Nowego filmu Paola Sorrentino wypatrywałem z jednej strony z zaciekawieniem, z drugiej strony pełen obaw. Jego przedostatni film – To była ręka Boga (2021) – okazał się dość sporym zawodem. Dlatego do momentu rozpoczęcia projekcji Bogini Partenope miałem w głowie tylko jedną myśl – żeby to nie była powtórka z poprzedniego seansu. Z kolei po opuszczeniu kina towarzyszyły mi echa związane z najlepszym dziełem, jakie do tej pory było mu dane nakręcić, czyli z Wielkim pięknem (2013). W nim całkowicie już znudzony i zobojętniały dziennikarz zatapia się we wspomnieniu ze swojej młodości, kiedy to było mu dane odnaleźć tytułowe wielkie piękno. Ten moment w twórczości reżysera jest najważniejszy – to tutaj na osi czasu plasuje się początek poszukiwania przez niego niemożliwego do znalezienia ideału. Dwanaście lat później, kręcąc Bogini Partenope, Paolo Sorrentino daje nam jasny komunikat – zakończył swoje poszukiwania, w końcu znalazł wielkie piękno, swój ideał, który ostatecznie okazał się słodko-gorzką iluzją, za którą kryje się niewiele.
Tak świadomy komunikat ze strony reżysera wydaje mi się arcyważnym dialogiem z jego wcześniejszą twórczością. Wciąż mamy elementy kojarzone z jego stylem – zachwyt nad młodością, witalnością, istotami idealnymi (tę rolę w jego filmach pełnią kobiety) oraz cynicznych, podstarzałych bohaterów w najwyższym stadium kryzysu wieku średniego, desperacko próbujących znaleźć jeszcze w sobie i w otaczającej ich rzeczywistości sens istnienia. Jest oczywiście Neapol i nostalgiczny list miłosny do czasów dawnych. Nie da się jednak ukryć, iż o ile te elementy występują, to pełnią zupełnie inną rolę, dość wywrotową w kontekście jego wcześniejszych dzieł.

Młodość, a wraz z nią witalność, na samym początku wydaje się dokładnie tym samym, czym jest zawsze w filmach Sorrentino. jeżeli jednak przyjrzymy się bliżej, dojdziemy do zupełnie innego wniosku. Owszem, film wciąż przez jakiś czas utożsamia młodość z cnotą, za którą tak bardzo tęskni większość postaci otaczających Partenope, ale reżyser postanawia zrobić z tym motywem coś jeszcze. Zazwyczaj, w filmach takich jak Wielkie piękno chociażby, Sorrentino idealizował młodość, podkreślał jej wyjątkowość. Bogini Partenope przedstawia nam krytyczną refleksję nad idealizmem młodości, który przedstawiony jest przede wszystkim poprzez postać bohaterki (ale nie tylko!). W oczach reżysera młodzieńczość jawi się nie tyle jako autentyczna energia życiowa, ile raczej jako przesadne zanurzenie się w wielkich, abstrakcyjnych ideach. Młodzi bohaterowie nasycają się ideałami, które choć mogą wydawać się porywające i wzniosłe, w kontakcie z twardą rzeczywistością gwałtownie tracą na wiarygodności. Rzeczywistość „boleśnie weryfikuje” te idee, ujawniając ich ograniczenia i często brutalną niezgodność z życiem – w ten sposób jakże dobitnie dostrzegamy rozbieżność między romantycznym wyobrażeniem młodości a nieubłaganą siłą rzeczywistości, która ostatecznie demaskuje naiwność i niepraktyczność tych wielkich idei.
Starsi bohaterowie (którzy często byli protagonistami w opowieści reżysera) tej historii nie dostrzegają tego. Jedyne, co widzą, to nieskazitelna, zjawiskowo piękna i młoda Partenope. Innymi słowy, dostrzegają jedynie fasadę, warstwę wierzchnią, ich nostalgiczne wyobrażenie na temat swoich młodych lat, kiedy to wszystko było dokładnie takie, jakie miało być.

