Better Man: Niesamowity Robbie Williams to film, na którego premierę poczekamy do 24 stycznia przyszłego roku, ale… Strefa Music Art miała już okazję zobaczyć, co czeka widzów w kinie, i jest to warte oczekiwania!
Better Man: Niesamowity Robbie Williams to biografia Robbiego Williamsa, który postanowił opowiedzieć o swoim życiu w formie musicalu. Nie ma co ukrywać, jest to idealny sposób, aby pokazać historię muzyka, a co najważniejsze – aby ukazać czające się w nim demony, niewypowiedziane słowa oraz wewnętrzne rozterki.
Musical wychodzi poza to co widoczne, dzięki swojej intensywności, pozwala na ukazanie emocji, które trudno wyrazić w innych formach. Każdy kolejny numer muzyczny to wręcz manifest niewypowiedzianych słów, zostających z bohaterem do końca, który pozwala sobie na podzielenie się nimi tylko z publicznością. W zaledwie kilku minutach można przekazać ogrom bodźców i złożonych wątków, a to, co niewidoczne, staje się niemal namacalne. Poprzez muzykę, śpiew i taniec musical ma niezwykłą moc wzruszania i angażowania widza w sposób, którego nie są w stanie zbudować inne gatunki filmowe. Jak historia piosenkarza wypada na ekranie?
Za reżyserię odpowiada Michael Gracey, który już udowodnił swój kunszt w filmie Król rozrywki. Twórca ponownie zastosował zabiegi, które potrafią wbić widzów w fotele, po czym zmusić ich do owacji na stojąco po każdym numerze muzycznym. Tym razem Gracey stworzył historię, w której młody Robert powoli przekształca się w gwiazdę – Robbiego. Jednak nie jest to typowa opowieść o show-biznesie i jego ciemnych stronach. Reżyser ukazuje chłopca, którego przytłacza ambicja. Jeszcze przed zdobyciem sławy widać było, iż niezależnie od tego, czy osiągnie sukces, czy nie, czekają go problemy w dorosłym życiu. Młody Robert nie potrafi znaleźć momentu, by się zatrzymać i ochłonąć, a brak wsparcia ze strony rodziców wszystko pogłębia. Ciągła ambicja popychająca go do przodu staje w końcu twarzą w twarz z wewnętrznymi demonami, które nieustannie próbują sprowadzić go na dno. Ta walka sprawia, iż film opowiada nie tyle o życiu gwiazdy, co o zagubionym chłopcu, który pragnie jedynie śpiewać.
Gracey wraz z Williamsem postanowili ukazać artystę jako małpę, i choć można mieć zastrzeżenia, iż momentami CGI mogłoby być lepiej dopracowane, to koncepcja ta świetnie ukazuje świat człowieka, który ma na siebie narzucone ograniczenia i dobrowolnie zgadza się na sterowanie swoim życiem przez inne jednostki. Ten motyw wyjątkowo dobrze prezentuje się w momentach, gdy Robbie staje na przeciwko sobie samemu i jego własny umysł próbuje wymóc na nim niepewność oraz brak wiary we własne możliwości. Pomysł z małpą jest wprowadzony tak subtelnie, iż gwałtownie można zapomnieć, iż mamy do czynienia ze zwierzęciem. To, co widać, to muzyk, to Robbie Williams.
Nie boję się stwierdzić, iż fabularnie i postaciowo ten film to istna perełka! Cała produkcja to szpaler trafionych wyborów castingowych, które idealnie współgrają z tytułowym Williamsem.
Steve Pemberton jako Peter, ojciec Roberta, wciela się w postać toksyczną, chłodną i przebiegłą, którą łączy z synem jedynie miłość do muzyki. Jest to bohater, którego trudno polubić, choćby więcej… wywołujący w widzu autentyczne poczucie nienawiści.
Damon Herriman jako Nigel Martin-Smith, łowca talentów, który jako pierwszy dostrzegł potencjał w bezczelnym młodym chłopaku, to bohater pełen sprzeczności. Choć można by założyć, iż będzie on głównym antagonistą, nic bardziej mylnego. To postać pełna wad, ale szczera w swojej naturze, Herriman w swojej kreacji był jak otwarta karta. Nigel to wytrawny gracz, który doskonale wie, jak w niezbyt wyrafinowany sposób zarobić duże pieniądze. Robbie od początku wiedział czego się po nim spodziewać, nie było tu masek ani fałszywych pochlebstw w przeciwieństwie do ojca.
