Pięć miesięcy temu Birdy wydała singiel Raincatchers, który zapowiadał jej piąty album studyjny. Utwór kojarzył się fanom z twórczością Kate Bush i powrotem do lat 80. Portraits rzeczywiście może zapewnić nostalgię wobec dekady, choćby o ile znacie ją tylko z serialu Stranger Things. Birdy odtwarza klimat i uzupełnia go swoim charakterem.
Portraits to przede wszystkim płyta z niesamowitym klimatem, który zdaje się zmieniać pomiędzy poszczególnymi utworami. Dynamiczny początek niemal ze starego disco przechodzi w spokojne ballady, które aż się proszą o współpracę z Laną Del Rey. Płytę otwiera Paradise Calling, które jest chyba najżywszym utworem albumu. gwałtownie jednak wypadamy z tego dość skocznego nastroju na koszt refleksyjnych piosenek okraszonych pianinem. Kiedy natomiast przestawimy się już na spokojniejsze tony, pojawia się Heartbreaker, ponownie przestawiając się na początkowe, mocne rytmy.
Powolne ballady na pianinie potrafią nieco uśpić choćby najtrwalszych słuchaczy – stąd też skojarzenie z Laną Del Rey. Birdy jednak udaje się sprawnie temu zapobiec. Piosenki pokroju wspomnianego wyżej Heartbreakera stanowią raczej mniejszość, ale działają jako subtelny restart uwagi. Jednocześnie nie odbiegają brzmieniowo na tyle od spokojniejszych utworów, by powodować zbyt duży dysonans. Cenię sobie zbalansowaną różnorodność, której wcale nie jest tak łatwo osiągnąć. Wiele albumów traci właśnie na tym, iż wszystkie utwory – choć piękne – są do siebie łudząco podobne.
Przede wszystkim jednak w każdym albumie najbardziej skupiamy się na głosie artysty i warstwie instrumentalnej. Portraits oba elementy podtrzymuje na wysokim poziomie. Birdy dysponuje głosem z wyrazistą głębią, która wpasowuje się w spokojne ballady i to właśnie te niskie tony odpowiadają za przyciągnięcie słuchaczy. Warstwa instrumentalna również jest godna uwagi, ale jednocześnie znika też pod ciężarem wokali. Głos mocno wysuwa się na pierwszy plan i momentami można odnieść wrażenie, iż wokalizy wręcz przykrywają dźwięki perkusji czy gitar.
Przy balladowo-refleksyjnych piosenkach jesteśmy też bardziej skłonni wsłuchać się w teksty. Birdy słynie w dużej mierze ze swojej wrażliwości, a piąty album najprościej opisać jako poetycki. Możemy wyciągnąć z niego kilka intrygujących myśli. Pomagają w tym na przykład utwory takie jak Ruins I czy Ruins II, które mimowolnie kojarzą mi się z klimatem epoki romantyzmu. Można się też dopatrzeć inspiracji Kate Bush, jak słusznie zauważono po premierze pierwszego singla.
Podsumowując, nowy album Birdy to niezwykle przyjemna płyta. Portraits to spokojne klimaty z piękną głębią głosu, których dobrze się będzie słuchać w wieczór pozbawiony pośpiechu. Szkoda jedynie, iż warstwa instrumentalna przytłoczona jest mocnym wokalem i nie wybrzmiewa tak wyraziście, jak powinna. o ile więc jesteście fanami Birdy lub klimatu podobnego do ballad Lany del Rey, z pewnością płyta dobrze się przyjmie.
Obrazek główny: Variance Magazine.
Plakat: The Guardian.