Bracia ze stali – recenzja filmu. Siła braterstwa

popkulturowcy.pl 10 miesięcy temu

Historia rodziny Von Erich wydaje się wręcz niewiarygodna. Ojciec wraz z synami z przytupem zdobywali świat wrestlingu, a ich prywatne perypetie stworzyły wręcz nieprawdopodobną opowieść. Nic więc dziwnego, iż pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po opuszczeniu seansu Braci ze stali było sprawdzenie, czy to możliwe, żeby jedną rodzinę aż tyle spotkało. Po raz kolejny okazało się, iż życie pisze najlepsze scenariusze.

Bracia ze stali Seana Burkina opowiadają historię klanu Von Erich. Fritz (Holt McCanally), którego sława wrestlingowa już dawno minęła, niemal od narodzin szkolił swych synów na wschodzące gwiazdy. Presja, którą obarcza swoje dzieci, już od samego początku wzbudza u widza wrażenie toksycznej natury ich relacji. Nieustanne treningi, bezduszne słowa czy wyraźne faworyzowanie są tutaj na porządku dziennym. Problemy pojawiające się w domu są przekierowywane na braci – muszą je rozwiązywać sami bez wsparcia rodziców. Również matki.

Fritz ustanowił hierarchię wśród swoich dzieci w bardzo skrupulatny sposób. Na pierwszym miejscu był Kerry (Jeremy Allen White), który początkowo miał wziąć udział w mistrzostwach olimpijskich. Jednakże, przez polityczne wycofanie się Stanów Zjednoczonych, zaczął zajmować się również wrestlingiem. Zaraz za nim był Kevin (Zac Efron), czyli wschodząca gwiazda ringu. Następnie David (Harris Dickinson), który opanował chwyt „żelazny pazur” do perfekcji. Na samym końcu zaś był Mike (Stanley Simons), czyli jedyny chłopak zajmujący się muzyką, a nie walką. Do czasu.

Chociaż Bracia ze stali ociekają wręcz toksyczną relacją między ojcem a synami, w której brak miłości, zrozumienia czy troski, nie jest to podstawą produkcji. Sean Burkin, poza scenami walki, obrazem potu, krwi i łez, stworzył niesamowitą historię o braterstwie nie do zdarcia. I chociaż między rodzeństwem wielokrotnie dochodziło do sprzeczek czy zazdrości, to jednak zawsze wygrywały więzy krwi. Niestety, nie potrafiły one zaradzić nieuniknionym wydarzeniom, ale to już zupełnie inna kwestia. Chemia widoczna na ekranie między braćmi jest wręcz namacalna. Zac Efron, Jeremy Allen White, Harris Dickinson i Stanley Simons tworzą zgrany team, który ogląda się z ogromną przyjemnością.

Bracia ze stali to seans, na którym wielokrotnie zgrzytałam zębami. Już nie pamiętam kiedy tak intensywnie denerwowałam się w trakcie pokazu i jedyne co miałam ochotę zrobić, to złapać ojca i palnąć mu w łeb łopatą. Jego ambicje wykończyły całą rodzinę, a czasu cofnąć się nie da. Fritz, zaślepiony wizją sławy i chwały rodziny Von Erich, nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo presja wyniszcza jego synów, by finalnie doprowadzić do wielu tragedii. I nie powiem, było również wiele momentów wzruszeń, a ciepła relacja między rodzeństwem sprawiała, iż nie dało się ich nie polubić i im nie kibicować.

Kadr z filmu Bracia ze stali

Warto docenić fakt, iż aktorzy korzystali z jak najmniejszej pomocy kaskaderów, wykonując wszystkie sceny na ringu. Chcieli jak najbardziej wcielić się w swoje postacie oraz poczuć na własnej skórze, co to znaczy walczyć do utraty tchu. Każdy z nich przeszedł fizyczną metamorfozę (najmocniej się chyba oberwało Efronowi, którego twarz zupełnie go nie przypomina). Produkcja oddaje również świetnie klimat lat 60., zarówno przez świetne kostiumy oraz charakteryzację, jak i dobry soundtrack.

Sean Burkin udowodnił, iż to właśnie życie pisze najlepsze scenariusze. Opowieść o przeklętej rodzinie Von Erich zasługuje na swoje miejsce w historii. Bracia ze stali nie są może arcydziełem, ale na pewno filmem solidnym oraz wzruszającym. Zdecydowanie jest to jedna z lepszych polecajek na początek tego roku.

Źródło obrazka głównego: kadr z filmu Bracia ze stali

Idź do oryginalnego materiału