Widmo nadciągającego końca pomaga bardziej docenić życie, zdaje się mówić Pedro Almodóvar w walczącym o Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji "W pokoju obok". W swoim pierwszym anglojęzycznym filmie opartym na powieści "What Are You Going Through" Sigrid Nunez, Hiszpan podejmuje tematy rozpadu świata, godzenia się ze śmiercią, depresji klimatycznej i nostalgii. O ile można doceniać zamysł, o tyle już dobór narzędzi, przy pomocy których reżyser stara się go zrealizować, budzi wątpliwości.
Ingrid (Julianne Moore) i Martha (Tilda Swinton) to przyjaciółki, które lata temu straciły ze sobą kontakt. Kiedy okazuje się, iż u jednej z nich zdiagnozowano nieuleczalnego raka, panie postanawiają odbudować swoją relację i jak najpełniej wykorzystać czas, jaki im pozostał. Martha, mierząc się z wizją postępującej choroby, postanawia popełnić wspomagane samobójstwo. Porządkuje swoje sprawy, wynajmuje piękny dom za miastem i prosi koleżankę, by towarzyszyła jej w ostatniej podróży i zamieszkała z nią w pokoju obok. Ingrid, początkowo niechętna, ostatecznie godzi się spędzić z przyjaciółką ostatni miesiąc jej życia. Kobiety wspominają stare czasy, gotują, oglądają stare filmy z Busterem Keatonem i przygotowują się na nadchodzący koniec. Będąc przy przyjaciółce w procesie odchodzenia, Ingrid zanurza się we własnych przemyśleniach na temat śmierci, sensu życia i literackiej pracy. Taka "Brzezina" w wersji glamour.
Na poziomie estetycznym "W pokoju obok" jest wizualną ucztą. Sposób, w jaki Almodóvar bawi się kolorami, zestawia ze sobą rozmaite faktury i kształty, wynosi film na wyższy poziom zmysłowego doświadczania. Wrażenie robią zwłaszcza kostiumy Biny Daigeler – zielona bluza na tle morskiej kanapy, róże połączone z fioletami i odrobiną czerwieni, oversize'owy wielokolorowy sweter w szachownicę czy musztardowy kostium, który Martha wybiera na swoją ostatnią istotną kreację. Niestety filmowa opowieść o godzeniu się ze śmiercią zawodzi na niemal każdym innym poziomie.
Przede wszystkim nie pracuje sama relacja między bohaterkami. Niestety, "Genialna przyjaciółka" Eleny Ferrante to to nie jest. Nie pomagają choćby gwiazdorskie nazwiska w obsadzie. W "W pokoju obok" nie ma żadnego konfliktu, niczego, co by wciągnęło nas w dynamikę tej znajomości. Ingrid i Martha są obecne w swoich życiach od kilkudziesięciu lat, zaliczyły prawdopodobnie mnóstwo wzlotów i upadków, w pewnym momencie spotykały się choćby z tym samem mężczyzną (zupełnie niewykorzystana postać Johna Turturro). Mimo to nie czuje się między nimi żadnej chemii, napięcia i nawarstwionych przez lata przyjaźni spraw, które wymagają domknięcia. Choć w relacjach bohaterek ewidentnie pojawia się dużo ciepła, ich interakcje są gładkie, bez tarć, uprzejme na granicy nieznośnej kurtuazji. Wszystko wydaje się jałowe, sterylne. Na próżno szukać emocjonalnęgo "mięcha" choćby w rozważaniach o macierzyństwie, które Marcie, reporterce wojennej porzucającej córkę dla kolejnych frontów, nigdy nie dało spełnienia. Almodóvar rezygnuje z tego wątku, zanim na dobre go rozwinie.
