Bez hamulców to wyjątkowa sztuka autorstwa Laurenta Baffie w reżyserii Artura Barcisia, który wciela się również w głównego bohatera (w dublurze z Piotrem Szwedesem). Wystąpi on jednak w tej roli dopiero w przyszłym roku. Teraz nie mógł jednocześnie reżyserować i grać na scenie. Premiera miała miejsce 19 listopada w Małej Warszawie.
Warto wspomnieć, iż Barciś nie po raz pierwszy pracował nad sztuką Laurenta Baffie. Wcześniej wyreżyserował Nerwicę Natręctw, poważniejszą opowieść pozbawioną przerysowanych bohaterów, ale o podobnej tematyce. Bez hamulców natomiast jest komedią, która choć może skłaniać do głębszych refleksji, przede wszystkim ma nas bawić. A o czym adekwatnie jest sztuka?
Główny bohater ma jeden problem – nie potrafi powstrzymać się przed powiedzeniem tego, co dokładnie myśli o innych ludziach czy też sytuacjach, które go otaczają. Aby poradzić sobie z tą przypadłością, decyduje się na wizytę w klinice psychiatrycznej. Na miejscu okazuje się, iż lekarze, którzy mają mu pomóc, sami potrzebują wsparcia. Nasz bohater postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc im na swój sposób – bez hamulców.
– opis spektaklu dostępny na stronie e-teatr.pl
Moje pierwsze wrażenia były dość mieszane. Na scenie jako jeden z lekarzy pojawił się Jacek Kopczyński, którego kompletnie się tam nie spodziewałam, bowiem w obsadzie wszędzie był wymieniany Paweł Deląg. Pana Jacka Kopczyńskiego znam głównie z jego ról dubbingowych, a zwłaszcza z gier. Doświadczyłam więc lekkiego dysonansu poznawczego, gdyż widziałam przed sobą trochę niepewnego siebie mężczyznę, psychiatrę próbującego pomóc pacjentowi, a słyszałam Jaskra z gier o Wiedźminie. Niemniej jednak niczego nie mogłam zarzucić fantastycznej grze aktorskiej pana Jacka.
Wróćmy jednak do fabuły, bo jest naprawdę interesująca i chociaż rozwija się stosunkowo powoli, nieustannie trzyma w napięciu lub czymś zaskakuje. Zwłaszcza gdy widzowi zaczyna się wydawać, iż już wie, do czego to wszystko zmierza. Na scenie stopniowo pojawiają się kolejni lekarze, a każdy z nich o kompletnie odmiennej specjalizacji i charakterze. Wspólnie próbują znaleźć rozwiązanie problemu, z jakim zjawił się u nich nasz bohater.
Postacie są mocno przerysowane, ale taki był też zamysł całego przedstawienia. Sztuka miała uwypuklić absurdy związane z praktyką lekarską i podejściem do pacjenta, z jakim spotykamy się na co dzień. W sumie aż dziw, iż udało się z tego zrobić tak dobrą komedię, a nie dramat. Całość jest okraszona komentarzami naszego pacjenta, który bez ogródek komentuje wszystko, co się dzieje. Jego uwagi są nad wyraz celne i chociaż często wulgarne, naprawdę śmieszne. Można mu wręcz trochę pozazdrościć. No bo kto z nas nie chciałby czasami nazwać kogoś kretynem i nie ponieść za to żadnych konsekwencji?
Dodam jeszcze, iż najbardziej naturalnie w tym wszystkim wypadł właśnie główny bohater. Grał w końcu człowieka pozbawionego hamulców. Nie musiał dodatkowo udawać przed żoną, kochanką czy najlepszym przyjacielem kogoś innego. Nie miał sekretów, mówił co myślał i świetnie się bawił, obserwując kłócących się lekarzy. Tak jakby tylko on nie potrzebował niczego w swojej roli przerysowywać.
A skoro kolejny raz wracamy do tematu wyolbrzymiania pewnych stereotypów, warto zwrócić uwagę na stylizację bohaterów. Ta niestety zwyczajnie nie przypadła mi do gustu. Kostiumy wyglądały po prostu tandetnie. Na materiałach promocyjnych i kilku udostępnionych publicznie zdjęciach zza kulis, które miałam okazję obejrzeć, wyglądały znacznie lepiej i były nieco inne. Znając już cały koncept podejrzewam, iż aktorzy zwyczajnie mogą mieć więcej niż jedną wersję swoich stylizacji.
W sztuce pojawia się jeszcze jedna postać, o której należy wspomnieć. Mianowicie jest nią narrator. Wprowadzenie kogoś takiego do przedstawienia teatralnego to dość interesująca koncepcja. Aktorzy niejako zamierali w połowie swoich kwestii, dając narratorowi czas na objaśnienie pewnych rzeczy.
Mój spektakl nie jest tylko zwykłą komedią. Cała ta historia jest też pretekstem do zabawy teatrem, zabawy konwencją. Do pewnej umowności; do tego, iż aktorzy nie grają realistycznie, przerysowują swoje role.
– powiedział PAP Artur Barciś, reżyser.
W tym miejscu chciałam zauważyć, iż Bez hamulców jest dokładnie taką sztuką, jaką opisał Barciś. Zwróciłam na to uwagę, bo szeroko rozumiani twórcy zawsze chwalą swoje produkcje. Opowiadają o nowatorskim podejściu, nowych perspektywach i tym podobnych, a potem człowiek idzie obejrzeć ich dzieło i zastanawia się gdzie są te wszystkie obiecane innowacje oraz świeże podejście. A tutaj Barciś zapowiada, iż będzie bawił się teatrem i konwencją – i faktycznie to robi!
Dodatkowo na koniec narrator obiecuje nam, iż za każdym razem przedstawienie będzie trochę inne. Dlatego zaprasza nas, aby jeszcze wrócić i obejrzeć sztukę ponownie w innym terminie, w innym miejscu. Przyznam szczerze, iż bardzo chętnie bym to zrobiła. Choćby po to, żeby zobaczyć w głównej roli samego Barcisia. Bez hamulców to fantastyczna komedia, na której świetnie się bawiłam się do ostatniej sceny.
Źródło grafiki głównej: kolaż z wykorzystaniem materiałów promocyjnych do spektaklu Bez hamulców