał się od swego krytycznego stosunku do traktowania przez Bronię architektury pejzaży miejskich.
Bronia – nazywana nie tylko w swoim środowisku Malarką Warszawy wyczulona była szczególnie na te uwagi, w większości z wdziękiem je ignorując i odwołując się do zmysłu wyobraźni odbiorcy, a nie do jego potrzeb kultu szczegółów. Bezcenne to były chwile uniwersalizujące bogactwo naszych możliwości ujmowania Wielkiej Sztuki s ł o w a m i..!!!
Mnie także dosyć często Ciocia prosiła o przekazanie mojego wrażenia odnośnie obrazu na kolejnym etapie jego powstawania. Były to chwile, w których najczęściej miałem skrzypce w rękach pracując nad kolejnym programem konkursowym lub koncertowym. Odkładałem więc instrument i kierując swe kroki ku schodkom prowadzącym na „balkon sztalugowy” w panice przypominającej tremę wykonawcy na estradzie, szykowałem się do sformułowania swych wrażeń, które miałem przedstawić oglądając dzieło tej wspaniałej artystki.
Pragnąłem być odważnie szczery, a to po to, by przeegzaminować samego siebie w tej arcytrudnej roli. W przeciwieństwie do Olgierda, ale nie ze strachu, nigdy nie zdarzyło mi się mieć jakiejkolwiek uwagi dotyczącej architektury miejskiej, za to kolorystyka tak bliska w powiązaniu z dźwiękami, pozwalała mi na skonkretyzowanie mojej uwagi co do efektu na płótnie Cioci, w słowach określających tonację harmoniki muzycznej.: „Ciociu kochana. to tło osobiście słyszę bardziej w tonacji C – dur a nie w Fis – mol..”..!
Reakcja Broni była następująca: „podejdź do fortepianu i przedstaw mi brzmienie tych dwóch klimatów”..
Potem następowało zadumanie się Cioci i uśmiech na twarzy akceptujący moją uwagę lub oceniający ją jako niekoniecznie słuszną.
Do dzisiaj nie jestem pewien czy chodziło Jej o „uwagę” czy tylko mnie testowała jako malarza frazy muzycznej!?
Gościnność Broni i Olgierda wspaniale dała o sobie znać, gdy w pracowni gościli moi rodzice, siostra Hania (niezwykle utalentowana malarsko), czy braciszek Pawełek (wówczas uczeń PLM w Warszawie). Serdeczność i ciepło jakie ich spotykało w trakcie tych spotkań ze strony
Broni i Olgierda zagościło w sercach moich rodziców na zawsze.
Tak samo przyjmowani byli wszyscy oni przez Mamę Elusi, z którą kontakt był od pierwszej chwili wręcz uduchowiony, choć bardziej sprowadzony, z konieczności, do prozy dnia codziennego.
Moją wdzięczność za takie traktowanie mych najukochańszych, przy podziękowaniach jakimi epatowałem Bronię, często okraszana była łzami.
Osobną dziedziną mojej wspólnoty artystycznej z Jej bohaterami głównymi była fotografia.
Rozpasjonowany robieniem zdjęć, ich osobistym wywoływaniem, katalogowaniem i gromadzeniem w albumach, notowałem na negatywach fotograficznych wszystkich i wszystko. Do najbardziej godnych uwagi zaliczyć należy zdjęcia obrazów, tych ustawionych w składziku, tych wiszących na ścianie i tych powstających na bieżąco.
Utrwaliłem także meble i mebelki Olgierda Szlekysa, a wśród nich cztery krzesła specjalnie skonstruowane dla Kwartetu Wilanów, na których czując rozkosz i wygodę naszych kręgosłupów, moi koledzy i ja wielokrotnie graliśmy dla elitarnej publiczności goszczonej przez pracownię.
