Ah, jak uwielbiam męczyć się na filmie, który zbiera wysokie noty! Człowiek widzi komentarze typu „jeżeli nie rozumiesz, to się nie wypowiadaj” i opada z sił. I choć jestem pewna, iż Bogini Partenope znajdzie swoich odbiorców, to ja będę już daleko.
Bogini Partenope to najnowszy film Paolo Sorrentino, słynący z pięknych wizualiów i specyficznej atmosfery. Produkcja opowiada o pięknej kobiecie – Partenope – którą charakteryzuje głęboki wgląd w siebie, z podkreśleniem kobiecości, inteligencji i sensie podejmowanych przez ludzi działań. Partenope mimowolnie hipnotyzuje mężczyzn wokoło, jawiąc się im niemal jak zrodzona z piany Wenus – a jednocześnie buduje karierę uniwersytecką w dziedzinie antropologii.
Co więcej, mamy tu mitologiczne odniesienie, jako iż Partenope to również imię syreny, która nie chcąc swoim głosem doprowadzić do śmierci żeglarza, sama rzuciła się do morza. Syrenim głosem filmowej bohaterki jest jej piękno, któremu nikt nie potrafi się oprzeć, a w samej opowieści rzeczywiście znajdziemy wariant tego mitologicznego motywu. Jest to jednak bardziej dodatek, jako iż film odwołaniem do imienia czyni jedynie nazwę miasta, a ostatecznie kto posiada wiedzę o imionach syren?
Gdyby chciało się precyzyjniej powiedzieć coś o fabule filmu, wypadało by też wspomnieć kolejnych mężczyzn odgrywających rolę w drodze do poznawania wnętrza bohaterki. Trudno jednak mi ich scharakteryzować, bo patrząc po wierzchu – są wszyscy po prostu bardzo dziwni. istotną postacią jest brat Partenope, jednak ich relacja zdaje się balansować na granicy kazirodztwa. Jest też od dzieciństwa zakochany w niej przyjaciel, który nietypowo wpisuje się w relację rodzeństwa. Nie brakuje też ignorujących jej inteligencję bogaczy oraz biskupa, który pojawia się w sekwencji przypominającej księżniczkę Leię u Jabby The Hutta. Dla mnie ten film jest pierwszą stycznością z twórczością Sorrentino – i jest to mocne wejście.
Warstwa wizualna jest fenomenalna. Napolitańskie wybrzeże jest przepiękne, bohaterowie są pięknie wkomponowani w otaczającą ich przestrzeń, a wszystko to jest skąpane w ciepłych słonecznych barwach. Mnóstwo jest tutaj powolnych, świetnie zrealizowanych ujęć, które stawiają bohaterów w centrum estetycznych i przestrzennych wnętrz. Ogromną rolę odegrali tutaj charakteryzatorzy i wszyscy odpowiedzialni za kostiumy. Każdy kadr na spokojnie mógłby wisieć w muzeum. Szczególnie tytułowa Partenope zasłużyłaby na osobną wystawę. Po pierwsze, Celeste Dalla Porta uchwyciła przypisaną jej postaci boskość, onieśmielającą wszystkich wokół. Po drugie, sposób ukazania jej na ekranie jest chyba najbardziej dopracowanym elementem filmu. Choć można by się kłócić, iż niektóre kadry uprzedmiotawiają ciało kobiety, to całokształt tej wizji artystycznej idealnie spełnia swoją rolę.

Największa zaleta Bogini Partenope ma jednak drugą stronę – przerost formy nad treścią. Można się pozachwycać zdjęciami i ukazaniem postaci, nie zmieni to jednak faktu, iż cała produkcja trwa za długo, płynie zbyt powoli i okazyjnie podrzuca nam pseudo-artystyczne sceny, którym drastycznie brakuje jakiegokolwiek podbudowania fabularnego. Przymknęłam oko na minutę zamieszek studenckich, wbijających się w inną scenę bez żadnego wytłumaczenia ani późniejszych konsekwencji fabularnych, mimo iż znajduje się w nich główna bohaterka. Pomyślałam – może brak mi wiedzy o sytuacji uczelni we Włoszech. Na porządną próbę wystawiła mnie scena erotyczna, w której młodociani Romeo i Julia ze zwaśnionych rodów mają począć dziecko na oczach gromady starych ludzi oraz Partenope. Dlaczego odbywa się taki rytuał? Dlaczego Partenope bierze w nim udział? Jak ten pomysł wpisuje się w resztę opowieści?
Powiem tak – jeżeli zmrużę oczy, mogę dostrzec w tych scenach wizję artystyczną, w której skupiamy się na uczuciach Partenope. Jako jedyna rozumie biedną Julię pod Romeo; ma to nam pokazać, jak głęboko wyróżnia się współczuciem. Znajdzie się tu kilka podobnych kwiatków i to wcale nie tak, iż są zupełnie pozbawione znaczenia. Nie zmienia to jednak faktu, iż jest to niekomfortowe do oglądania, okropne i niepotrzebne, a na dodatek absolutnie nie pobudzające widza do żadnych refleksji. Podobnie wypada relacja Partenope z bratem – teoretycznie mamy w niej dostrzec bliskość i zażyłość, jaka łączy rodzeństwo. W praktyce jednak wiele wspólnych scen ukazuje co najmniej moralnie szary charakter tej relacji, budzący dyskomfort i psujący te dobre cechy pytaniem, czy oni przypadkiem nie zapomnieli, iż są bratem i siostrą.

Jeżeli ktoś potrafi dostrzec tym filmie więcej niż piękne wizualia czy okazyjne poetyczne frazesy, szczerze zazdroszczę. Mi bowiem po głowie chodził szereg znajomych z przeszłości, którzy podobnie pozowali na artystyczne dusze, które we wszystkim muszą być natchnione, a potem nie potrafią skleić zdania, żeby przekazać komunikat. Bo właśnie takie jest moje wrażenie po Bogini Partenope dziwaczny i niekomfortowy artyzm niedostępny na zwykłych śmiertelników. Absolutnie nie wierzę próbom udowodnienia, iż kobieta może być jednocześnie piękna oraz inteligentna – nie przez postać Partenope. Znacznie lepiej na tym polu wypada chociażby Legalna blondynka.
Być może znajdą się fani Sorrentino czy więksi miłośnicy kina artystycznego, którzy znajdą w tej produkcji jakieś przesłanie. Chętnie się dowiem, ale gwałtownie – o ile w ogóle – nie zabiorę się za jego poprzednie filmy. Zbyt mnie zmęczył seans Bogini Partenope z całym swoim artystycznym zamysłem pozbawionym głębszych treści. Przynajmniej Celeste Dalla Porta wygląda pięknie.
Fot. główna: Kadr z filmu.