BILL SIENKIEWICZ: – Nie wiedziałem. Ale kilka razy byłem w Londynie i nocowałem w hotelach prowadzonych przez Polaków. I zawsze dostawałem tam najlepsze pokoje tylko dzięki mojemu nazwisku. Wtedy zdawałem sobie sprawę z tego, iż o Sienkiewiczu wciąż się pamięta.
A interesowały pana jego dzieła?
Moi dziadkowie często o nim wspominali. Wiedziałem, iż był wielkim pisarzem i choćby się z tego cieszyłem, bo to było dla mnie inspirujące, no i miałem nadzieję, iż talent jest dziedziczny. Ale przeczytałem „Quo vadis” dopiero jako dorosły człowiek. Prawdę mówiąc, gdy miałem cztery czy pięć lat, interesowało mnie jedynie to, czy Sienkiewicz pisał komiksy. Czułem się rozczarowany, iż jednak nie pisał, bo już jako mały chłopiec byłem zafascynowany komiksem.
Pamięta pan, skąd się wzięła ta miłość do komiksu?
W jakimś sensie również zawdzięczam ją dziadkowi. Wyemigrował z żoną z Polski do Stanów Zjednoczonych w 1912 r. Wspólnie wychowali sześcioro dzieci: dwie córki i czterech synów. Dziadek pracował jako górnik w Pensylwanii. Nigdy nie opanował perfekcyjnie angielskiego. Kiedy byłem małym chłopcem, na początku lat 60., siadywał ze mną i czytał mi paski komiksowe z niedzielnych wydań gazet. To dobre wspomnienie, bo tak właśnie zaczęła się moja komiksowa pasja. Gdy dorastałem, czytałem komiksy superbohaterskie, ale jako nastolatek odkryłem, iż komiks jest globalnym fenomenem. W USA nikt o tym nie mówił, nie wiedzieliśmy o tytułach z Francji czy Włoch. Dopiero w bibliotece odkryłem jakieś książki o światowym komiksie i zachwyciłem się europejskimi artystami.