A przecież to też nie jest prawda. „Nie chcę marnować ani jednej minuty twojej młodości”, mówi w pewnym momencie jeden z bohaterów do Partenope. To jedynie potwierdza, jaką rolę młodość odgrywała do tej pory we wcześniejszych filmach Sorrentino i jak sprawnie, niemalże organicznie tę młodość w swoim najnowszym dziele postanawia odczarować. W tym kontekście postać brata naszej protagonistki wysuwa się na pierwszy plan. Jest on zresztą również tym elementem scenariuszowym, który burzy nieskazitelne postrzeganie młodości w oczach Partenope.
Najważniejszą jednak zmianą, którą wprowadza reżyser względem swojej wcześniejszej twórczości, jest zmiana archetypu protagonisty. zwykle byli to zblazowani starsi mężczyźni, z potokami cynizmu w sobie, którym postanawiali obdarowywać wszystkich w swoim zasięgu. Tym razem Sorrentino postanawia przedstawić historię z perspektywy istoty dotąd mitologizowanej w jego twórczości – młodej kobiety imieniem Partenope. Imię, jakim zostaje obdarowana w dniu swoich narodzin, od razu zdradza konotacje mitologiczne, które potem świetnie pracują w całym filmie – jest to nawiązanie do rzymskiej legendy, według której mityczna syrena zostaje przemieniona przez Jowisza w miasto Neapol.

Sorrentino postanawia pójść całkowicie tym tropem, tworząc boginię, Partenope rodzi się przecież w wodach Neapolu. Następuje cięcie, po którym 18-letnia bohaterka wyłania się z morza niczym Afrodyta, bogini miłości, piękna i płodności. W ten właśnie sposób będzie postrzegana przez większość męskich bohaterów – jako nieosiągalne bóstwo, którym należy się zachwycać, próbować je zdobyć. Co istotne, żaden z adoratorów Partenope nie jest zainteresowany nią samą, przyciąga ich tylko jej wygląd.
Sposób skonstruowania bohaterki uważam za świetny pomysł. Z jednej strony odgrywa ona rolę bogini (mitycznego wielkiego piękna), z drugiej strony ma być postacią nad wyraz ludzką, nastawioną na empirię, poszukiwanie siebie. Podczas tej podróży popełni błędy, odkryje dla siebie nowe ścieżki i wreszcie skonfrontuje się ze swoimi demonami. By ująć to inaczej – Partenope jako bogini jest projekcją narzucaną jej przez innych, którzy poszukują ideału, wynosząc ją na piedestał boskości, ale co pokazuje Sorrentino, jest to postać nad wyraz ludzka, nastawiona na doświadczanie życia i odnalezienie siebie. Dlatego również postanawia zacząć studiować antropologię i zbudować swoją karierę na uniwersytecie – bo, jak to określa jej mentor, „antropologia to widzenie”, a nie pobieżne dostrzeganie lub projektowanie wyobrażenia rzeczywistości.

Dlatego właśnie uważam, iż Sorrentino odnalazł swoje wielkie piękno i doszedł do wniosku, iż to nic więcej niżeli fasada, płaskie estetyczne doświadczenie. Pomimo pewnych wad, takich jak przedłużanie filmu w ostatnich 30 minutach i mimo wszystko nadmierny male gaze, zostałem całkowicie zahipnotyzowany przez to dzieło i jego wymowę. Prawdziwe piękno kryje się w rzeczywistości, w tych wszystkich nie ideałach, błędach, przykrych jak i radosnych doświadczeniach, po prostu w afirmacji życia takim, jakim jest. Widać to również w samej formie filmowej, która nie jest już tak szalona, energiczna jak wcześniej. Zamiast tego dostajemy spokojne, poetyckie kadry, które zatrzymują nas w miejscu i zmuszają do pogrążenia się w myślach. Dzięki temu Neapol, jakże istotny bohater filmów Sorrentino, pozostało bardziej malowniczy niż przedtem. List miłosny do dawnego Neapolu jest tutaj obecny, ale, co pokazuje zakończenie, teraźniejszość również potrafi być bajkowa.
korekta: Oliwia Kramek