„Bodkin” to połączenie czarnego humoru i thrillera w opowieści o podcasterach odkrywających tajemnice irlandzkiego miasteczka. Brzmi to znacznie lepiej, niż jest naprawdę.
„Bodkin” miało spory potencjał. Zwiastuny zapowiadały wymykającą się schematom, wycelowaną w obsesję na punkcie true crime satyrę, na dodatek w doborowej obsadzie i w wyjątkowych klimatach irlandzkiego miasteczka. Wprawdzie stojący za sterami thrillera i czarnej komedii w jednym Jez Scharf nie ma wielkiego doświadczenia w większych projektach (jego filmografia to dotąd krótkie metraże), fakt rozciągnięcia historii na siedem długich odcinków nieco mnie niepokoił, a do fanek stylu Willa Fortego („The Last Man on Earth”) się nie zaliczam, ale i tak zasiadałam do współprodukowanego przez firmę Baracka i Michelle Obamów serialu Netfliksa z optymizmem.
Po seansie, z recenzenckiej konieczności w trybie maratonowym, optymizm w znacznym stopniu wyparował, co nie znaczy, iż mamy do czynienia z produkcją nieoglądalną. Przeciwnie: „Bodkin” pochłania się bardzo płynnie, bez szczególnego zmęczenia. Tyle iż równocześnie tej płynności nie towarzyszą szczególne emocje, a o głębszej refleksji nie ma co marzyć. Aż nie rozumiem, jak z takiego nagromadzenia wątków, zwrotów akcji, postaci i dylematów zrobiono coś aż tak niezapadającego w pamięć.
Bodkin – o czym jest serial Nefliksa z Willem Fortem?
Pomysł, żeby na przykładzie małomiasteczkowej tajemnicy sprzed ponad dwudziestu lat pokazać szanse i ograniczenia truecrime’owych podcastów i etyczne rozdarcie tradycyjnego śledczego dziennikarstwa, a do tego konflikt obu tych form snucia historii, sam w sobie był świetny. Popularny amerykański podcaster, Gilbert (Forte), chce opowiedzieć o zaginięciu trzech osób w Bodkin podczas lokalnego festiwalu.
Towarzyszy mu chętnie researcherka, Emmy (Robyn Cara, „Trying”), a zdecydowanie z mniejszym entuzjazmem dołącza do tej dwójki Dove (Siobhán Cullen, „The Dry”), podchodząca z Irlandii dziennikarka „Guardiana”, zmuszona do zmiany otoczenia po samobójstwie sygnalisty w antyrządowym śledztwie.
Zachwycony „Szmaragdową Wyspą” Gilbert, niecierpiąca jej Dove i próbująca po prostu dobrze wykonywać swoją pracę w niesprzyjających okolicznościach, początkowo mało asertywna Emmy trafiają do tytułowego miasteczka, którego mieszkańcy zarzucają przybyszom niepotrzebne rozgrzebywanie starej historii i stereotypowe postrzeganie irlandzkiej prowincji.
Tyle iż sam serial też zdaje się na stereotypach polegać, bo Bodkin to miejsce pełne ekscentrycznych postaci, tradycyjnych zwyczajów, zdecydowanie nietradycyjnych – ale jednak – zakonnic i okazałych styp. Takie pokazanie miejsca akcji ma swój oczywisty urok, ale też sprawia, iż produkcja sama podkopuje rzekome wyjście poza schemat i pokazanie „prawdziwego” Bodkin.
Serial Bodkin – między true crime a krytyką true crime
Inny problem polega na tym, iż „Bodkin” chce być kryminalną opowieścią w duchu true crime i dekonstrukcją true crime w jednym, a niczym nie jest wystarczająco przekonująco. W samej historii dawnego zaginięcia mamy więc mnóstwo wszystkiego: zwłoki, podpalenia, fałszywe tożsamości, gangsterskie rodziny, przemyt, Interpol, rodzinne sekrety. Zwrotów akcji nie brakuje, ale wszystko to trochę bez ikry, a o ile na początku byłam ciekawa, jak rozstrzygnie się kwestia sprawstwa zbrodni, o tyle potem nadmiar pomysłów znieczulił mnie na kolejne „rewelacje”.
Z kolei w kwestii konsekwencji tworzenia podcastów true crime „Bodkin” nie mówi nic nowego. Cieszy mnie, iż popkultura zaczyna dawać odpór tej pod wieloma względami szkodliwej modzie – mamy choćby „Zbrodnie po sąsiedzku” czy „Based on a True Story” – ale same chęci to za mało. „Bodkin” co jakiś czas przypomina sobie, iż pewne działania są co najmniej niezbyt etyczne.