Nasze kontakty z DUSZĄ tego sanktuarium wciąż się wzmacniają. W miarę jak nieoceniony nasz „KAROL WIELKI” z udziałem Jego cudownej Żony „KRÓLOWEJ MAGDY” oraz ostatniego (polskiego) potomka Rodu Mourawich „PRINCIPESSY TUNI” opisują tak cenne dla naszych antenatów fakty z ich życia , losy dotyczące przetrwania wojen światowych oraz kroniki ich dokonań artystycznych i naukowych, wzrasta moja wdzięczność dla losu, który obdarzył mnie możliwością wzięcia czynnego udziału w niemal trzy wiekowej historii „SAGI” tego… WIELKIEGO RODU.

Wiesław Ochman o Broni, którą cenił (jako malarz, a nie tylko śpiewak)
Z Bronisławą Wilimowską byliśmy zaprzyjaźnieni od tak dawna, iż choćby nie pamiętam daty. Wydaje mi się, iż znaliśmy się od zawsze.
Zaczęło się od obrazu jej autorstwa, który kupiłem w Desie Pod Arkadami między Placem Konstytucji a Placem Zbawiciela. Mam go do dziś i patrzę na niego z przyjemnością, bo jest świetnie zharmonizowany i interesujący pod względem formy.
Przedstawia fragment budowy i powstał w okresie socrealizmu.
Wielu malarzy w owym czasie obowiązkowo malowało obrazy zgodne z założeniami socrealizmu, ale nierzadko omijali tę ideologię twórczą na korzyść jakości malarskiej. I tak np.
Czesław Rzepiński namalował obraz pt. „Jesień w Nowej Hucie”, aby zadość uczynić ówczesnym wymaganiom i nie rezygnować z czysto artystycznych rozwiązań twórczych.
Podobnie jest z obrazem Bronisławy Wilimowskiej.
Przedstawia budowę jako temat socrealizmu, ale nie jest pozbawiony walorów malarskich, które są obecne w całej twórczości Artystki.
Następnie kupiliśmy obraz „Nowy Świat” opracowany w perłowej tonacji i impresjonistycznym spojrzeniem na temat.
Wtedy też moja żona Krystyna i ja spotkaliśmy się z Bronisławą Wilimowską w jej pracowni na ulicy Świętojańskiej pod numerem 7 w Warszawie.
Tam na najwyższym piętrze pod numerem 8 znajdowała się pracownia Broni, obszerna, z dobrym światłem.
Na ścianie pracowni wisiały prace Stano Gai’ – Matki Broni, zdolnej malarki, która miała niezwykły talent, ale też i niezwykłych pedagogów, u których studiowała. Zarówno Riepin, jak i Kuindzi, to wspaniali artyści.
Bronia okazała się być osobą niezwykle serdeczną i otwartą.
Malowała lewą ręką, ponieważ straciła prawą w czasie okupacji.
Zawsze podczas kolejnych wizyt czy to w jej pracowni czy też w domu Broni i jej męża Olgierda Szlekysa na Rynku Starego Miasta, udzielał nam się niezwykły optymizm z jakim Bronia mówiła o codzienności i o sztuce.
Z rozmów z nią wyniosłem wiele wiedzy na temat procesu twórczego.
Obserwowanie jej przy pracy kiedy sprawnie i arbitralnie decyduje o kolorze i formie, budziło mój podziw..
Zarówno Krystyna jak i ja pozowaliśmy Broni do naszych portretów i były to spotkania, które na zawsze pozostały w naszej pamięci.
Zapraszałem Bronię i Olgierda do Teatru Wielkiego na przedstawienia, w których brałem udział. Śpiewałem partię Edgarda w operze Gaetana Donizettiego „Lucia di Lammermoor”. Już na drugi dzień zadzwoniła Bronia z wiadomością, iż musi namalować mój portret w kostiumie Edgarda. Pozowałem chętnie i było to fascynujące zajęcie, bo Bronia malowała szybko. Można było odnieść wrażenie, iż cały portret ma już namalowany w myślach i teraz tylko realizuje ten zamysł na płótnie.
Jej prace batalistyczne były, tak myślę, hołdem złożonym jej mężowi ppłk. dr Stanisławowi Wilimowskiemu, który zginął w 1939 roku.
Bronia często wracała w naszych rozmowach do tego tematu.
