W
pozornie spokojnej okolicy w Nowej Anglii stoi owiany złą sławą dom, w
którym podobno w latach 60. XX wieku doszło do podwójnego
morderstwa i aktów kanibalizmu. Podejrzenia padły na Harolda J.
Weemsa, właściciela przeklętej nieruchomości, który po latach
życia jako lokalny postrach wynajął początkującego
dokumentalistę pod pretekstem udzielenia szczerego wywiadu, mającego
pomóc mu w naprawie wizerunku publicznego. W rzeczywistości
gospodarz nie zamierza dopuści do tego, by prawda o jego nawiedzonym
domu obiegła świat. Prawda o nadnaturalnej istocie żywiącej się
ludzkim mięsem maksymalnej świeżości, niewyobrażalnie starej
wiedźmie opętującej wybranych śmiertelników.
|
Plakat filmu. „Beezel” 2024, Social House Films |
Trzecie
pełnometrażowe przedsięwzięcie amerykańskiego małżeństwa,
Aarona i Victorii Fradkin – po komedii „Electric Love” (2018) i
horrorze/thrillerze komediowym „Val” (2021) – po części
zrodzone z obserwacji poczynionych w ich wspólnej działalności
krótkometrażowej (kilkuminutowe filmiki grozy udostępniane na
YouTube, z których bodaj największą publikę przyciągnął obraz
z 2021 roku pt. „The Ballerina”). Opowieść o nawiedzonym domu w
antologicznej/epizodycznej formie (podyktowanej również niskim
budżetem); vintage horror stanowiący połączenie
tradycyjnej techniki filmowania z found footage. Nakręcony w
rodzinnym domu Aarona Fradkina, reżysera i kierownika montażu
„Beezel”, który scenariusz przygotował z żoną, odtwórczynią
centralnej postaci ostatniego segmentu utworu zbudowanego między
innymi ze wspomnień z dzieciństwa. Przerażających
przygód/imaginacji kilkuletniego chłopca w parterowym domu w
kształcie półkola, gdzie przeprowadził się wraz z rodzicami w
1994 roku, w wieku sześciu lat. Dystrybucja „Beezel” ruszyła w
drugiej połowie września 2024 roku – film przez tydzień był
wyświetlany w wybranych kinach w Los Angeles, a w międzyczasie
ukazał się na amerykańskich platformach streamingowych. Polska
premiera odbyła się mniej więcej miesiąc później na
Splat!FilmFest – International Fantastic Film Festival, a w
pierwszym tygodniu grudnia 2024 wystartowała regularna dystrybucja
kinowa na terenie Polski – wydarzenie zorganizowane przez firmę
Monolith Films.
Mieszanina
stylów, epok, tradycji, motywów fabularnych. Horror nadprzyrodzony,
na który wpływ wywarły choćby takie dzieła, jak „Martwe zło”
Sama Raimiego, „The Ring - Krąg” Hideo Nakaty, „Memento”
Christophera Nolana, „Sinister” Scotta Derricksona, antologiczna
seria „V/H/S” zapoczątkowana w 2012 roku oraz kino giallo,
zwłaszcza twórczość Dario Argento. I może też „King Kong”
Meriana C. Coopera i Ernesta B. Schoedsacka „Egzorcysta”
Williama Friedkina,
„Blair Witch Project”
Eduardo Sáncheza i
Daniela Myricka oraz „Paranormal Activity” Orena Peliego.
„Beezel” Aarona Fradkina otwiera domniemane nawiązanie do
nieautentycznej głośnej historii rodziny Oswaltów i zabójczej
zawartości kasety wideo z upiornej opowieści o dziewczynce ze
studni: fragment fikcyjnej kroniki rodzinnej, leciwy film z
analogowego projektora nakręcony w siedlisku pradawnego zła.
Pierwszy - najkrótszy - rozdział „Beezel” podąża za chłopcem
imieniem Avery (ekranowy debiut Leo Wildhagena), który pewnego
popołudnia 1966 roku reaguje na wołanie kobiety zamkniętej w
piwnicy. Otwiera kuchenną szafkę... i uaktywniają się przepiękne
wspomnienia makabrycznego arcydzieła Sama Raimiego. Wszystko wyjaśni
się w następnym rozdziale, rzekomej współpracy Harolda J. Weemsa
(bezbłędny występ Boba Gallaghera) i niedoświadczonego
dokumentalisty Apolla (poprawna kreacja LeJona Woodsa) z 1987 roku.
