Brama do sąsiadów. Od śląskich ajnfartów do Nagrody Architektonicznej | Brama do sąsiadów
polityka.pl 5 godzin temu
Zdjęcie: Jakub Certowicz
Konkursy są ważne, ale nie tylko po to, by je wygrywać – mówią Aleksander Bednarski i Mariusz Komraus z pracowni SLAS Architekci, laureaci Grand Prix Nagrody Architektonicznej POLITYKI za budynek wielorodzinny TBS „Ajnfart” w Rybniku.
PIOTR SARZYŃSKI: – Obaj panowie są Ślązakami? ALEKSANDER BEDNARSKI: – Mało tego, pochodzimy z tego samego miasta, czyli Siemianowic Śląskich. A poznaliśmy się chwilę przed egzaminem na studia architektoniczne. W sklepie papierniczym, w którym kupowaliśmy jakieś ostatnie linijki czy ekierki potrzebne na egzaminie. Nasze domy były oddalone od siebie o jakieś pół kilometra i jako chłopcy znaliśmy się z widzenia. Ale bliższe kontakty nawiązaliśmy dopiero na studiach.
Pytam o tę śląskość, bo interesuje mnie, kto wymyślił dla budynku nazwę „Ajnfart”? Teraz wiem, iż mógł to być każdy z was. MARIUSZ KOMRAUS: – Ajnfarty, czyli bramy prowadzące z ulicy na podwórze kamienicy, są na Śląsku stałym elementem architektury, więc oczywiście, iż znaliśmy je dobrze. Nie zawsze z najlepszej strony, bo niektóre były po prostu ciemne i niebezpieczne. Ale generalnie z dzieciństwa zapamiętałem je jako fajne miejsce podwórkowych zabaw. A co do nazwy, to pamiętam, iż Olek jako pierwszy użył tego terminu w kontekście naszego projektu.
Czy z pomysłu na nazwę wziął się pomysł na rozwiązania architektoniczne, czy na odwrót? A.B.: – Na początku była (i zawsze u nas jest) urbanistyka. Czyli myślenie o tym, jak zaprogramować, zurbanizować całą strukturę, by maksymalnie otworzyć budynek na miasto i zintegrować go z nim. Dopiero w kolejnym kroku szukaliśmy skojarzeń i linków, które ułatwiłyby nam interpretację tego konceptu. No i tak pojawił się „Ajnfart”.
Wasz inwestor, czyli Towarzystwo Budownictwa Społecznego, to nie jest bogaty deweloper sprzedający apartamenty za grube miliony. Świadomość ograniczonych funduszy na realizację blokuje czy stymuluje kreatywność? M.K.: – Niski budżet jest z pewnością dużym wyzwaniem, ale pozwala też na uzyskanie – nazwijmy to – bardziej szczerych rozwiązań. Zmusza do uproszczania, redukcji, syntezy, a więc do intelektualnego wysiłku, do głębszych przemyśleń i analiz, do pewnego rodzaju sprytu projektowego.
A.B.: – Wydaje mi się, iż najcenniejszą rzeczą w architekturze jest tak naprawdę urbanistyka, bo to dzięki niej miasto rozwija się jako całość. Sam obiekt, czy to „Ajnfart”, czy jakikolwiek inny, jest jedynie małą częścią tego miejskiego organizmu. A nie jest ekskluzywnym, bez związku z otoczeniem gadżetem, zawierającym tylko drogie rozwiązania. Więc staramy się myśleć głównie o urbanistyce. To ona stanowi kręgosłup projektu, na tyle silny, iż choćby skromne wybory materiałowe nie są go w stanie zepsuć. Oczywiście zawsze jest przyjemnie stosować szlachetne i droższe materiały budowlane, ale to nie tylko one decydują o efekcie całości. W przypadku Rybnika istotne było powiązanie naszego projektu z otoczeniem, ze znajdującymi się w najbliższym sąsiedztwie zabytkowymi budynkami.