Prace te nie mają charakteru kronikarskiego. Są malarską refleksją na temat zdarzeń z pól bitewnych Oręża Polskiego.
Myślę, iż oprócz wiedzy akademickiej miała coś niezwykle cennego w twórczości malarza, a mianowicie instynkt, który pozwalał jej zdecydować jaki element jest istotny w budowie obrazu. Stąd też jej prace mają atrakcyjną uproszczoną formę z pominięciem szczegółów, ale jednocześnie doskonale określającą kształt elementów pejzażu, martwej natury oraz portretu. Koloryt, to najczęściej ciepłe skojarzenia barwne, w których króluje ochra, czerwień, brązy a także czerń, błękity i „ciężkie” zielenie.
Dzięki takiej ciekawej, ale dosyć ascetycznej gamie barwnej oraz zdefiniowanej przez czytelny, ale ukryty pod materią malarską rysunek jej prace są rozpoznawalne. Wśród współczesnej ilości różnych kierunków, „izmów”, itd. jej malarstwo wyróżnia się na pierwszy rzut oka.
Narracja malarska Broni stała się jej znakiem rozpoznawczym. Nie ma w tej twórczości żadnych zapożyczeń. To malarstwo w każdym calu jest jej własnym przeżyciem i dokonaniem. Jej obrazy nie wymagają sygnatury, bo artystka podpisała się swoim talentem, wiedzą i własnym językiem malarskim na całym płótnie a nie jedynie w prawym lub lewym rogu.
Na każdej zbiorowej wystawie, w której uczestniczyła Bronia, jej prace wyróżniały się jako osobne i osobiste wypowiedzi twórcze.
Pojawiają się też w tych pracach elementy niemalże abstrakcyjne, ale zawsze te plamy barwne służą konstrukcji obrazu i zapewniają równowagę kolorystyczną i formalną.
Bronia zawsze z ogromnym wzruszeniem mówiła o rodzinie.
U niej w pracowni poznaliśmy jej bratanicę Elżbietę Gajewską – Gadzinę, wybitną flecistkę i jej męża znakomitego skrzypka Tadeusza Gadzinę.
Pó źniej kiedy w Rzymie śpiewałem „Te Deum” Krzysztofa Pendereckiego miałem okazję poznać Alicję, przyrodnią siostrę Broni, a także bardzo miłego Armanda męża Alicji.
Wówczas widziałem się z Bronią ostatni raz. Korespondowaliśmy.
Adres pisała Alicja, a Bronia swoim charakterystycznym pismem przesyłała nam życzenia z okazji Świąt czy Nowego Roku.
My też wysyłaliśmy listy na via del Serafico 159. Jednak brak nam było osobistych spotkań z Bronią choć z jej sztuką żyjemy na co dzień.
Wielką jej miłością była też Polska. Jej patriotyzm był głęboki i szczery.
W życiu spotkałem wiele artystek i artystów malarzy.
Jedni zostawili ślad w pamięci inni zapisali się trwalej.
Bronia jest jedną z artystek, która swoją osobowością, talentem i życzliwym stosunkiem do ludzi zapisała się w naszej pamięci na zawsze. Mimo iż maluje w zaświatach to codziennie towarzyszy nam swoją sztuką, która pozwala patrzeć na świat z optymizmem, którym promieniowała Bronia.

Rozmowa z Elżbietą Gajewską (Tunią), bratanicą Artystki
Karol Czejarek (Karol):
Tuniu szanowna, dlaczego od dawna tak intensywnie zabiegałaś o powstanie książki o Broni?
Elżbieta Gajewska (TUNIA):
Moja odpowiedź na Twoje pytanie ma dwa aspekty: – pierwszy dotyczy treści, a drugi formy przekazu, który skierowany ma być do możliwie najszerszego grona odbiorców.
Karol: Wyjaśnij to proszę bliżej.
TUNIA: Treścią jest opowieść o życiu i twórczości mojej ukochanej Cioci, która poprzez swoje dzieła malarskie utrwaliła osobiste i niepowtarzalne postrzeganie i rozumienie świata, a także zawarła w nich własną ocenę zjawisk, skierowaną do przyszłych pokoleń.