Trudno powiedzieć, czy sztywne, boleśnie deklaratywne dialogi, w których bohaterki dosłownie opowiadają, co dzieje się na ekranie, to świadoma strategia twórcy (jeśli tak, to po co?) czy może raczej wina języka angielskiego. "W pokoju obok" to pierwszy anglojęzyczny film w dorobku Hiszpana i przez większość seansu czuć, jakby scenarzysta nie do końca komfortowo czuł się na tym nowym terenie. Przysłowiowym gwoździem do narracyjnej trumny są tautologiczne retrospekcje, od których aż bolą zęby. Dość powiedzieć, iż najlepsza scena filmu rozgrywa się na siłowni. Kiedy Ingrid rozkleja się na wspomnienie przyjaciółki, trener przeprasza ją, iż chętnie by ją przytulił, ale zgodnie z obowiązującymi zasadami nie wolno mu dotykać klientek. A potem we dwójkę zamyślają się nad tym, iż kiedyś to były czasy, dzisiaj już nie ma czasów.
Film Hiszpana podszyty jest nostalgią za przeszłością i pulsującym lękiem przed tym, co nadejdzie. Grany przez Turturro antynatalista zrywa kontakt z własnym synem, który spodziewa się trzeciego dziecka. Bohaterki regularnie przebąkują coś o katastrofie klimatycznej. Nic jednak z tych rozważań nie wynika, wydają się raczej modnym dodatkiem do rozmowy niż fabularnym punktem zapalnym. W ustach przedstawicieli klasy wyższej, uprzywilejowanych, latających po całym świecie, leczących się w szpitalach przypominających spa i wynajmujących luksusowe wille, takie sądy brzmią zresztą cokolwiek zabawnie i trudno je traktować całkiem poważnie. Czy ktoś im może delikatnie zwrócić uwagę, iż ich styl życia może być częścią problemu, o którym wypowiadają się z taką wyższością?
Podczas seansu kilkukrotnie wracałam myślami do "Bólu i blasku" (2019), w którym Almodóvar podejmował podobne tematy żalu, wspomnień i życiowych podsumowań. Potrafił je jednak dużo bardziej zniuansować i oprzeć się pokusie tautologizmów. Tymczasem "W pokoju obok", mimo iż podejmuje tematy Ostateczne i Ważne, przypomina raczej konglomerat wyświechtanych klisz i schematów. A przy tym jest filmem idealnie letnim, wypranym z emocji, w którym zabrakło energii na jakiekolwiek ryzyko. Za to swetry były ładne.
Ingrid (Julianne Moore) i Martha (Tilda Swinton) to przyjaciółki, które lata temu straciły ze sobą kontakt. Kiedy okazuje się, iż u jednej z nich zdiagnozowano nieuleczalnego raka, panie postanawiają odbudować swoją relację i jak najpełniej wykorzystać czas, jaki im pozostał. Martha, mierząc się z wizją postępującej choroby, postanawia popełnić wspomagane samobójstwo. Porządkuje swoje sprawy, wynajmuje piękny dom za miastem i prosi koleżankę, by towarzyszyła jej w ostatniej podróży i zamieszkała z nią w pokoju obok. Ingrid, początkowo niechętna, ostatecznie godzi się spędzić z przyjaciółką ostatni miesiąc jej życia. Kobiety wspominają stare czasy, gotują, oglądają stare filmy z Busterem Keatonem i przygotowują się na nadchodzący koniec. Będąc przy przyjaciółce w procesie odchodzenia, Ingrid zanurza się we własnych przemyśleniach na temat śmierci, sensu życia i literackiej pracy. Taka "Brzezina" w wersji glamour.
Na poziomie estetycznym "W pokoju obok" jest wizualną ucztą. Sposób, w jaki Almodóvar bawi się kolorami, zestawia ze sobą rozmaite faktury i kształty, wynosi film na wyższy poziom zmysłowego doświadczania. Wrażenie robią zwłaszcza kostiumy Biny Daigeler – zielona bluza na tle morskiej kanapy, róże połączone z fioletami i odrobiną czerwieni, oversize'owy wielokolorowy sweter w szachownicę czy musztardowy kostium, który Martha wybiera na swoją ostatnią istotną kreację. Niestety filmowa opowieść o godzeniu się ze śmiercią zawodzi na niemal każdym innym poziomie.
