Potęga Nieświętej Trójcy!
Zapowiedziana jeszcze w zeszłym roku europejska trasa koncertowa „The Unholy Trinity” w której swój udział zapowiedziały zespoły Behemoth, Satyricon i Rotting Christ była wydarzeniem bez precedensu. Koncert pierwotnie miał odbyć się we wrocławskiej Hali Orbita, jednak ze względu na ogromne zainteresowanie, organizatorzy postanowili przenieść go do historycznej Hali Stulecia. I nic w tym zaskakującego, bo okazja aby zobaczyć trzy tak znaczące dla światowej ekstremy nazwy na jednej scenie może się już nigdy nie powtórzyć. Zatem kompletnie nie zdziwiło wyprzedanie koncertu w postaci ponad 6 tysięcy fanów metalu zgromadzonych w tym ikonicznym gmachu w stolicy Dolnego Śląska. Nie zabrakło też stałych „towarzyszy” koncertów Behemoth, czyli protestujących środowisk katolickich. Grupy fanów ciężkiej muzyki podeszły do tego z luźnym nastawieniem robiąc sobie zdjęcia na tle protestujących i zmierzając do głównego wejścia do Hali.
Wieczór rozpoczął się od występu greckiej potęgi metalu – Rotting Christ. Grupa rozpoczęła swój koncert od ikonicznego już utworu „666”, a w przerwach między utworami frontman zespołu, Sakis Tolis, chwalił i dziękował polskim fanom za ponad trzydzieści lat wsparcia. Nie zabrakło także kwiecistej, polskiej mowy prezentowanej przez Greka chociażby w wykrzyczanym „Kurwa mać, Polska!”. Rotting Christ podczas swojego 40-minutowego występu skupili się głównie na utworach z płyt „Kata Ton Daimona Eatoy”, „Pro Xristou” czy „Rituals”, ale jednego utworu na koncertach greckiej potęgi metalu nie mogło zabraknąć – mowa tu o „Non Serviam” z drugiego, owianego już legendami albumu o tym samym tytule. Jako ostatni zabrzmiał epicki „Grandis Spiritus Diavolos” po czym czwórka muzyków ukłoniła się i zeszła ze sceny przy głośnych owacjach i niedosycie, iż set był zdecydowanie za krótki jak na tak kultowy zespół.
Po trzydziestu minutach na scenie pojawiła się kolejna legenda. Tym razem z mroźnej Norwegii zespół Satyricon, czyli jeden z najbardziej znanych reprezentantów metalu ze Skandynawii. Grupa wystąpiła na zeszłorocznej edycji Mystic Festival, gdzie zagrali fenomenalny koncert porywając kilka tysięcy osób (w tym mnie), aczkolwiek jest to również zespół, który od kilku dobrych lat nie gra już regularnych tras koncertowych, a ostatni album, „Deep Called Upon Deep” ukazał się w 2017 roku. Mówi się, iż zespół od dłuższego czasu pracuje nad nowym materiałem, ale w swoim muzycznym arsenale mają ponadczasowe hity, które udobruchają każdego fana ich twórczości. Weszli w pełni chwały przy dźwiękach „Now Diabolical”, a lider i wokalista, Sigurd „Satyr” Wongraven pomimo pięćdziesiątki na karku wydaje się przeżywać drugą młodość. To samo można powiedzieć o prawdziwym silniku nuklearnym Satyricon, czyli Froście, perkusiście, który za potężnym zestawem napędzał całą maszynerię. Przyznać trzeba, iż ostatnie studyjne dokonania Satyricon mogą nie przypadać do gustu fanom ich pierwszych trzech czy czterech płyt, tak gusta największych „ultrasów” zostały w dużym stopniu zaspokojone po odegraniu „Hvite Krists Død” z płyty „The Shadowthrone” oraz „Forhekset” z kultowej „Nemesis Divina”. Nie zabrakło również największych hitów zespołu wykonanych na sam koniec godzinnego występu jak: „The Pentagram Burns”, „Mother North” (śpiewanie melodii utworu przez publiczność do tej pory wywołuje we mnie ciarki) oraz król królów, czyli….”K.I.N.G.” . Satyricon zszedł ze sceny z niejedną tarczą udowadniając ze wszech miar, iż są w olimpijskiej formie, a fanom pozostaje czekać na kolejny album studyjny Norwegów.
Punktualnie o 21:30 światła w Hali Stulecia z gasły, a na ogromnej płachcie zaczęło wyświetlać się intro, które po kilku chwilach zamieniło się w kanonadę perkusji i gitarowych riffów z utworu The Shadow Elite”. Oznaczało to tylko jedno – na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru, czyli Behemoth. Polski zespół wystawił na tej trasie największą produkcję w swojej prawie trzydziestopięcioletniej historii wypełniając największe, europejskie hale. Po mocnym otwarciu na głowy fanów spadł kolejny cios w postaci „Ora Pro Nobis Lucifer” z kultowego już albumu „The Satanist”, a tuż za nim „Demigod”. Nergal i jego kompani nie brali jeńców od samego początku wytaczając najcięższe działa, a trwający osiemdziesiąt minut koncert przeradzał się w prawdziwy spektakl pełen gry świateł, pirotechniki i ekstremalnych dźwięków. Wszystko pędziło i grało jak w zegarku, nie było najmniejszego miejsca na przypadek. Behemoth tą trasą promuje już swój najnowszy album, „The Shit ov God”, który ukaże się 9 maja, a w setliście nie zabrakło trzech singli promujących tę płytę wśród których był utwór tytułowy wykonany z gościnnym udziałem greckiej śpiewaczki, Androniki z projektu Chaostar, a polskim fanom metalu chociażby z udziału na albumie „Solarflesh” zespołu Hate. Podczas tego koncerty Behemoth skupił się bardziej na swoich ostatnich płytach, przez co zabrakło kilku szlagierów (pomimo zajebistości całego koncertu trochę tęskniłem za „Decade of Therion”). Najstarszym elementem występu Behemoth we Wrocławiu był utwór „Cursed Angel of Doom” z debiutanckiego dema zespołu. Cały występ zakończyły dwa utwory będące prawdziwą kropką nad i – „Chant For Ezchaton 2000” i „O Father! O Satan! O Sun” po którym Behemoth zszedł ze sceny w glorii chwały.
Był to mój piąty koncert Behemoth i jako fan twórczości Nergala wyszedłem z Hali Stulecia bardzo zadowolony. Wymieniając się spostrzeżeniami z innymi uczestnikami tego koncertu, zgodnie stwierdziliśmy, iż obcowaliśmy przed chwilą z jednym z najważniejszych koncertów w tym roku, jak i ostatnich latach. Serdeczne podziękowania dla Knock Out Producions za stworzenie kolejnego widowiska na absolutnie światowym poziomie.
Cała trasa „The Unholy Trinity” sprzedała się fenomenalnie w całej Europie i nie będę w najmniejszym stopniu zdziwiony, jeżeli zespoły będą to kontynuować na innych kontynentach w tej lub podobnej konfiguracji. Behemoth i Nergal zdobyli kolejny szczyt i nic nie wskazuje na to, aby mieli zamiar się zatrzymać. Życzę im tego, ale co przyniesie czas to zobaczymy.
Michał D.