Karol: Zatem cieszę się, iż widzisz i doceniasz w tym szczególną rolę książki!
TUNIA: Tak, bardzo doceniam, gdyż dobra książka tworzy rodzaj pomostu pomiędzy twórcą a odbiorcą sztuki. Przy czym (w odróżnieniu od wystaw, którymi na ogół chwalą się artyści), pozwala na nieprzerwane obcowanie z jego dziełami. Zwłaszcza, gdy jest bogato ilustrowana (jak w naszym przypadku), ponieważ – pomimo pozostawiającej zawsze wiele do życzenia jakości reprodukcji – dostarcza czytelnikowi intensywnych wrażeń odbieranych poprzez sztukę.
Poza tym książka ma jeszcze jeden nie do przecenienia walor – ogromny zasięg nieograniczonego jej oddziaływania.
Karol: Nie bez znaczenia jest fakt, iż istnieją w tej chwili nowe możliwości tego oddziaływania, poprzez elektronikę i Internet.
TUNIA: Tak, zgadza się, bowiem nieograniczony jest w pojemności „Mózg świata” (jakim jest Internet), który już od dłuższego czasu rejestruje wszystko, co dotyczy historii naszej cywilizacji.
Optymistyczne jest przede wszystkim to, iż jeżeli odciśniemy w „chmurze” informacji ślad naszych działań, to pozostanie on tam na zawsze.
Karol: Zatem przekładając to na język praktyczny – stwórzmy po ukazaniu się naszej książki, także jej wersję elektroniczną.
TUNIA: Cieszę się i niech to będzie nasz wspólny cel, czyli UTRWALENIE PAMIĘCI O BRONI I JEJ DZIELE, w każdej możliwej w tej chwili postaci.
Karol: Nic dodać, nic ująć, ale w związku z tym zapytam jeszcze: czy zadowala Cię (oczywiście także Twojego Męża – Tadeusza, jako najbliższych członków rodziny Cioci) treść powstałej – naszym wspólnym wysiłkiem – książki? Czy jest coś, o co powinienem jej treść jeszcze uzupełnić? Rozmawiamy bowiem w momencie, gdy powstaje tzw. „szczotka”, po czym nastąpi zwyczajowa korekta, a tym szansa na ew. uzupełnienia treści.
TUNIA: Odpowiem Ci na to tak: cieszymy się z Tadeuszem, iż zgodziłeś się zostać jej autorem. Tym bardziej, iż od chwili poznania Broni byłeś Jej oddanym przyjacielem i „sekundantem” działania na wszelkich polach aktywności.
Łączyła Was wielka pasja, entuzjazm i rozumienie sztuki, a jednocześnie silne poczucie odpowiedzialności – Jej jako artystki, a Ciebie jako opiekuna sztuki i nauki – zarówno w stosunku do własnego imperatywu działania, jak i wobec oczekiwań środowiska.
Karol: Dzięki za te słowa.
TUNIA: Ponadto uważam, iż Twoja natura (pełna ciepła i empatii) potrafiła głęboko zrozumieć niepowtarzalną osobowość Broni, Jej wielki talent i walkę o zrozumienie Jej własnej sztuki. Pokazujesz też w książce Jej niezwykłe życie, niemal męską siłę charakteru, a jednocześnie kobiecy wdzięk i delikatność serca, ubierając to wszystko po mistrzowsku ukształtowanym „słowem”.
Karol: Jest dla mnie zaszczytem, iż mogłem Ci przy realizacji tego celu towarzyszyć.
TUNIA: Nie wyobrażamy sobie (razem z Tadeuszem), iż ktokolwiek inny mógłby to zrobić lepiej.
Karol: Wobec tego zapytam jeszcze: ile jest Broni w Tobie i w Tadeuszu? Co Wy (jako wybitni Artyści, profesorowie Warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego) – przede wszystkim Jej zawdzięczacie?!
TUNIA: Otoczeni od najmłodszych lat aurą niezwykłych osobowości Broni i Olgierda (Jej drugiego męża), chłonęliśmy „jak gąbki” ich poglądy na sztukę oraz model życia artysty.
