BLOODBOUND - Field of swords (2025)

powermetal-warrior.blogspot.com 1 dzień temu

Dla jednych obiekt westchnień, dla innych temat do drwin – tak najkrócej można opisać szwedzki Bloodbound, działający od 2004 roku. Za zespołem stoją już czasy Urbana Breeda czy Michaela Bormanna, aż w końcu pojawił się wokalista Dawn of Silence, Patrick J. Selleby. To właśnie on wniósł w szeregi grupy świeżą krew i tchnął w nią nowe życie. Zespół zyskał rozpoznawalność, a kolejne albumy pełne hitów tylko ją umocniły. Co najlepsze, Bloodbound wciąż potrafił zaskakiwać świetnymi pomysłami – każdy kolejny krążek był prawdziwą ucztą dla fanów power metalu. „Unholy Cross”, „Stormborn” czy „Creatures of the Dark Realm” to płyty, które bronią się same. Formacja wypracowała styl będący mieszanką Sabaton i Powerwolf. Lata mijają, a fundamenty pozostają nienaruszone. Zmienia się jedynie tematyka: były wampiry, demony, wikingowie, a teraz na pierwszy plan wysuwają się rycerze i templariusze.


Nadszedł czas na „Field of Swords”, który ukazał się dziś, 21 listopada, nakładem Napalm Records. To już jedenasty album w dyskografii zespołu i chyba nikt nie spodziewał się po Bloodbound rewolucji. Od wielu lat mają swój żelazny styl i trzymają się go konsekwentnie. Ma być podniośle, przebojowo, melodyjnie i łatwo przyswajalnie. Bloodbound to prawdziwa maszynka do tworzenia hitów i zapadających w pamięć melodii. I szczerze mówiąc – w ich przypadku niczego więcej nie potrzebuję. Wiem, czego się spodziewać, i właśnie tego od nich oczekuję. Bloodbound stoi na straży klasycznego heavy/power metalu, gdzie królują słodkie melodie i patetyczne chórki. Zespół potrafi czarować, bo na pokładzie ma znakomitych muzyków. Niezastąpiony Patrick to rozpoznawalny głos formacji – jego styl śpiewania i barwa to prawdziwa rozkosz dla miłośników gatunku. Oczywiście nie byłoby Bloodbound bez braci Olsson, których pomysłowe riffy i charakterystyczne zagrywki od lat napędzają ten zespół. Ich partie gitarowe idealnie oddają esencję power metalu.


Okładka i brzmienie to adekwatnie „kopiuj–wklej” ostatnich wydawnictw – bez większych zaskoczeń zarówno w formie, jak i stylistyce. Zaskakuje natomiast jakość materiału, bo album jest wyraźnie lepszy i ciekawszy niż poprzednik. Na płycie pojawia się też Brittney Slayes z Unleash the Archers w zamykającym „The Nine Crusades”, który – niestety – wypada najsłabiej. Jest zbyt łagodny, zbyt komercyjny i przesłodzony; nie do końca pasuje do całości. Podobne odczucia mam wobec nieco zbyt cukierkowych klawiszy w melodyjnym „Forged in Iron”.


Jednak resztę albumu zdominowały świetne kompozycje, które pokazują wszystko to, co w muzyce Bloodbound najpiękniejsze. Tytułowy „Field of Swords” to rasowy power-metalowy killer – szybkie tempo, podniosły refren i zadziorny riff robią swoje. Nic dziwnego, iż wybrano go na singiel. Drugi mocny punkt płyty, „As Empires Fall”, również promował album. Niby nie ma tu nic nowego, ale to właśnie na takie hymny w wykonaniu Bloodbound czekam zawsze – czysta uczta dla fanów gatunku.


Miłośnikom Sabaton czy Powerwolf na pewno przypadnie do gustu przebojowy „Defenders of Jerusalem”. Znów trochę przesłodzonych klawiszy, ale refren zostaje w głowie od pierwszego przesłuchania. Folkowe zacięcie dodaje uroku energetycznemu „The Code of Warrior”, którego motyw przewodni imponuje przebojowością i pozytywną energią. Kolejny hit to żywiołowy „Land of the Brave”, przywodzący na myśl złotą erę power metalu lat 90. Zespół zwalnia nieco tempo, nie tracąc przy tym pazura, w drapieżnym „Light the Sky”, który stylistycznie nawiązuje do czasów „Stormborn”. Prawdziwych power-metalowych perełek jest tu więcej: szybki „Teutonic Knight”, przebojowy „Pain and Glory”, czy chwytliwe „Born to Be King”, które natychmiast zdobywa serce świetnym tematem przewodnim. Na taki Bloodbound zawsze warto czekać.


Bloodbound od lat imponuje i wydaje znakomite albumy. Ostatni krążek mnie nieco rozczarował – momentami był nużący i mało zapadający w pamięć. Tym razem zespół wraca do pełnej przebojowości, chwytliwych melodii i kompozycyjnej finezji. Bloodbound po prostu robi swoje – i robi to świetnie. Fani będą zachwyceni, a reszta pewnie już dawno wyrobiła sobie opinię o Szwedach.


Ocena: 9/10


Idź do oryginalnego materiału