Dobiega końca długa epopeja związana z budową nowej siedziby Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Sam MSN powstał już niemal dwie dekady temu i od tego czasu wędrował po różnych budynkach, podczas gdy konstrukcja jego adekwatnego lokum napotykała najróżniejsze przeszkody, przesuwając się w czasie i znajdując swój finał dopiero dzisiaj.
Czy warto było tyle czekać? Wielu, spojrzawszy na surową bryłę postawioną przy Marszałkowskiej, odpowie przecząco. Ma ona być zbyt prosta, za ciężka, pasować do otoczenia jak pięść do nosa. Miasto oskarża się o zmarnowanie publicznych funduszy i oszpecenie centrum Warszawy poprzez postawienie magazynu w samym jego środku. Fakt, iż budzi to tak duże emocje, może jednak stanowić dobry prognostyk dla centrum sztuki awangardowej.
Kontrowersyjne wizytówki światowych metropolii
Jeśli spojrzymy na najbardziej znane muzea sztuki nowoczesnej, nie znajdziemy tam wielu budowli, które w dniu otwarcia budziły powszechne uznanie. Wyjątkiem byłoby Muzeum Guggenheima w Bilbao, ale chociażby jego nowojorski pierwowzór porównywano do muszli klozetowej i dopiero z upływem czasu projekt Franka Lloyda Wrighta zyskał status architektonicznego arcydzieła. Podobna historia spotkała paryskie Centre Pompidou, które ze swoimi kolorowymi bebechami wyciągniętymi na wierzch było jak statek kosmiczny zrzucony prosto między historyczne kamienice.
Z początku prasa lamentowała, iż stolica Francji doczekała się swojego potwora z Loch Ness, zastanawiając się, jak najlepiej ukryć odrażającą bryłę muzeum. Prezydent Giscard d’Estaing był na tyle zdegustowany budynkiem, iż drastycznie obciął finansowanie, hojnie udzielone instytucji przez jego poprzednika, od którego nazwiska wzięła ona nazwę. Teraz natomiast trudno wyobrazić sobie Paryż bez Centre Pompidou, goszczącego każdego roku miliony odwiedzających. Na ogół muzea sztuki nowoczesnej mimo nie zawsze pomyślnych startów należą do czołowych atrakcji w swoich miastach, czasem stanowiąc najlepszą ich reklamę, tak jak ma to miejsce w Bilbao.
Nie twierdzę, iż siedziba warszawskiego MSN-u dorównuje wymienionym perełkom światowej architektury. Trudno uznać ją za przełomową i szanse na zostanie główną wizytówką miasta oceniłbym jako niewielkie. Nie przyćmi chociażby górującego nad nią PKiN-u, więc można tu dostrzec zmarnowanie pewnej szansy. Z drugiej strony, powszechną krytykę minimalistycznej bryły uważam za przesadzoną i nieoddającą sprawiedliwości projektowi Thomasa Phifera.
Betonowy kloc niepasujący do otoczenia?
Przeglądając komentarze w mediach społecznościowych, gwałtownie dostrzeżemy, iż zdecydowana większość internautów jest krytyczna wobec nowego budynku MSN-u. O ile każdy ma prawo do własnej opinii, o tyle niektóre zarzuty wydają się po prostu nietrafione. Gdy czytamy o niepasującym otoczeniu, to tak naprawdę chodzi wyłącznie o PKiN, a socrealistyczny zabytek sam wybija się na tle innych wysokościowców. Ze szklanymi wieżami lepiej koresponduje biała bryła MSN-u, tak samo jak z modernistyczną ścianą wschodnią, której elegancki minimalizm psują w tej chwili wszechobecne reklamy.
Przyznaję jednak, iż gdybym miał sam poszukać dla muzeum sztuki nowoczesnej dogodniejszego miejsca, z dala od dominującego w warszawskim krajobrazie PKiN-u, to zaproponowałbym jego postawienie na miejscu całkowicie niepotrzebnego Pałacu Saskiego, którego odbudowa pochłonie pięciokrotność funduszy włożonych w MSN. Dobrze wyglądałby w sąsiedztwie parku i hotelu Victoria. Odkładając jednak to gdybanie na bok, nie tylko położenie muzeum budzi kontrowersje, ale również jego prosta, surowa forma.
Rzeczywiście, na zdjęciach z budowy wszechobecna biel wręcz raziła, również w środku budynku – wraz z pojawieniem się dzieł sztuki przerodzi się ona jednak w adekwatne tło dla obrazów, rzeźb i innych instalacji artystycznych, tworzących razem festiwal kolorów oraz kształtów. I w tym należy doszukiwać się powodu wybrania tak oszczędnej formy. W przeciwieństwie do instytucji z Paryża czy Bilbao warszawski MSN nie próbował uczynić ze swej siedziby rewolucyjnego manifestu architektonicznego, ale postawił biały kontener, w którym odwiedzający znajdą obiekty znacznie bardziej krzykliwe, zyskujące na wyrazistości w zestawieniu ze sterylnym tłem.
Można się spierać, czy taka filozofia jest słuszna, ale do realizacji skierowano chyba adekwatny spośród projektów utrzymanych w jej duchu. Przynajmniej ja nie przypominam sobie lepszego – najbardziej kuriozalną alternatywą dla nowego budynku MSN (nawet jeżeli nierozważaną nigdy na poważnie) była za to propozycja przygotowana przez pracownię Architektura Klasyczna, która na co dzień zajmuje się doklejaniem kolumn do losowych współczesnych budynków, malując je zwykle na biało. Przedstawiona wizualizacja zdaje się prezentować raczej krzyżówkę drugorzędnego dworca z krematorium niż centrum sztuki nowoczesnej.
Potencjał do wykorzystania
Oczywiście nie wszyscy krytycy nowego MSN-u to architektoniczni reakcjoniści z zasady odrzucający współczesne budownictwo. Do wielu nie przemawiają tak daleko idący minimalizm i filozofia stojąca za budynkiem na Marszałkowskiej, inni wskazują tylko na złe położenie. Może z czasem mieszkańcy oswoją się z białym monolitem koło PKiN-u, ale niezależnie od dalszych losów siedziby warszawskiego muzeum wywołanie ogólnomiejskiego (jeśli nie ogólnokrajowego) sporu to jego pierwszy sukces.
Celem sztuki nowoczesnej jest właśnie poruszanie odbiorców, skłanianie ich do dyskusji. MSN ma za sobą burzę wokół kształtu swojego budynku, a teraz otrzymał szansę przyciągnięcia odwiedzających na swoje wystawy i różnego rodzaju wydarzenia, od zajęć edukacyjnych po koncerty muzyczne. Warszawa zyskała z kolei w miejsce dawnego parkingu nowe centrum kulturalne, które przy odrobinie dobrego zarządzania powinno tętnić życiem i awansować do rangi jednej z ważniejszych instytucji muzealnych kraju.
Koniec końców najważniejsze dla mieszkańców stolicy jest to, iż doczekali się porządnego muzeum sztuki nowoczesnej (z całym szacunkiem dla dotychczasowych, prowizorycznych siedzib) i w ten sposób rozpoczęła się transformacja długo zaniedbywanego placu Defilad. Drugorzędnym pozostaje, czy odbywa się to za sprawą białego prostopadłościanu, zielonej piramidy czy różowego cylindra – chociaż ten pierwszy nie jest taki straszny, jakim go malują.