Nasza intuicja czerpała wszystko, co rezonowało potem w naszej podświadomości.
Przejęta od nich wrażliwość na piękno wyrażane poprzez barwę i formę, kształtowała się w nas równolegle z nauką muzyki pod opieką naszych (uczelnianych) mistrzów.
Karol: Pięknie powiedziane.
TUNIA: Dodam do tego jeszcze, iż w klimacie pracowni Broni (w której przez wiele lat mieszkaliśmy) – pełnej twórczej energii tych dwojga wspaniałych artystów (Broni i Olgierda) – nasze wrodzone zdolności znalazły unikalny grunt do rozwoju, a wraz z nimi kształtowały się ideały sztuki oraz wyobrażenie prowadzącej do nich drogi.
Karol: Z pewnością wpłynęła też na to możliwość spotykania w pracowni wielu wybitnych postaci, pojawiających się w niej przez lata (jako gości Broni) -plastyków, muzyków, pisarzy, fascynujących duchownych, wojskowych, a choćby polityków.
TUNIA: Tak, oczywiście. I. sprawiła, iż nasza poszerzająca się dzięki tym kontaktom wiedza o świecie, sztuce i dążeniu człowieka do ideałów stymulowała w sposób prawdziwie twórczy nasz mentalny rozwój.
Karol: Można zatem powiedzieć, iż zawdzięczacie Broni wzrastanie w wymarzonym środowisku twórczym i to ze świadomością czuwającej nad Wami Jej nieustannej opieki.
TUNIA: Cioci Broni zawdzięczam też wiele pięknych wspomnień z czasów dzieciństwa; na przykład wyprawy do teatru lalek, kiedy musiała pokonać drogę zatłoczonym zwykle autobusem, trzymając mnie na swojej (jedynej przecież) ręce.
Karol: Podaj proszę jakieś konkretne przykłady!
TUNIA: Na przykład pamiętam dobrze jedną z takich wypraw, kiedy przedzierała się ze mną przez tłum pasażerów w kierunku wyjścia, a ja trzymana przez Nią w górze ponad ich głowami rezolutnie krzyknęłam: „Ciociu – zgubiłam bucik!”. Natychmiast wszyscy zabrali się do jego szukania.
Karol: Podobno Bronia projektowała też Twoje dziecięce sukienki, z których ulubioną i zapamiętaną przez Ciebie na całe życie była „falbankowa”, z jedwabiu w kwiatki na błękitnym tle?
TUNIA: Tak było. W tym czasie, na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych ub. wieku, Ciocia mieszkała przy ulicy Pięknej (wtedy Piusa XI), gdyż Starówka była dopiero w trakcie odbudowy.
Wspominam klimat tego mieszkania, z którego piękne stare meble (prawdopodobnie przywiezione z Lublińca) „przewędrowały” później do pracowni, gdzie są do dzisiaj.
Już tam, „na Pięknej”, Bronia organizowała przyjęcia, które zapamiętałam, obserwując licznych i rozbawionych gości – przemykając pomiędzy nimi jak krasnoludek.
Karol: I podobno tam powstał Twój pierwszy, namalowany przez Ciocię, portret naturalnej wielkości – „dziewczynki siedzącej w fotelu”?
TUNIA: Tak, oczywiście, ale z tym miejscem związane są też moje drobne dziecięce „smutki”, kiedy dostałam od Cioci piżamę i rozpłakałam się, wyrzucając Jej: „przecież nie jestem chłopcem”, albo kiedy podstępnie dawano mi we śnie zastrzyki, gdy byłam chora.
Karol: A jakie jest Twoje najpiękniejsze wspomnienie o Cioci?
TUNIA: Moim najpiękniejszym wspomnieniem jest Jej twarz – pięknej młodej kobiety, którą obserwowałam ukradkiem podczas Jej porannego makijażu.
Schowana w kąciku, patrzyłam z zachwytem na Jej przepiękne – żywe i błyszczące jak ogniki ciemnobrązowe oczy, których wyraz podkreślała obficie nakładanym tuszem do rzęs.
