Na platformie Netflix zadebiutował serial "Black Doves", którego gwiazdami są Keira Knightley i Ben Whishaw. Czy połączenie kina szpiegowskiego i bożonarodzeniowego to przesada, czy może jest szaleństwo w tej metodzie? Recenzuje Jan Sławiński.
Serial "Black Doves", dostępny na platformie Netflix, powinien przypaść do gustu wszystkim, którzy lubią świąteczne opowieści z gatunkowym twistem. Sześcioodcinkowa produkcja z Keirą Knightley w roli głównej koncentruje się na losach Helen Webb - przykładnej żony polityka (Andrew Buchan), a tak naprawdę tajnej agentki sprzedającej rządowe tajemnice. Gdy w tajemniczych okolicznościach ginie jej kochanek (Andrew Koji) kobieta poprzysięga zemstę. Wraz z dawnym przyjacielem, zabójcą na zlecenie (Ben Whishaw), wpada na trop międzynarodowej intrygi. Wszystko oczywiście między ubieraniem choinki a dokładką sałatki jarzynowej - okres okołoświąteczny rządzi się przecież swoimi prawami i pewne tradycje muszą zostać podtrzymane, nieważne ile trupów pada w najbliższym sąsiedztwie.
Pozornie "Black Doves" to fabuła szpiegowska, jakich wiele. Jednak już początek serialu oferuje pewną gatunkową przewrotkę. Oto bowiem nie kobieta (zgodnie z popularnym określeniem) "ląduje w lodówce", żeby zmotywować do działania męskiego protagonistę, a na odwrót – bohaterka bierze sprawy we własne ręce po śmierci kochanka. I choć na pierwszy rzut oka serial traktuje się poważnie, to pewne rozluźnienie wprowadza osadzenie akcji wokół świąt Bożego Narodzenia. Krwawe strzelaniny nabierają ironicznego charakteru, gdy są kontrapunktowo zmontowane z popularnymi świątecznymi hitami i kolędami. Porządnie zrealizowane sceny walk wręcz pozwalają złapać oddech dzięki humorystycznemu zacięciu (a pod względem intensywności, brutalności i kreatywnego wykorzystania otoczenia czerpią z klasyki gatunku, czyli trylogii o Jasonie Bournie). Gdy Helen walczy o życie z przysłanym do jej domu zabójcą, dramaturgiczne napięcie rozładowane jest przez próbę walki po cichu, by nie zbudzić śpiących na górze dzieci. Samo narzuca się skojarzenie z "Kill Bill" i kuchennym starciem Panny Młodej z Vernitą Green.
Podobnych odejść od utartej konwencji w celu pogrywania z oczekiwaniami widza jest w "Black Doves" więcej. Im bliżej końca, tym ta – w gruncie rzeczy pulpowa – opowieść robi się mniej poważna. Z jednej strony pozytywnie wpływa to na aspekt rozrywkowy: tempo wzrasta, intryga się komplikuje, a bohaterowie wpadają w coraz większe tarapaty ku satysfakcji widza. Trudno jednak nie zauważyć, iż – z drugiej strony – scenariusz staje się niechlujny, a twórcy chętnie korzystają z wygodnych skrótów. Te popychają fabułę do przodu albo pozwalają pozyskać potrzebne bohaterom informacje w mało przekonujący sposób. Ci ostatni popełniają momentami głupie błędy (ewidentnie na życzenie scenarzystów), których nie spodziewalibyśmy się po doświadczonych szpiegach, a które pozwalają skierować fabułę na nowe tory. To zdecydowanie wada "Black Doves", który zaczyna się jak jeden serial (grający tajemnicą, skupiony na intrydze i wiarygodnym przedstawieniu faktów), a kończy jako coś zupełnie innego (przerysowane widowisko, nastawione na efekciarstwo kosztem logiki).
Produkcja, w której główne skrzypce grają Keira Knightley i Ben Whishaw, na podstawowym poziomie jest oczywiście szpiegowską historią pełną zwrotów akcji. Jednak tym, co motywuje bohaterów do działania, jest przede wszystkim (utracona) miłość. Nic więc dziwnego, iż w fabułę serialu Joe Bartona wpleciono również sporo wątków melodramatycznych. Dla jednych będą one działać jako pogłębienie postaci albo uwiarygodnienie ich motywacji, pokazując emocjonalne zaangażowanie. Ani Helen, ani towarzyszący jej Sam nie są zaprogramowanymi robotami, które bezmyślnie wykonują polecenia przełożonych - często widzimy ich wrażliwą, kruchą stronę oraz wewnętrzny konflikt. Kobieta, choć zawsze ma spakowaną walizkę i plan awaryjny, nie chce porzucić dzieci. Mężczyznę ścigają duchy przeszłości, przez które musiał uciekać z Londynu, a powrót do miasta wiąże się też ze skomplikowanymi uczuciami do byłego partnera. Inni pewnie stwierdzą, iż to wątki, które rozcieńczają gęstą intrygę i spowalniają tempo, a choćby całkowicie podważają wiarygodność scenariusza ("eksperci" się już wypowiedzieli: gejów i kobiet nie powinno się przyjmować do tajnych służb, bo polegną w starciu z pierwszym lepszym heteroseksualnym samcem alfa).