Wywiad z jednym z mieszkańców strasznego domu w Nowej Anglii,
zainspirowanym swego czasu jednoznacznie negatywną, żeby nie
powiedzieć odrażającą, postacią Jeffreya Lionela Dahmera (znany
też jako Potwór z Milwaukee i Kanibal z Milwaukee), seryjnego
mordercy i przestępcy seksualnego skandalicznie romantyzowanego i
mitologizowanego „w epoce poprawności politycznej”. Harold Weems
przedstawia się nam jako niewinna ofiara wieloletniej nagonki.
Człowiek, któremu jakiś zwyrodnialec odebrał pierwszą żonę i
jedynego syna, a praworządne społeczeństwo „pocieszyło go”
podłymi oskarżeniami. Harold był głównym lub jedynym podejrzanym
w sprawie podwójnego zabójstwa dokonanego w jego domu, ale nie
został postawiony w stan oskarżenia, gdyż śledczym nie udało
się zebrać wystarczającego materiału dowodowego. adekwatnie nie
mieli niczego, co można by wykorzystać w sądzie przeciwko
Weemsowi. Oficjalnie został oczyszczony z wszelkich podejrzeń, a
nieoficjalnie uznany za winnego potwornych zbrodni. Niekończące się
polowanie na czarownice i czarowników, jedna z ulubionych rozrywek
Homo sapiens, która rozkręci się w dobie mediów
społecznościowych, można więc uznać, iż Haroldowi mimo wszystko
się poszczęściło. O ile niezachwianie wierzy się w niezawodność
dzisiejszego wymiaru (nie)sprawiedliwości w tak zwanych krajach
demokratycznych - internetowy lincz, czyli nowe media, stare praktyki
– bo w tym „systemie sądownictwa” osobnicy pokroju Harolda J.
Weemsa mogą liczyć na taryfę ulgową... w przeciwieństwie do ich
ofiar? Czy jowialny gospodarz aspirującego twórcy filmów
dokumentalnych w pełni zasłużył sobie na wykluczenie społeczne?
Nienawiść, pogarda, bezsilna furia, nieznośne poczucie
niesprawiedliwości i strach sąsiadów. Harold i jego druga żona
Deloris (debiutująca Kimberly Salditt Poulin) są lokalnymi
boogeymanami, wysyłającymi sprzeczne sygnały wynajętemu
dokumentaliście. Z jednej strony pretensje do całego świata,
żalenie się na ostracyzm i deklaracje gotowości oczyszczenia swego
nazwiska, a z drugiej radosne wchodzenie w role potworów.
|
Źródło, zwiastun filmu: https://www.youtube.com/embed/0CGire4Yqg0
|
Tiktokowa
narracja, retro klimat (format Video8 tj. taśma filmowa 8 mm i
MiniDV). Domniemana próba przypodobania się różnym pokoleniom
widzów: VHS, DVD/Blu-ray i VOD. Klasyczne pójście na kompromis, a
przynajmniej potencjalnie niesatysfakcjonujące - nie w pełni - dla
żadnej ze stron, tj. potencjalnych odbiorców „Beezel” Aarona
Fradkina. Skromny eksperyment filmowy - nieszczególnie nowatorski,
ale eksperyment. Sklejenie nieśmiertelnych motywów, konwencji,
tradycji z królestwa horroru, całkiem zgrabne połączenie
podgatunków, w gruncie rzeczy nieskomplikowany związek ghost/demon
story, witch and cannibal, and serial killer movies.
Odrobina porządnego gore (czyli praktyczne efekty specjale),
trochę oniryzmu/surrealizmu, więcej tak zwanego kręcenia z ręki
(boska tekstura VHS). Atmosferą „Beezel” Aarona Fradkina
najbardziej przypominała mi
„Kod zła”
Osgooda Perkinsa i
oczywiście „Sinister” Scotta Derricksona, a demoniczną
charakteryzacją i choreografią „Martwe zło” Sama Raimiego.
Tyle plusów, a minus tylko jeden, za to wielgachny. Scenariusz.
