Lydia
Deetz, gospodyni talk-show o zjawiskach nadprzyrodzonych, podczas
nagrywania odcinka wśród publiczności zgromadzonej w studiu przez
sekundy widzi złośliwego ducha, bioegzorcystę Beetlejuice'a, który
przed trzydziestoma sześcioma laty nawiedził już nawiedzoną
posiadłość w Winter River w stanie Connecticut, zakupioną przez
jej ojca Charlesa i macochę Delię. Tego samego dnia Lydia otrzymuje
informację o makabrycznej śmierci w rodzinie i podejmuje
bezskuteczne próby skontaktowania się ze swoją obrażoną
nastoletnią córką Astrid, przebywającą w żeńskiej szkole z
internatem. Dziewczyna uważa matkę za oszustkę zwodzącą ludzi
rzekomymi zdolnościami mediumicznymi, obwinia za prześladowania ze
strony rówieśników i prawdopodobnie bezpowrotną stratę
ukochanego ojca. Inicjatywę przejmuje ekscentryczna artystka Delia,
której udaje się zorganizować godną ceremonię pogrzebową na
terenie jednej z najbardziej znanych nawiedzonych posiadłości, od
dekad będącej w posiadaniu rodu Deetzów. Przedstawicielki trzech
pokoleń rodziny powszechnie kojarzonej z nadprzyrodzonymi przygodami
zbierają się w domu pełnym wspomnień i pułapek zastawionych
przez demonicznego Beetlejuice'a, ściganego przez bezwzględną
kobietę z kawałków, pilnie poszukiwaną przez policję z
zaświatów.
|
Plakat filmu. „Beetlejuice
Beetlejuice” 2024, Warner Bros., French Film Company, Plan B Entertainment
|
Pierwsze
scenariusze sequela kasowego filmu Tima Burtona z 1988 roku, dark
fantasy and comedy „Beetlejuice” (pol. „Sok z żuka”) ze
stajni The Geffen Film Company, zamówiono już w 1990 roku. Jeden
przygotował Warren Skaaren, współscenarzysta kultowej opowieści o
przyjaźni nastoletniej śmiertelniczki w czerni z parą duchów, a
do napisania drugiego Burton osobiście zatrudnił Jonathana Gemsa,
który miał rozwinąć jego hawajską koncepcję. Reżyserowi „Soku
z żuka” chodziło po głowie zwariowane połączenie filmu
plażowego z niemieckim ekspresjonizmem w uniwersum szalonego
bioegzorcysty (tytuł roboczy: „Beetlejuice Goes Hawaiian”) - tej
historii nie udało się zrealizować, ale w 1996 roku wypuszczono
inny owoc ich współpracy, kosmiczną komedię „Mars Attacks!”
(pol. „Marsjanie atakują!”). W 1993 roku imperium Warner Bros.
wystosowało prośbę do Kevina Smitha - późniejszego twórcy
między innymi „Czerwonego stanu” (2011),
„Kła”
(2014) i
jednego segmentu (short pt. „Halloween”) w antologii grozy
„Holidays”
(2016), ale wówczas kojarzonego z filmami komediowymi
- przerobienie scenariusza „Beetlejuice Goes Hawaiian”. Smith
odmówił, gdyż bardziej pociągała go możliwość dołożenia
cegiełki do Superman Franchise, a w 1997 roku autor „Beetlejuice
Goes Hawaiian”, Jonathan Gems, ogłosił, iż prawa do tego tekstu
posiada firma The Geffen Film Company i wyraził podejrzenie
graniczące z pewnością, iż rzeczony scenariusz nigdy nie zostanie
zrealizowany.