Przede wszystkim nie pracuje sama relacja między bohaterkami. Niestety, "Genialna przyjaciółka" Eleny Ferrante to to nie jest. Nie pomagają choćby gwiazdorskie nazwiska w obsadzie. W "W pokoju obok" nie ma żadnego konfliktu, niczego, co by wciągnęło nas w dynamikę tej znajomości. Ingrid i Martha są obecne w swoich życiach od kilkudziesięciu lat, zaliczyły prawdopodobnie mnóstwo wzlotów i upadków, w pewnym momencie spotykały się choćby z tym samem mężczyzną (zupełnie niewykorzystana postać Johna Turturro). Mimo to nie czuje się między nimi żadnej chemii, napięcia i nawarstwionych przez lata przyjaźni spraw, które wymagają domknięcia. Choć w relacjach bohaterek ewidentnie pojawia się dużo ciepła, ich interakcje są gładkie, bez tarć, uprzejme na granicy nieznośnej kurtuazji. Wszystko wydaje się jałowe, sterylne. Na próżno szukać emocjonalnęgo "mięcha" choćby w rozważaniach o macierzyństwie, które Marcie, reporterce wojennej porzucającej córkę dla kolejnych frontów, nigdy nie dało spełnienia. Almodóvar rezygnuje z tego wątku, zanim na dobre go rozwinie.
Trudno powiedzieć, czy sztywne, boleśnie deklaratywne dialogi, w których bohaterki dosłownie opowiadają, co dzieje się na ekranie, to świadoma strategia twórcy (jeśli tak, to po co?) czy może raczej wina języka angielskiego. "W pokoju obok" to pierwszy anglojęzyczny film w dorobku Hiszpana i przez większość seansu czuć, jakby scenarzysta nie do końca komfortowo czuł się na tym nowym terenie. Przysłowiowym gwoździem do narracyjnej trumny są tautologiczne retrospekcje, od których aż bolą zęby. Dość powiedzieć, iż najlepsza scena filmu rozgrywa się na siłowni. Kiedy Ingrid rozkleja się na wspomnienie przyjaciółki, trener przeprasza ją, iż chętnie by ją przytulił, ale zgodnie z obowiązującymi zasadami nie wolno mu dotykać klientek. A potem we dwójkę zamyślają się nad tym, iż kiedyś to były czasy, dzisiaj już nie ma czasów.
Film Hiszpana podszyty jest nostalgią za przeszłością i pulsującym lękiem przed tym, co nadejdzie. Grany przez Turturro antynatalista zrywa kontakt z własnym synem, który spodziewa się trzeciego dziecka. Bohaterki regularnie przebąkują coś o katastrofie klimatycznej. Nic jednak z tych rozważań nie wynika, wydają się raczej modnym dodatkiem do rozmowy niż fabularnym punktem zapalnym. W ustach przedstawicieli klasy wyższej, uprzywilejowanych, latających po całym świecie, leczących się w szpitalach przypominających spa i wynajmujących luksusowe wille, takie sądy brzmią zresztą cokolwiek zabawnie i trudno je traktować całkiem poważnie. Czy ktoś im może delikatnie zwrócić uwagę, iż ich styl życia może być częścią problemu, o którym wypowiadają się z taką wyższością?
Podczas seansu kilkukrotnie wracałam myślami do "Bólu i blasku" (2019), w którym Almodóvar podejmował podobne tematy żalu, wspomnień i życiowych podsumowań. Potrafił je jednak dużo bardziej zniuansować i oprzeć się pokusie tautologizmów. Tymczasem "W pokoju obok", mimo iż podejmuje tematy Ostateczne i Ważne, przypomina raczej konglomerat wyświechtanych klisz i schematów. A przy tym jest filmem idealnie letnim, wypranym z emocji, w którym zabrakło energii na jakiekolwiek ryzyko. Za to swetry były ładne.