O berlińskiego Złotego Niedźwiedzia walczy w tym roku między innymi Radu Jude, który ma już na koncie jedną taką statuetkę (za "Niefortunny numerek lub szalone porno"). Czy twórca "Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata" utrzymał wysoką formę? Sprawdza dla nas Adam Kruk – przeczytajcie jego recenzję.
Świetna passa Radu Jude trwa w najlepsze. adekwatnie od debiutanckiej "Najszczęśliwszej dziewczyny na świecie" nie zdarzył mu się słaby film, a kręci ich przecież dużo – oprócz pełnych metraży regularnie wypuszcza także shorty. Reaguje przy tym bardzo gwałtownie na zmieniający się świat. Jego "Niefortunny numerek lub szalone porno", którym cztery lata temu zwyciężył Berlinale (odbywające się wówczas wirtualnie), był jednym z pierwszych ważnych filmów dających świadectwo pandemii koronawirusa. Również najnowszy "Kontinental ‘25" – ponownie w berlińskim konkursie – powstawał w tempie ekspresowym. Poznać to można choćby po scenie w barze, gdzie bohaterowie siedzą pod plakatem "Sztuki pięknego życia" – filmu, który premierę miał przecież zaledwie kilka tygodni temu. Zadziwiające, iż w tak zawrotnym tempie Jude potrafi tworzyć dzieła, o których dyskutuje cały świat.
W "Kontinental ‘25" wypatrzeć można także inne plakaty (reżyser wielokrotnie udowodniał, iż jest wytrawnym kinomanem), w tym do "Europy ‘51". To ważne, bo Jude używa tu nie tylko afisza klasyka włoskiego neorealizmu, ale i zapożycza jego mechanizm narracyjny. U Roberto Rosselliniego perypetie pogrążonej w żałobie Ingrid Bergman były pretekstem do przyjrzenia się pejzażowi powojennego Rzymu; tu straumatyzowana Orsolya (Eszter Tompa) szamocze się we współczesnym Klużu, którego fascynujący, pełen sprzeczności portret rysuje tu reżyser. Otwiera go kilka dokumentalnych ujęć stolicy Transylwanii, streszczających tak charakterystyczny dla naszej części Europy urbanistyczny chaos. Bo czegóż tu nie ma? Nawarstwiające się nieskładnie budowle i billboardy z bogobojnymi politykami, kościoły i dinozaury. Trochę Wschodu, trochę Zachodu, splecione razem jak w tekstach Stasiuka czy Szczerka.
Prolog ten nie tylko zdradza umiłowanie absurdu i wizualny humor Jude, ale też wprowadza do tematyki filmu, która obracać się będzie wokół doświadczenia miejskiego – w sensie społecznym i architektonicznym. Zanim w kadrze pojawi się grająca Orsolyę Eszter Tompa, po Klużu oprowadza nas kto inny: lokalny pijaczek, biegający po mieście nerwowo, ale i z pewną swobodą. Niczym Monsieur Merde z filmów Caraxa "ma swoje drogi kręte, ma krecie korytarze": a to zgarnie trochę grosza, żebrząc po restauracjach, a to załatwi się do śmietnika. Losy bohaterów przetną się, gdy pracująca jako komorniczka Orsolya zapuka z żandarmami do zeskłotowanej przez niego kamienicznej piwnicy w centrum miasta. Nadszedł czas eksmisji. W miejscu, gdzie zaszył się mężczyzna, niemiecki deweloper zbudować zamierza hotel – i to nie byle jaki: luksusowy, butikowy, o nazwie Kontinental.
Drobny żul wie, iż nie wygra z wielkim kapitałem – podczas działań Orsolyi, która wmawia sobie, iż próbuje pomóc, mężczyzna popełnia samobójstwo. od dzisiaj to za nią podążać będzie kamera i choć zawód ma niewdzięczny, będzie dla niej jakoś czuła. Bo bohaterka potrzebuje pocieszenia, pogrążając się w żałobie i wyrzutach sumienia. Odwołuje choćby zaplanowane wcześniej wakacje z mężem i dziećmi – ci pojadą na nie sami. Ona tymczasem, próbując zrozumieć, co tak naprawdę się stało i jak z tym dalej żyć, poszuka odpowiedzi w kilku rozmowach, z przyjaciółką czy księdzem. Są one zresztą przepyszne – szczególnie ta z węgierską matką, zwolenniczką Orbána, niemaskującą pogardy do Rumunów – wszak jesteśmy w Transylwanii, którą ci "ukradli" Węgrom w 1918 roku. Świetne są też sceny, gdy Orsolya spotyka dawnego ucznia (nie zawsze była komornikiem, teraz znów rozważa porzucenie zawodu), który w tej chwili jeździ na rowerze jako kurier z wyszytym na plecaku odblaskowymi literami napisem "JESTEM RUMUNEM".