Czasami zdarza się tak, iż projekt jest kompletny oraz spójny ideowo i materiałowo. Wydaje się, iż z taką sytuacją mamy do czynienia właśnie w przypadku Rybnika. Nie zastosowaliśmy żadnych rewolucyjnych rozwiązań, ale po prostu dobrze poskładaliśmy wszystkie elementy tego projektu: architektoniczne, materiałowe, urbanistyczne, przestrzeni publicznej.
Teodor KlepczyńskiAleksander Bednarski i Mariusz Komraus.
M.K.: – Na pewno jesteśmy zadowoleni z ciekawej typologii mieszkań. Teoretycznie dla tych 80 lokali zaprojektowaliśmy 16 ogólnych typologii. Ale de facto jest ich tyle ile mieszkań i mogę zaryzykować tezę, iż nie ma dwóch identycznych lokali, choć oczywiście często różnią się tylko szczegółami. Dopracowanie tego zajęło nam sporo czasu, ale satysfakcja jest ogromna, gdyż zwiększa to szanse na różnorodność i dostosowanie do potrzeb mieszkańców.
Interesuje was, co się dzieje z zakończonymi realizacjami? Jak sobie radzą w codziennym życiu? A.B.: – Oczywiście. Wielokrotnie odwiedzaliśmy Strefę Aktywności w Chorzowie czy salę koncertową w Jastrzębiu-Zdroju. Czasami znajdujemy jakieś mankamenty, czasami odkrywamy nieoczekiwane zalety. Projektant nigdy nie jest w stanie przewidzieć wszystkich praktycznych aspektów i konsekwencji swoich decyzji, więc śledzenie życia projektu jest dla nas zawsze nauką na przyszłość.
Projektujecie może niezbyt wiele, ale każda realizacja z ostatnich lat doczekała się wielu nagród. Na czym polega wasz patent? M.K.: – Zawsze mamy na stole kilka rozwiązań, dużo analizujemy, krytykujemy i dyskutujemy.
A.B.: – Architektura zawsze powinna nieść jakiś, choćby mały procent eksperymentu. Pamiętam, jak nas do tego przekonywali nasi akademiccy profesorowie. Więc w naszych rozwiązaniach staraliśmy się szukać pomysłów, które niosą ze sobą może nie wielką rewolucję, ale choć pewne zaskoczenie. Być może właśnie ten aspekt jest doceniany. Takim małym eksperymentem było np. użycie przemysłowej blachy ze stali nierdzewnej na elewacji sali w Jastrzębiu-Zdroju. Finalnie kontrowersyjny przemysłowy materiał pozwolił zdematerializować ogromną kubaturę obiektu i związać go z najbliższym – zdrojowym – otoczeniem.
Czy nagrody i splendory pomagają w zdobyciu kolejnych zamówień? M.K.: – Oczywiście można przypuszczać, iż kilku naszych klientów sugerowało się tymi sukcesami. Bo nagrody oznaczają, iż jesteśmy profesjonalni i godni zaufania. Natomiast nie zdarzyło się, by ktoś zgłosił się do nas tylko dlatego, iż coś wygraliśmy. Przynajmniej na razie. Ale nie tracimy nadziei, iż to się zmieni.
Projektujecie niemal wyłącznie na Śląsku. To taki patriotyczny wybór czy raczej realia rynkowe? M.K.: – W dużym stopniu to świadoma życiowa decyzja. Mamy małe dzieci, rodziny i trudno byłoby jeździć gdzieś na drugi koniec Polski, by doglądać realizacji, a budowa często wymaga, by ją odwiedzać parę razy w tygodniu, na bieżąco rozwiązywać problemy. Ale myślę, iż przyjdzie taki moment, iż pomyślimy o wyjściu w Polskę. o ile pojawi się interesujący temat, to na pewno spróbujemy.
Jesteście kolejnym biurem architektonicznym ze Śląska, które odnosi duże sukcesy, o którym jest głośno. Wydaje się, iż konkurencja tu jest ogromna. A.B.: – Większość tych śląskich projektantów znamy i cenimy. Myślę, iż jakoś łączy nas wspólny cel wzbogacania tego regionu o nowe fajne przestrzenie i obiekty. Nie traktujemy więc ich jako konkurencji, choć czasem zdarza się przegrać w bezpośredniej konfrontacji jakiś konkurs.