Wiele lat później opowiadała mi, z charakterystyczną dla Niej dawką humoru, iż kiedy straciła rękę, przede wszystkim zadawała sobie pytanie, jak w przyszłości będzie mogła tuszować rzęsy?
dbałość o estetyczny wygląd i pełną wdzięku kobiecą kokieterię zachowała do końca swego życia.
Karol: Gdybyś miała Tuniu określić jednym, dwoma zdaniami: co z Tadeuszem zawdzięczacie Cioci przede wszystkim?
TUNIA: Zawdzięczamy WSZYSTKO, co otrzymaliśmy w darze poprzez wychowanie w klimacie sztuki i w zasięgu aury wybitnych osobowości.
Ale zapisały się też w naszej pamięci i w charakterach – cenne „życiowe” rady Broni, Jej żelazne zasady, nie zawsze łatwe do naśladowania… Karol: Np. jakie? …Podaj kilka przykładów… TUNIA: Np. często mówiła do mnie: „NIE NARZEKAJ”! Jak też nieustannie wpajała mi zasadę : „NIE ODKŁADAJ NIGDY NA PÓŹNIEJ OBOWIĄZKÓW I INNYCH SPRAW, ROZWIĄZUJ JE W MIARĘ MOŻLIWOŚCI OD RAZU!” Powtarzała też nieustannie:
„NIE ZAPOMNIJ NIGDY O UTRWALANIU PAMIĘCI O LUDZKICH DOKONANIACH!”
Karol: A w dziedzinie sztuki?
TUNIA: W dziedzinie sztuki przyswoiłam sobie przede wszystkim Jej słowa: SYSTEMATYCZNIE DOSKONAL SWÓJ WARSZTAT PRACY, ALE NIE ZAPOMINAJ, ŻE CELEM NIE JEST ĆWICZENIE SAMO W SOBIE, LECZ… PRZESŁANIE I WYRAZ SZTUKI, KTÓRĄ UPRAWIASZ. RÓWNIEŻ ROZUMIENIE JEJ TREŚCI I ZWIĄZANE Z TYM TWOJE OSOBISTE PRZEŻYCIE!
Karol: Cóż można do tego dodać? Ale nie kończymy jeszcze naszej rozmowy. Odpowiedz mi jeszcze na takie pytanie: Niewielu profesorów UMFC, jak Ty, może poszczycić się nieprzerwanym wieloletnim związkiem ze swoją uczelnią. Przechodzisz pomału w stan spoczynku. A jakie masz jeszcze dalsze plany?
TUNIA: Kiedy rozpoczynałam studia, nie zdawałam sobie sprawy, iż Uczelnia stanie się moim prawdziwym domem, w którym spędzę lwią część swego życia.
Towarzyszyło mi głębokie przekonanie o konieczności wypełnienia obowiązku, jakim była przemiana wyobrażenia o dźwięku fletowym w Polsce oraz stworzenie podstaw nowoczesnej dydaktyki w dziedzinie gry na flecie (co opiszę w powstającej już książce na ten temat).
Dziś mam poczucie dobrze spełnionego zadania, ale mam też świadomość, iż przyszła pora na kolejne przedsięwzięcia. Nareszcie będę miała czas, aby w myśl wdrożonej mi przez Ciocię idei – zabezpieczyć twórczość oraz utrwalić pamięć o wspaniałych artystach mojej niezwykłej Rodziny: Stano Gai, Bronisławie Wilimowskiej, Olgierdzie Szlekysie, Stefanie Gajewskim, Alicji Gajewskiej oraz Marii Cichockiej (aktorce Teatru Ludowego w Nowej Hucie – siostrze mojej Matki).
Karol: Szczerze popieram WSZYSTKIE Twoje plany! Ale obecnie, najważniejszym zadaniem jest rozpowszechnieni książki – albumu (jaką ona niewątpliwie też jest) prezentującej wspaniały i niezwykle bogaty dorobek artystyczny Cioci Wilimowskiej oraz zdigitalizowanie (w miarę możliwości) Jej obrazów oraz ulokowanie ich w godnych miejscach. Czy zgadzasz się z tym?