We
wrześniu 2011 roku w producencką (ostatecznie jeden z producentów
wykonawczych) we współpracę z amerykańskim
przedsiębiorstwem/globalnym koncernem medialno-rozrywkowym Warner
Bros. Entertainment, Inc., w ramach operacji „Beetlejuice 2”,
wszedł Seth Grahame-Smith (m.in. uwolnione w 2012 roku „Mroczne
cienie” Tima Burtona i przedsięwzięcie, w które reżyser „Soku
żuka” też był zaangażowany: „Abraham Lincoln: Łowca
wampirów” Timura Bekmambetova), który w przestrzeni publicznej
zarzekał się, iż „wolałby umrzeć, niż zniszczyć
dziedzictwo i pamięć pierwszego filmu” z czołowym
skandalistą świata duchów, iż nie przyłoży ręki do czegoś, co
nie okazuje należytego szacunku kultowej produkcji z lat 80. XX
wieku z popisową kreacją Michaela Keatona. Zarys fabuły
Grahame-Smith przygotował do spółki z Alfredem Goughem i Milesem
Millarem, współscenarzystami przebojowego serialu Tima Burtona pt.
„Wednesday”. W 2015 roku na łamach „Entertainment Weekly”
pojawiło się oświadczenie Setha Grahame-Smitha o owocnym
zakończeniu pracy nad scenariuszem sequela „Beetlejuice” -
autorami którego są Alfred Gough i Miles Millar - a w kwietniu 2019
roku firma Warnes Bros. poinformowała opinię publiczną o
zawieszeniu projektu. Ostatnia reaktywacja misji „Beetlejuice 2”
- reżyser rozważał tytuł „Beetlejuice A.D. 2024” w nawiązaniu
do jednego ze swoich ulubionych horrorów, „Draculi A.D. 1972”
Alana Gibsona, ale koniec końców film otrzymał nazwę „Beetlejuice
Beetlejuice”) – nastąpiła w lutym 2022 roku, wraz z ujawnieniem
producenckiego sojuszu z Plan B Entertainment, Inc., tj. współpraca
Warner Bros. z firmą założoną przez Brada Pitta, Jennifer Aniston
i Brada Greya na rzecz „Sok z żuka: trzydzieści sześć lat
później”. W tym miejscu wypada wspomnieć, iż czas akcji
„Beetlejuice Beetlejuice” to rzecz względna:) - w grę wchodzi
zarówno rok 2024, jak 2018, przy czym z wypowiedzi twórców (a
przynajmniej Setha Grahame-Smitha) wynika, iż historia miała się
toczyć w roku uwolnienia kontynuacji „Soku z żuka” 1988.
Zdjęcia główne do „Beetlejuice Beetlejuice” Tima Burtona
ruszyły w maju 2023 roku w angielskim hrabstwie Hertfordshire i w
amerykańskim stanie Vermont, a w lipcu produkcja została zawieszona
z powodu strajku SAG-AFTRA. Prace na planie wznowiono w listopadzie
2023 w stanie Massachusetts na dwa tygodnie – faza produkcji
została sfinalizowana w tym samym miesiącu, ale już w stanie
Vermont. Budżet „Beetlejuice Beetlejuice” oszacowano na sto
milionów dolarów; inwestycja z nawiązką zwróciła się już w
pierwszym tygodniu dystrybucji na arenie krajowej (tj. krajowych, bo
mówimy o produkcji amerykańsko-francuskiej; partnerstwo z French
Film Company) i międzynarodowej. Światowa premiera hipotetycznej
sentymentalnej podróży dla długoletnich fanów oryginalnego „Soku
z żuka” odbyła się w sierpniu 2024 roku na Międzynarodowym
Festiwalu Filmowym w Wenecji, a szeroko zakrojona dystrybucja (Warner
Bros. Pictures) kinowa ruszyła już w kolejnym miesiącu. I świat
znowu oszalał na punkcie niepoprawnego politycznie ducha-egzorcysty,
wypędzającego żywych z przymusowych siedzib dawno i niedawno
zmarzłych (sic!)? Nie wiem, czy można tak to określić, ale
generalnie rzecz biorąc obraz spotkał się z pozytywnym przyjęciem,
także amerykańskich (polskich niekoniecznie) krytyków.