Tak samo wyglądały również relacje piosenkarza z głównym rywalem z Take That – Garym Barlowem, w którego wcielił się Jake Simmance, jednakże tutaj można było dostrzec pewną nić porozumienia w przeciwieństwie do bohatera Herrimana.
Z pozytywnych bohaterów warto wyróżnić Alison Steadman w roli Nany Robbiego Williamsa. Babcię i wnuczka łączyła szczególna więź, ukazana w przepiękny sposób. Ich chemia i niemal rodzicielska miłość były niczym miód na serce. Relacja babcia-wnuczek, pełna symbolicznych odniesień oraz wyrazów prawdziwej wiary i miłości, z pewnością nie była łatwa do sportretowania. Jednak w świecie tak toksycznym i niszczycielskim jak ten, w którym znalazł się Robbie, okazała się promykiem słońca, który chciałoby się zatrzymać na stałe.
Przechodząc do ostatniej relacji, na którą należy zwrócić uwagę, jest to ta, którą Robbie miał szansę pokazać wraz z Raechelle Banno, czyli byłą żoną piosenkarza, Nicole Appleton. Wspólnie przedstawili historię chaotycznej i brutalnej, choć na początku bardzo pięknej miłości.
W tym momencie nie można nie wspomnieć o muzyce, ponieważ scena, w której ta dwójka się poznaje i w ciągu jednego numeru muzycznego przechodzi przez najważniejsze momenty swojego związku, jest najbardziej magiczna ze wszystkich. She’s the One w wykonaniu zakochanej pary, w połączeniu ze świetną choreografią oraz wprowadzonymi, intensywnymi kolorami, sprawia, iż to właśnie ta scena zostanie z widzami najdłużej. Tuż za nią jest Let Me Entertain You, w której muzyk konfrontuje się sam ze sobą oraz wszystkimi wątpliwościami i lękami, które go otaczają.
Pięknie pracuje tutaj również Angels czy Feel, które bez najmniejszego trudu wlewają łzy do oczu, co więcej nowe aranżacje znanych i uwielbianych utworów piosenkarza, dostarczyły interesujących, ciekawych doświadczeń muzycznych, wśród których można wymienić m.in. Rock DJ. Cały soundtrack zasługuje na uznanie, ponieważ jest czymś nowym, mimo iż już raz napisanym. Kiedy te melodie zostają osadzone w łamiącej serce historii, choćby najbardziej skoczny numer potrafi wzruszyć.
Wszystko jednak otwiera i podsumowuje, wbrew pozorom, nie piosenka Williamsa, ale utwór Franka Sinatry My Way, który, choć tak różny od tego, co tworzy i śpiewa Williams, stał się ciekawym kontrastem oraz klamrą dla całości.
Better Man: Niesamowity Robbie Williams to film o ludziach, w którym show-biznes gra tylko drugoplanową rolę. Na tle produkcji takich jak Elvis!, Rocketman czy Bohemian Rhapsody otrzymujemy coś świeżego i delikatnego, co skupia się na człowieku oraz źródle jego problemów, które tkwią w nim samym, a nie w świecie, do którego wkroczył. Doskonale ukazano, jak relacje, brak zrozumienia i własna, nadmierna ambicja mogą zniszczyć człowieka, doprowadzając go do skrajności.
Michael Gracey po raz kolejny udowadnia, iż potrafi przenieść scenę teatralną na ekran. Kreowana przez niego opowieść jest dopracowana, skoncentrowana na tytułowym bohaterze i przemyślana od pierwszego kadru aż po napisy końcowe. Mocno wierzę, iż po tym, jak Król Rozrywki nie został doceniony tak, jak na to zasługiwał, Better Man ma szansę zdobyć uznanie nie tylko większej publiczności, ale również Akademii.
Należą się szczególne gratulacje i wyrazy uznania dla Robbiego Williamsa, który nie bał się pokazać światu swoich słabości i problemów, a przede wszystkim drogi, która do nich doprowadziła. Dzięki tej niesamowitej odwadze otrzymaliśmy poruszającą opowieść, mającą siłę otwierania oczu osobom lekceważącym problem depresji, a tym, którzy się z nią zmagają, może dać nadzieję i siłę do walki.
Pełna rozpaczy, skrajnych emocji, genialna opowieść o życiu, jego przeciwnościach i możliwościach, które trzeba umieć wykorzystać. Każdy, bez względu na upodobania, powinien zagłębić się w historię muzyka, aby doświadczyć na własnej skórze bólu, który musiał znosić przez tak wiele lat.
Pięknie skrojony musical psychologiczny!
Autor: Joanna Tulo