TUNIA: Tak, zgadzam się, A jednocześnie, właśnie w tym miejscu, czuję się w obowiązku złożenia hołdu mojej mamie – mieczysławie gajewskiej za ogromny wysiłek w uporządkowaniu niezwykle obszernej dokumentacji dotyczącej całokształtu
działalności broni w jej najaktywniejszym okresie twórczym, którą mama moja robiła do swojej śmierci w 1986 roku.
Karol: Powiedz, czego dotyczy ta dokumentacja?
TUNIA: dokumentacja ta obejmuje pracę twórczą, związkową, korespondencję, wystawy, spis obrazów, itp. – wszystko utrwalone poprzez bogatą kolekcją zdjęć wykonaną przez wysoce profesjonalnych fotografików.
Karol: Będę Cię Tuniu absolutnie popierał w tym dążeniu!
TUNIA: nie masz pojęcia, karolu, z jakim wzruszeniem sięgam teraz po każdą teczkę, którą miała w swoich rękach, opisaną jej pięknym charakterem pisma, kiedy nie zdawała sobie z pewnością sprawy, jak wielką, po latach obdarza mnie pomocą!!!
Karol: Tuniu kochana, wzruszyłaś mnie tym swoim wyznaniem o Mamie!
TUNIA:Więc dodam do tego jeszcze: Mama moja była też opatrznościowym „aniołem stróżem” dla wszystkich nas – artystów – w rodzinie. Znała nasze „humory” związane przede wszystkim z naszymi występami jak również wystawami broni, wiedziała jak rozładowywać te napięcia, a przede wszystkim robiła z wielkim poświęceniem wszystko co się dało, by móc nas mądrze i dystretnie tym „odżywiać”. Karol: Odżywiać! W jakim sensie?
TUNIA: Byśmy mieli – jako artyści – siłę do wznoszenia się na coraz wyższe poziomy sztuki!!!.
Karol: Jakże to pięknie wyraziłaś!
TUNIA: Dziękuję! gdyż dopiero teraz, po wielu latach, prawdziwie i z wdzięcznością, ale też i z wielkim poczuciem winy za naszą z tadeuszem krnąbrność, doceniam to, iż dbała o nas, a my w tamtym czasie nie umieliśmy tego dostatecznie docenić. samo życie!
Karol: To ja Ci dziękuję, za tak serdeczne podziękowanie Mamie za to, co dla Was zrobiła, dokumentując Wasze twórcze dokonania! A gdzie na przykład proponujesz, aby obrazy Broni, które nie mają jeszcze swego muzealnego miejsca, się znalazły? Czy Jej była pracownia, nie mogłaby stać się takim Salonem Jej Pamięci? Z okresowymi koncertami Kwartetu Wilanowskiego, także Twoimi solowymi recitalami?
TUNIA: Pracownia Broni do dzisiaj jest miejscem eksponującym Jej twórczość. Wszyscy znajomi i przyjaciele mają przez cały czas możliwość pełnego wglądu w pozostawiony tam przez Nią dorobek malarski. Bardzo bym chciała, aby część jej obrazów przez cały czas była „częścią atmosfery” Jej słynnej pracowni na ulicy Świętojańskiej, stanowiąc wciąż żyjący przykład nieprzerwanej obecności Broni w tym sanktuarium sztuki.
To samo dotyczy wydarzeń muzycznych, to znaczy koncertów wykonywanych w tej pracowni przez Kwartet Wilanów z moim uczestnictwem kameralnym i solowym.
Karol: Tuniu szanowna, będę bardzo sprzyjał realizacji wszystkich w tym zakresie Twoich planów!
TUNIA: Bardzo bym chciała, żeby tak się stało!
Jednak problem dotyczący przyszłości jest złożony, choć realizowałby także punkt widzenia i sugestie Broni w kwestii przeznaczenia Jej twórczości malarskiej.
