Z okazji premiery filmu Blue Beetle na Blu-ray przypominamy naszą recenzję tego superbohaterskiego filmu.
Raz na kilka miesięcy Marvel albo DC wypluwa kolejny superbohaterski film, z którym wypada się zapoznać. Po złotej erze Marvela (i platynowej DC?) powoli jednak dopada nas przesyt gatunkowy. Na salach kinowym można spotkać niedobitków marzących, iż właśnie ten film przyniesie jakąś zmianę. Z przykrością ogłaszam, nie będzie to Blue Beetle.
Poniższy tekst powstał w ramach współpracy z Cinema City.
Blue Beetle to pozycja spod szyldu DC i jest najbardziej klasycznym origin story, jakie tylko możecie sobie wyobrazić. adekwatnie to choćby nie trzeba sobie wyobrażać. Pamiętacie radioaktywnego pająka, który ukąsił Spider-Mana? Tutaj jest to kosmiczny skarabeusz. Nie pokuszę się choćby o streszczenie fabuły – cofnijcie się pamięcią do dowolnego pierwszego filmu o nowym superbohaterze. Dla porządku wspomnę tylko, iż nasz nowy heros ma na imię Jaime Reyes, pochodzi z Meksyku, a jego imię czytamy zgodnie z hiszpańską, a nie amerykańską wymową.
Zacznę się wyżalać od razu. Film jest do bólu odtwórczy. Nie ma w nim ani jednej sceny, której nie widzieliśmy już na ekranie – czasem więcej niż raz. Skarabeusz jest odpowiednikiem radioaktywnego pająka do tego stopnia, iż choćby sceneria i bieg wydarzeń przypomina losy Spider-Mana. Następnie magiczny żuk zamienia się w latającą zbroję – brzmi znajomo? Widzimy też twarz głównego bohatera wewnątrz zbroi i – jak już się można domyślać – są to dokładnie takie ujęcia jak te z lotu Iron Mana. Lista porównań ciągnie się w nieskończoność, a większość sprowadza się do marvelowego bingo. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż do postaci dorzucano elementy kojarzone jako typowo superbohaterskie lub po prostu wyglądające cool. I nie chodzi tu o to, iż to konkretne ujęcie należy wyłącznie do Tony’ego Starka, bo takie już się utarło skojarzenie. Takie nagromadzenie jest niemal bezczelne i wychodzi z tego wszystkiego bohater zszyty ze szczątek innych postaci.
Zabieg na Frankensteina drażnił mnie niemożliwie, bo wszystko stało się przewidywalne i nie było w stanie mnie zainteresować. Sam Jaime mógłby nie istnieć, bo za wszystkie superbohaterskie sekwencje walki odpowiada skarabeusz. Dosłownie ze trzy postacie mają konkretne funkcje – czarny charakter, technologiczny pomocnik (guy on the chair) i powód całego zamieszania, znany także jako dama w opałach. Reszta licznej rodziny Reyesów pałęta się na ekranie, raz na jakiś czas rzucając wyświechtanym żartem, i tyle.
Nie popadajmy jednak w depresję, średniaki też przecież mają swoje dobre momenty. Blue Beetle czasem broni się wizualnie. Zdecydowanie wypada lepiej niż kilka poprzednich pozycji z gatunku. Dobrze zrealizowane oświetlenie wpływa na scenerię, a pojawia się kilka fajnych lokalizacji, takich jak tajna baza, opuszczona rezydencja albo sam dom Reyesów. Stara dobra rozwałka też jest akceptowalna, szczególnie finałowe sceny walki są całkiem na poziomie. Dodajmy do tego hiszpańsko-amerykański soundtrack i jako tako mijają nam dwie godziny.
Warto jeszcze dodać, iż film podejmuje próby ukazania sytuacji Meksykanów – czy też ogólnie Latynosów – w Stanach. Czarny charakter na czele wielkiej korporacji jest powodem wszystkich ucisków spotykających latynoską społeczność. Latynosi tymczasem prędzej czy później sięgają po swoje dziedzictwo kulturowe i działa to niczym legendarna moc przyjaźni. Zalecam też omijanie dubbingu, bo bohaterowie posługują się Spanglishem i swobodnie przeskakują sobie z angielskiego na hiszpański dosłownie w połowie zdania. Napisy jako tako uwzględniają ten podział, a okazuje się, iż to całkiem istotny element.
Podsumowując: obejrzałam, żebyście wy nie musieli. Blue Beetle plasuje się wśród średniaków gatunku na nudny wieczór. o ile ktoś czuje nieodpartą chęć obejrzenia, wystarczy poczekać na streaming, bo brak kinowego seansu i tak nic temu filmowi nie odbierze. Można się pobawić w marvelowe bingo i postawić zakłady, kiedy Jaime pozna innych bohaterów DC. Wygląda na to, iż nadejdzie bezpośrednia kontynuacja, ale mnie już nie ciągnie.
Obrazek główny: Rotten Tomatoes.
Plakat: IMDb.