Całą recenzję autorstwa Jana Sławińskiego przeczytacie TUTAJ.
Miłość i śmierć w Boże Narodzenie (recenzja serialu "Black Doves")
Serial "Black Doves", dostępny na platformie Netflix, powinien przypaść do gustu wszystkim, którzy lubią świąteczne opowieści z gatunkowym twistem. Sześcioodcinkowa produkcja z Keirą Knightley w roli głównej koncentruje się na losach Helen Webb - przykładnej żony polityka (Andrew Buchan), a tak naprawdę tajnej agentki sprzedającej rządowe tajemnice. Gdy w tajemniczych okolicznościach ginie jej kochanek (Andrew Koji) kobieta poprzysięga zemstę. Wraz z dawnym przyjacielem, zabójcą na zlecenie (Ben Whishaw), wpada na trop międzynarodowej intrygi. Wszystko oczywiście między ubieraniem choinki a dokładką sałatki jarzynowej - okres okołoświąteczny rządzi się przecież swoimi prawami i pewne tradycje muszą zostać podtrzymane, nieważne ile trupów pada w najbliższym sąsiedztwie.
Pozornie "Black Doves" to fabuła szpiegowska, jakich wiele. Jednak już początek serialu oferuje pewną gatunkową przewrotkę. Oto bowiem nie kobieta (zgodnie z popularnym określeniem) "ląduje w lodówce", żeby zmotywować do działania męskiego protagonistę, a na odwrót – bohaterka bierze sprawy we własne ręce po śmierci kochanka. I choć na pierwszy rzut oka serial traktuje się poważnie, to pewne rozluźnienie wprowadza osadzenie akcji wokół świąt Bożego Narodzenia. Krwawe strzelaniny nabierają ironicznego charakteru, gdy są kontrapunktowo zmontowane z popularnymi świątecznymi hitami i kolędami. Porządnie zrealizowane sceny walk wręcz pozwalają złapać oddech dzięki humorystycznemu zacięciu (a pod względem intensywności, brutalności i kreatywnego wykorzystania otoczenia czerpią z klasyki gatunku, czyli trylogii o Jasonie Bournie). Gdy Helen walczy o życie z przysłanym do jej domu zabójcą, dramaturgiczne napięcie rozładowane jest przez próbę walki po cichu, by nie zbudzić śpiących na górze dzieci. Samo narzuca się skojarzenie z "Kill Bill" i kuchennym starciem Panny Młodej z Vernitą Green.
Podobnych odejść od utartej konwencji w celu pogrywania z oczekiwaniami widza jest w "Black Doves" więcej. Im bliżej końca, tym ta – w gruncie rzeczy pulpowa – opowieść robi się mniej poważna. Z jednej strony pozytywnie wpływa to na aspekt rozrywkowy: tempo wzrasta, intryga się komplikuje, a bohaterowie wpadają w coraz większe tarapaty ku satysfakcji widza. Trudno jednak nie zauważyć, iż – z drugiej strony – scenariusz staje się niechlujny, a twórcy chętnie korzystają z wygodnych skrótów. Te popychają fabułę do przodu albo pozwalają pozyskać potrzebne bohaterom informacje w mało przekonujący sposób. Ci ostatni popełniają momentami głupie błędy (ewidentnie na życzenie scenarzystów), których nie spodziewalibyśmy się po doświadczonych szpiegach, a które pozwalają skierować fabułę na nowe tory. To zdecydowanie wada "Black Doves", który zaczyna się jak jeden serial (grający tajemnicą, skupiony na intrydze i wiarygodnym przedstawieniu faktów), a kończy jako coś zupełnie innego (przerysowane widowisko, nastawione na efekciarstwo kosztem logiki).
Produkcja, w której główne skrzypce grają Keira Knightley i Ben Whishaw, na podstawowym poziomie jest oczywiście szpiegowską historią pełną zwrotów akcji. Jednak tym, co motywuje bohaterów do działania, jest przede wszystkim (utracona) miłość. Nic więc dziwnego, iż w fabułę serialu Joe Bartona wpleciono również sporo wątków melodramatycznych. Dla jednych będą one działać jako pogłębienie postaci albo uwiarygodnienie ich motywacji, pokazując emocjonalne zaangażowanie. Ani Helen, ani towarzyszący jej Sam nie są zaprogramowanymi robotami, które bezmyślnie wykonują polecenia przełożonych - często widzimy ich wrażliwą, kruchą stronę oraz wewnętrzny konflikt. Kobieta, choć zawsze ma spakowaną walizkę i plan awaryjny, nie chce porzucić dzieci. Mężczyznę ścigają duchy przeszłości, przez które musiał uciekać z Londynu, a powrót do miasta wiąże się też ze skomplikowanymi uczuciami do byłego partnera. Inni pewnie stwierdzą, iż to wątki, które rozcieńczają gęstą intrygę i spowalniają tempo, a choćby całkowicie podważają wiarygodność scenariusza ("eksperci" się już wypowiedzieli: gejów i kobiet nie powinno się przyjmować do tajnych służb, bo polegną w starciu z pierwszym lepszym heteroseksualnym samcem alfa).
Całą recenzję autorstwa Jana Sławińskiego przeczytacie TUTAJ.