Segmentowa budowla fabularna nieoglądająca się na bohaterów –
znikome starania w kierunku zbudowania jakiejś więzi z pechowcami à
la „Klątwa” Takashiego Shimizu. Obojętny stosunek do Apolla i
tym bardziej Naomi (według mnie fatalna, nienaturalna, wymuszona
kreacja Caroline Quigley), głównej bohaterki trzeciego rozdziału
„Beezel”. Pielęgniarki z domowego hospicjum, próg przeklętego
domu przekraczającej w roku 2003. Kobieta ma zająć się haniebnie
porzuconą (yhm) podopieczną niejakiej Charlotte; znaną nam już
damą, która w tym segmencie da całkiem niezły popis mimiczny -
uśmiechnij się jak u Parkera Finna:) Po przyrządzeniu papkowatej
kolacji „Emmie Williams”, dzielna opiekunka, zgodnie z tradycją
horroru, będzie podążać za zagadkowymi odgłosami i innymi
niepokojącymi tropami w klaustrofobicznym domku pozornie samotnej,
schorowanej staruszki. A dziesięć lat później w obskurnej
„jaskini” monstrum z Nowej Anglii zjawią się Nova i Lucas
(przekonujące występy Victorii Fradkin i Nicolasa Robina),
bezdzietne małżeństwo, które przyjemnie zaskoczy śnieżyca.
Beztroska wieczorna zabawa z kamerą, wygłupy dorosłych
nieuwzględnione w oryginalnym scenariuszu – prawdziwa zamieć, z
której filmowcy chętnie skorzystali: ulotne wrażenie odcięcia od
reszty świata, wpadnięcia w mroźną pułapkę, w której czeka
wygłodniała bestia z niezwykłymi mocami. Lucas chce jak
najszybciej przygotować odziedziczoną nieruchomość do sprzedaży
i natychmiast ruszyć w drogę powrotną, ale jego „psychopatyczna”
żonka ma cichą nadzieję na przekonanie „starego zrzędy” do
zapuszczenia korzeni w tym na pierwszy rzut oka idealnym miejscu do
założenia rodziny. Nova marzy o dziecku, ale jej wybranek z
jakiegoś sobie tylko znanego powodu stanowczo odmawia spełnienia
tej palącej potrzeby ukochanej kobiety. Para dobrana na zasadzie
przeciwieństw, która w moim poczuciu uratowała honor postaci
wymyślonych przez inne małżeństwo. Wreszcie zmniejszył się
okropny dystans między mną i protagonistami. Poza tym właśnie w
tej partii (ostatniej) znalazłam największą atrakcję –
kreatywną zabawę z gatunku lekko upiornych z łóżkiem i brzydkimi
stopami. Genialna w swojej prostocie nieziemska manipulacja
perspektywą. Witamy w Strefie Mroku! UWAGA SPOILER Potem
„szatański seks”, sen we śnie, upiorne znalezisko w piwnicy,
złowrogi „taniec” z nożem i „słodkie dzieciątko” KONIEC
SPOILERA. Spodziewane zakończenie tego etapu (1966-2013)
historii rekordowo długiej mieszkanki Nowej Anglii. Aaron i Victoria
Fradkin nie wykluczają przedłużenia tej mrocznej przygody,
rozbudowania mitologii Beezel, dokręcenia choć jednego sequela, tym
razem w bardziej preferowanej przez reżysera jedynki zwartej
strukturze narracyjnej (planowane odejście od formatu
antologicznego).
Cudowne
zdjęcia, niebanalna ścieżka dźwiękowa, efektywny montaż,
solidne efekty specjalne, ale... jak to mówią, ryba psuje się od
głowy. Wszystko ładnie, poza scenariuszem. W każdym razie ja jakoś
nie potrafiłam „wejść” w tę historię, w zadowalającym
stopniu zaangażować się w koszmarne doświadczenia trzech pokoleń
z nadnaturalnym stworzeniem przywiązanym do jednej posesji.
Pomysłowa forma znacznie osłabiona przez treść. Męczący
storytelling. „Beezel” Aarona Fradkina z łatwością mogła
zatrząść horrorowym światkiem, wywrzeć ogromne wrażenie na
nieprzebranej rzeszy fanów gatunku, ale widać nie miała takich
ambicji;) Bezsensownie zmarnowany potencjał, według mnie.