Całą recenzję autorstwa Adama Kruka przeczytacie TUTAJ.

Trans-Kontinental (recenzja filmu "Kontinental ‘25", reż. Radu Jude)
Świetna passa Radu Jude trwa w najlepsze. adekwatnie od debiutanckiej "Najszczęśliwszej dziewczyny na świecie" nie zdarzył mu się słaby film, a kręci ich przecież dużo – oprócz pełnych metraży regularnie wypuszcza także shorty. Reaguje przy tym bardzo gwałtownie na zmieniający się świat. Jego "Niefortunny numerek lub szalone porno", którym cztery lata temu zwyciężył Berlinale (odbywające się wówczas wirtualnie), był jednym z pierwszych ważnych filmów dających świadectwo pandemii koronawirusa. Również najnowszy "Kontinental ‘25" – ponownie w berlińskim konkursie – powstawał w tempie ekspresowym. Poznać to można choćby po scenie w barze, gdzie bohaterowie siedzą pod plakatem "Sztuki pięknego życia" – filmu, który premierę miał przecież zaledwie kilka tygodni temu. Zadziwiające, iż w tak zawrotnym tempie Jude potrafi tworzyć dzieła, o których dyskutuje cały świat.
W "Kontinental ‘25" wypatrzeć można także inne plakaty (reżyser wielokrotnie udowodniał, iż jest wytrawnym kinomanem), w tym do "Europy ‘51". To ważne, bo Jude używa tu nie tylko afisza klasyka włoskiego neorealizmu, ale i zapożycza jego mechanizm narracyjny. U Roberto Rosselliniego perypetie pogrążonej w żałobie Ingrid Bergman były pretekstem do przyjrzenia się pejzażowi powojennego Rzymu; tu straumatyzowana Orsolya (Eszter Tompa) szamocze się we współczesnym Klużu, którego fascynujący, pełen sprzeczności portret rysuje tu reżyser. Otwiera go kilka dokumentalnych ujęć stolicy Transylwanii, streszczających tak charakterystyczny dla naszej części Europy urbanistyczny chaos. Bo czegóż tu nie ma? Nawarstwiające się nieskładnie budowle i billboardy z bogobojnymi politykami, kościoły i dinozaury. Trochę Wschodu, trochę Zachodu, splecione razem jak w tekstach Stasiuka czy Szczerka.
Prolog ten nie tylko zdradza umiłowanie absurdu i wizualny humor Jude, ale też wprowadza do tematyki filmu, która obracać się będzie wokół doświadczenia miejskiego – w sensie społecznym i architektonicznym. Zanim w kadrze pojawi się grająca Orsolyę Eszter Tompa, po Klużu oprowadza nas kto inny: lokalny pijaczek, biegający po mieście nerwowo, ale i z pewną swobodą. Niczym Monsieur Merde z filmów Caraxa "ma swoje drogi kręte, ma krecie korytarze": a to zgarnie trochę grosza, żebrząc po restauracjach, a to załatwi się do śmietnika. Losy bohaterów przetną się, gdy pracująca jako komorniczka Orsolya zapuka z żandarmami do zeskłotowanej przez niego kamienicznej piwnicy w centrum miasta. Nadszedł czas eksmisji. W miejscu, gdzie zaszył się mężczyzna, niemiecki deweloper zbudować zamierza hotel – i to nie byle jaki: luksusowy, butikowy, o nazwie Kontinental.
Drobny żul wie, iż nie wygra z wielkim kapitałem – podczas działań Orsolyi, która wmawia sobie, iż próbuje pomóc, mężczyzna popełnia samobójstwo. od dzisiaj to za nią podążać będzie kamera i choć zawód ma niewdzięczny, będzie dla niej jakoś czuła. Bo bohaterka potrzebuje pocieszenia, pogrążając się w żałobie i wyrzutach sumienia. Odwołuje choćby zaplanowane wcześniej wakacje z mężem i dziećmi – ci pojadą na nie sami. Ona tymczasem, próbując zrozumieć, co tak naprawdę się stało i jak z tym dalej żyć, poszuka odpowiedzi w kilku rozmowach, z przyjaciółką czy księdzem. Są one zresztą przepyszne – szczególnie ta z węgierską matką, zwolenniczką Orbána, niemaskującą pogardy do Rumunów – wszak jesteśmy w Transylwanii, którą ci "ukradli" Węgrom w 1918 roku. Świetne są też sceny, gdy Orsolya spotyka dawnego ucznia (nie zawsze była komornikiem, teraz znów rozważa porzucenie zawodu), który w tej chwili jeździ na rowerze jako kurier z wyszytym na plecaku odblaskowymi literami napisem "JESTEM RUMUNEM".
Całą recenzję autorstwa Adama Kruka przeczytacie TUTAJ.
"Kontinental ‘25" – zwiastun