Uważała bowiem, iż KAŻDY obraz powinien żyć wśród ludzi i promieniować na myśl ludzką zgodnie z jego przeznaczeniem; przy czym – pejzaż, kwiaty, martwa natura, portret – najlepiej nadają się do „zamieszkania” w miejscu prywatnym; obraz o treści historycznej natomiast – w muzeum lub innym miejscu, związanym tematycznie z jego treścią. Możliwości jest wiele, można by też rozszerzyć kolekcje obrazów Broni w Muzeum w Kozłówce, w Muzeum Historycznym m. st. Warszawy, w Muzeum Wojska Polskiego czy Dywizji Żagańskiej.
Karol: No to od tej pory działajmy wspólnie w tym kierunku!
TUNIA: Z całą pewnością będę też dążyć do umieszczenia odpowiednich prac w Muzeum Powstania Warszawskiego oraz portret S. Wilimowskiego w Muzeum Regionalnym im. Zygmunta Krasińskiego w Złotym Potoku.
Moje działania będą kierowane troską o stworzenie w jakimś godnym miejscu stałej ekspozycji Jej obrazów, które nie powinny być składowane w magazynach.
Karol: Zgadzam się z Tobą w 100 procentach. O stałą ekspozycję wybranych specjalnie do tego celu obrazów Broni, powinno się poprosić Muzeum m. st. Warszawy. Porozmawiajmy zatem o tym wspólnie z dyrekcją Muzeum. Co Ty na to?
TUNIA: Będę wdzięczna za Twoją pomoc, wręcz niezbędną dla stworzenia nowych kontaktów, zwłaszcza w sytuacji, kiedy opuściło nas wielu wysoce profesjonalnych mecenasów sztuki działających w minionych dziesięcioleciach, a którym znana była postać Bronisławy Wilimowskiej i znaczenie Jej malarstwa.
Pragnęłabym też kontynuować intencję Broni, aby rozszerzyć (w Muzeum m. st. Warszawy) kolekcję portretów Stano Gai i także portretów pędzla Broni (np. Władysława Sikorskiego, Stano Gai, Alicji Rubini i innych)
W swoich wspomnieniach Bronia delikatne ujawniła to pragnienie, aby znalazł się tam również Jej mały portrecik malowany akwarelą przez. Stano Gai!
Karol: Tuniu zgadzam się! Zwłaszcza, iż w mojej opinii są to arcydzieła, które wymagają godnego i dostępnego dla nieograniczonego grona odbiorców miejsca, w którym promieniowałyby swym pięknem i mistrzostwem warsztatu malarskiego!
TUNIA: Zatem Karolu pomagaj mi w tym, jak dotychczas!
Karol: Czyli przed nami, nie tylko wydanie książki – albumu o Broni, ale i maksymalne udostępnienie Jej sztuki, poprzez ulokowanie jej w muzeach, galeriach itd., itp.
TUNIA: Tak, zgadza się.
Karol: Zatem pozwól Tuniu, iż na tym zakończymy naszą rozmowę, za którą jestem Ci za bardzo wdzięczny. Bowiem uzupełnia Czytelnikowi książki wiedzę o Artystce, kreśląc nie tylko Jej portret, osobowość, dążenia i dorobek, ale i o Twoją obserwację.
TUNIA: I ja pragnę z serca podziękować Ci za Twoje oddanie dla sprawy pamięci o Broni, czego w życiu nie zapomnę.
Karol: Miło mi z tego powodu, tym bardziej, iż także Tadeusz w swoim wspomnieniu o Niej tak serdecznie i ciepło również i mnie wspomina.
A ja z kolei podziękuję w tym miejscu swojej żonie, która nie tylko redagowała naszą książkę, ale także o Broni napisała swoje wspomnienie – kochaliśmy Bronię jak „matkę”!
Nasze mieszkanie pełne jest pamiątek po Niej, z czego jesteśmy niebywale dumni i zaszczyceni.
—
Karol Czejarek. Bronisława Wilimowska. Wszystko dla niej było malarstwem. Opowieść o niezwykle barwnym życiu i dokonaniach artystycznych. Wydawnictwo Aspra. Warszawa 2025


