
Mija stary rok pojawia się nowy. Przecież w otoczeniu nic się nie zmienia poza cyferkami w kalendarzu. A mimo to wszyscy dzielimy tę iluzję, tę fikcję. I mimo, iż obiektywnie nic się nie zmienia, to w naszych sercach jest poczucie, iż coś się zaczyna, coś się kończy. Mamy taki program w naszych mózgach, iż tego rodzaju wspólna umowa, iż coś kończymy i coś zaczynamy, jest nam do czegoś potrzebna. Pewnie dlatego wiele osób w związku z tym robi sobie osobisty remanent i zaczyna Nowy Rok z tymi solennymi zobowiązaniami - rzucam palenie, picie, w tym roku pójdę do teatru, przeczytam książkę, zrzucę pięć kilogramów itd. W skrajnych przypadkach choćby zdarza się, iż ktoś postanawia być miłym i uczynnym. Chwalebne... ale nader często nic z tego nie wynika. Kończy się na samooszukiwaniu. To jest jedna z najgorszych rzeczy, jakie można sobie zrobić, ponieważ z każdym niedowiezionym tematem cierpi nasza samoocena, stajemy się... słabsi. Do naszej świadomości – czy to się nam podoba, czy nie – dociera smutny wniosek: NIE MOŻESZ NA SOBIE POLEGAĆ. Nie wiem jak Wy, ale ja nie redaguję listy noworocznych postanowień ...i żyję. Tak, absolutnie można żyć bez tradycyjnych postanowień noworocznych, które notabene często bywają nierealistyczne i prowadzą do frustracji. Zamiast tego lepsze są małe, stopniowe zmiany, akceptacja, odpoczynek i skupienie się na uważności, co pozwala na wzrost i rozwój bez presji własnych lub cudzych oczekiwań.








