BERLINALE 2025: "Mickey 17". Czy Bong Joon-Ho wciąż jest w formie?

filmweb.pl 5 dni temu
Na trwającym właśnie w Berlinie międzynarodowym festiwalu filmowym czujnie śledzimy najciekawsze nowości. Wśród nich znalazł się długo wyczekiwany "Mickey 17" w reżyserii zdobywcy Oscara za "Parasite" – Bonga Joon-Ho. Ponieważ film z Robertem Pattinsonem w roli głównej zmagał się z pewnymi problemami, pojawiły się obawy: "wszak – jak pisze Adam Kruk w swojej recenzji – tak "wymęczone" projekty rzadko się udają". Czy tym razem było inaczej? Autor uspokaja: "Po pokazie na festiwalu w Berlinie można odetchnąć".

Fragment recenzji filmu "Mickey 17" można przeczytać poniżej. Cała jest dostępna POD LINKIEM TUTAJ.

***

recenzja filmu "Mickey 17", reż. Bong Joon-Ho


Odyseja seryjna
autor: Adam Kruk

Pięć lat po Oscarze za "Parasite" Bong Joon-Ho powraca z długo wyczekiwaną superprodukcją "Mickey 17". Mimo iż reżyser udowodnił już wcześniej "Snowpiercerem", iż w gatunku science-fiction czuje się świetnie i potrafi twórczo go rozwijać, opóźnienia premiery nakręcały liczne plotki i spekulacje co do sukcesu przedsięwzięcia. Wszak tak "wymęczone" projekty rzadko się udają – patrz: "Megalopolis" Coppoli. Po pokazie na festiwalu w Berlinie można jednak odetchnąć z ulgą, to nie ten przypadek, reżyser jest w świetnej formie. "Mickey 17" ma energię, fantazję i wartką akcję, a także sporą dozę zdrowej szydery z późnego kapitalizmu – czyli wszystko to, za co kochamy dzieła koreańskiego mistrza.


Tak celnie diagnozowane przez niego współczesne tarcia społeczne i klasowe przeniesione zostają tu w świat kapitalizmu jeszcze późniejszego – mamy rok 2054, a ten dalej ma się świetnie. Przestała wystarczać mu już dominacja na Ziemi, przyszedł czas eksportować go w kosmos. Za cel postawił to sobie umoczony w politykę multimiliarder nazwiskiem Marshall (Mark Ruffalo), który przygotowuje właśnie pozaziemską wyprawę. Do rekrutacji przystępuje grany przez Roberta Pattinsona Mickey. Żaden z niego heros – to raczej niezbyt lotny oportunista, który w locie upatruje szansę na ucieczkę przed spłatą ziemskich długów. Mimo to zostaje wybrany, aplikując na niezbyt obleganą posadę nazwaną "expendable" (ciekawe, jak słowo to zostanie przełożone na polski). Polegać ma ona w gruncie rzeczy na… seryjnym umieraniu. Mickey wykonywać będzie czarną robotę, a gdy coś pójdzie nie tak, drukarka 3D wyprodukuje jego kolejną wersję – w tym celu jego ciało zostaje zeskanowane, a wszystkie wspomnienia zdeponowane na przenośnym dysku. Trochę więc jak bohaterowie "Palm Springs" umierać będzie po wielokroć, a każdy ze zgonów stanowi atrakcję seansu. I tak raz za razem, aż Mickey dojdzie do swojej siedemnastej wersji.

Wtedy sprawy się skomplikują. Podczas jednej z misji na planecie Nilfheim Mickey dostaje się w szpony (czy raczej macki) pozaziemskich istot – są one, jak wcześniej w "Okjy", trochę obleśne, a trochę jednak urocze. Zostając uznanym za zmarłego, personel ekspedycji "drukuje" jego kolejną wersję. Kiedy Mickey 17 i Mickey 18 spotkają się, zrobi się naprawdę interesująco, bo choć bohaterowie wyglądają tak samo, osobowości, poziom agresji czy plany mają zupełnie różne. Łączy ich jednak uczucie do strażniczki Nashy (Naomi Ackie) i to, iż obaj stają się "nielegalni" – multiplikowanie klonów jest surowo karane. Pattinson świetnie wykorzystał szansę zabłyśnięcia w podwójnej, a może i w nastu rolach. o ile początkowo jego osobliwy voice-over – wzorowany, jak przyznał, na akcencie Steve’a Buscemiego z "Fargo" – może nieco zbijać z tropu, ostatecznie wszystkie elementy układanki zaczynają się zgadzać.

Całą recenzję filmu "Mickey 17" można przeczytać TUTAJ.

"Mickey 17" – zwiastun






Idź do oryginalnego materiału