Powróćmy do historii waszej współpracy. Już wiem, iż zaczęło się w sklepie papierniczym… M.K.: – Ściślej – zaczęliśmy współpracować na studiach, wspólnie przygotowywaliśmy projekty na konkursy. Dużo rozmawialiśmy o architekturze, dobrze się dogadywaliśmy, czuliśmy, iż warto by kontynuować to wspólne działanie. Później jednak nastąpiło zderzenie z życiem, musieliśmy się jakoś utrzymać. Początki zawsze są trudne, trzeba szukać pracy w już istniejących biurach projektowych. W pewnym momencie nadarzyła się okazja do pracy w biurach architektonicznych w Irlandii. To były typowo komercyjne firmy i decydowały kwestie finansowe. Chcieliśmy z tej pracy odłożyć fundusze, które pozwolą nam założyć w kraju własną praktykę architektoniczną. Ale i tam staraliśmy się wzbogacać nasze doświadczenia, rozwijać się. Po pracy, zamiast odpoczywać, przygotowywaliśmy projekty na różne konkursy. Na przykład na Europan, bodaj najbardziej prestiżowy konkurs urbanistyczno-architektoniczny dla młodych architektów. Udało nam się zdobyć w nim wyróżnienie, a rok później – nagrodę główną, za projekt zagospodarowania nabrzeża w chorwackim mieście Opatija.
Projektowaliście już przestrzeń publiczną, sale koncertowe, mieszkaniówkę, biurowce, domy jednorodzinne itd. Co wam się marzy? M.K.: – Każdy nowy projekt może być fascynujący. A tak prywatnie to chyba najbardziej chciałbym w przyszłości mieć okazję zaprojektować kościół. Takie doświadczenie duchowe, ale też duże wyzwanie, bo wymagające redefinicji przestrzeni sakralnej stosownie do współczesnych czasów.
A.B.: – Na początku naszej wspólnej pracy byliśmy zainteresowani mniejszymi tematami, takimi bardziej socjalnymi. Szukaliśmy przede wszystkim konkursów na przedszkole, małą bibliotekę itp. Skala tych projektów wydawała nam się do ogarnięcia. Z czasem jednak przekonaliśmy się, iż najważniejsze w konkursach jest coś innego: gwarancja rzetelnego i wysokiej jakości sędziowania. Wcześniej byliśmy świadkami różnych dziwnych werdyktów. Dzisiaj przede wszystkim patrzymy na to, kto jest w jury i czy te osoby gwarantują profesjonalną i obiektywną ocenę.
O jakiej waszej realizacji mamy szansę usłyszeć w najbliższym czasie? A.B.: – Według naszego projektu powstaje w tej chwili nowy budynek Akademii Muzycznej – Akademicka Strefa Sztuki Scenicznej w Katowicach. Łączy w sobie funkcję dydaktyczną oraz wielofunkcyjną, operowo-teatralną salę, która będzie służyć nie tylko edukacji, ale i wydarzeniom publicznym. Lokalizacja obiektu była bardzo trudna: bezpośrednio przy linii torów kolejowych, które sztucznie podzieliły miasto na dwie części i spowodowały degradację tej części Katowic. Dlatego dla nas bardzo istotną sprawą stała się urbanistyka, takie zaprojektowanie, by budynek otworzył się nie tylko na zabytkową część kompleksu, ale i na tę część miasta, która znajduje się po drugiej stronie torów.
Będą znowu nagrody? A.B.: – Przede wszystkim zależy nam na tym, żeby obiekt został dobrze przyjęty przez użytkowników i mieszkańców, i dobrze funkcjonował w mieście. To będzie dla nas największa nagroda. A gdyby pojawiły się inne, proszę bardzo.
***
Po więcej zapraszamy na stronę polityka.pl/architektura