Serial sugeruje, iż głos ofiar i ich bliskich zostaje nieraz przytłumiony przez podcasterskie pragnienie sławy i pieniędzy, iż dążenie do „dobrej historii” za wszelką cenę odbija się też na życiu tych, którzy nagrywają. Ale najczęściej „Bodkin” porusza te tematy w formie dość wysilonych dyskusji lub przemów, a finał tej warstwy byłby bardziej satysfakcjonujący, gdyby prowadziła do niego bardziej przekonująca ścieżka.
Czasem coś się w tym zakresie jednak udaje, zwłaszcza w początkowych odcinkach, gdy Gilbert zderza się z jednej strony z zaskoczeniem przepytywanych, iż ktoś będzie tego słuchał, a z drugiej – z radosnymi wyznaniem, bo każdy ma swój ulubiony podcast true crime, najlepiej możliwie krwawy, który traktuje w kategoriach czystej rozrywki. Oczywiście te same osoby wolałyby, żeby opowieść o Bodkin nie była tak traktowana przez resztę świata. Ich krzywda czy pamięć jest wszak ważna, a tych innych, ze słuchanych podcastów, niekoniecznie. Najczęściej jednak takie płynące z serialu wnioski giną pod nadmiarem kryminalnych „atrakcji”.
Bodkin – serial Netfliksa to obsada lepsza niż scenariusz
Pewnie byłabym mniej sceptyczna, gdyby te same dylematy i zwroty akcji stały się udziałem lepiej napisanych postaci. Cullen jest fantastyczna, nie można jej odmówić charyzmy, przez co w przypadku Dove najtrudniej zauważyć, iż to postać oparta na paru prostych cechach i wynikających z trudnej przeszłości motywacjach, która zresztą przejdzie, mało zaskakującą, przemianę.
Spore nadzieje wiązałam z wątkiem dotyczącym zauroczenia właścicielką zakładu pogrzebowego (Clodagh Mooney Duggan), ale zupełnie nie potrafiono tego dobrze pociągnąć po dobrym początku. Nawet, na papierze etycznie i psychologicznie interesująca kwestia tego, co wydarzyło się w sprawie sygnalisty, nie ma w praktyce mocy, którą mieć powinna.
Forte natomiast gra typową dla siebie postać człowieka, który zdaje się długo nie wiedzieć, co się wokół niego dzieje, i który bardziej pozwala, by rzeczy mu się przydarzały, niż bierze odpowiedzialność za swoje decyzje. Zamiast nowego Teda Lasso mamy więc kogoś entuzjastycznego, ale zupełnie niewyrazistego. Ani jego problemy finansowe, ani rozpadające się małżeństwo raczej nie angażują. Emmy natomiast też się zmienia pod wpływem całej tej mrocznej historii, ale nie ma w tej postaci nic, czego nie widzieliśmy już ileś razy.
Być może w kwestii postaci największy błąd twórców polega na tym, iż próbują nam wmówić głębokie więzi między nimi, ale nie pozwalają im na zbyt wiele ciekawych interakcji. W efekcie bardzo trudno uwierzyć, iż ci ludzie wywierają na siebie wzajemnie aż taki wpływ, i iż tak im na sobie nawzajem zależy. Najlepiej wypada zresztą 5. odcinek, w którym każde z nich prowadzi śledztwo osobno, i w którym zabawiono się chronologią.
Bodkin – czy warto oglądać serial Netfliksa?
Jak na opowieść o sile opowieści, tych o nas samych i tych o innych, „Bodkin” jest opowieścią o zaskakująco niewielkiej sile rażenia. Wszystko się tu za bardzo rozmywa w nadmiarze niedopracowanych idei. Nie wystarczy parę dobrych scen i tekstów, nie pomogą, słabo tuszujące nijakość całości, zwroty akacji, solidna obsada (Siobhán Cullen naprawdę zasługuje na lepszą przepustkę do światowej sławy!), ładne krajobrazy, świetnie dobrana muzyka…
Najwięcej oryginalności jest tu chyba w planszach tytułowych – gdyby nie to, iż jutro zapomnę o „Bodkin”, to chętnie powiesiłabym tego typu plakaty na ścianie. Tylko po co mi plakaty z serialu, który obejrzałam bez bólu, ale i bez większych emocji, bez szczególnej przyjemności, bez odkrycia czegoś, czego nie wiemy już od dawna? Można zobaczyć „do kotleta”, zwłaszcza zamiast kolejnej wątpliwej etycznie produkcji o prawdziwych zbrodniach. Jednak do obowiązkowego seansu „Bodkin” daleko.