|
Plakat filmu. „Beetlejuice
Beetlejuice” 2024, Warner Bros., French Film Company, Plan B Entertainment |
Przez
lata przymiarek do sequela „Soku z żuka” Tima Burtona
odtwórczyni widzącej duchy dziewczyny w czerni z Polaroidem, Winona
Ryder, niezmiennie deklarowała gotowość ponownego wcielenia się w
ukochaną postać Lydii Deetz, zastrzegała jednak, iż jej
ostateczna decyzja w tej ewentualnej sprawie będzie uzależniona od
powrotu Michaela Keatona w roli Beetlejuice'a/Betelgeuse'a i
zaangażowania reżysera pierwszej części dowcipnej ghost story
(odwrotna opowieść o nawiedzonym domu; odwrócenie konwencji) z
drugiej połowy lat 80. XX wieku. Zmagań Barbary i Adama Maitlandów
(Alec Baldwin i Geena Davis) z kłopotliwymi śmiertelnikami i
jeszcze gorszym bioegzorcystą z ich nowego świata. Tych pierwszych
nie zaproszono na pokład „Beetlejuice Beetlejuice” chyba tylko
dlatego, iż się zestarzeli - brano pod uwagę „cyfrowe
odmłodzenie” aktorów, po przemyśleniu sprawy uznano jednak, że
bezpieczniej będzie podeprzeć się luką prawną w zaświatach i
zostawić już Maitlandów w spokoju – a jeżeli tak było, to ta
zasada nie obowiązywała w przypadku Michaela Keatona. Nieobecność
Aleca Baldwina i Geeny Davis fani „Soku z żuka” mogli jeszcze
wybaczyć, ale zatrudnienie innego aktora do roli Beetlejuice'a to
już byłoby nazbyt śmiałe, żeby nie powiedzieć bezczelne,
„igranie z ogniem”. Tym bardziej, iż pan Keaton od dawna był
gotowy na powrót do paskudnego nie-ciała Beetlejuice'a. W mojej
ocenie charakteryzatorzy stanęli na wysokości zadania; nie
zauważyłam odbicia nieubłaganego upływu czasu w ślicznej buźce
bioegzorcysty, który albo przegapił zmianę w dyskursie publicznym
w tak zwanym świecie zachodnim (political correctness), albo
ma ją głęboko w nosie. Uff, jednak nie wyparzyli języka w
najlepszym razie drugoplanowej postaci sequela naszpikowanego
nawiązaniami do ponadczasowego poprzednika. Filmu bardziej
wyluzowanego, a przynajmniej ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu,
że „Beetlejuice Beetlejuice” to siłowa próba przywołania
swobody wprost emanującej z „Beetlejuice”. Bijącej z ekranu,
ale z publicznych wypowiedzi choćby Michaela Keatona można
wywnioskować, iż na planach zdjęciowych sytuacja, z jego
perspektywy, była odwrotna; iż swobodniejsza atmosfera panowała na
planie dwójki. Rolę Delii Deetz ponownie powierzono Catherine
O'Harze, ale zaryzykuję przypuszczenie, iż kooperacja z wpisanym
do krajowej bazy danych przestępców seksualnych Departamentu
Sprawiedliwości amerykańskiego stanu Kalifornia, Jeffreyem Jonesem
(Charles Deetz z „Soku z żuka”) nikomu się nie uśmiechała i
dlatego właśnie odwołano się do największego koszmaru sennego,
jaki w życiu nawiedził Tima Burtona. UWAGA SPOILER Jeździec
bez głowy i konia. W odczuciu Burtona najbardziej przerażająca
śmierć - w paszczy rekina - pokazana w „rozdziale” stop
motion (animacja poklatkowa) KONIEC SPOILERA.
Z nowych postaci w moim poczuciu najlepiej rokowała Delores,
pozszywana femme fatale (narzeczona potwora Frankensteina z
fałszywego horroru Mario Bavy; adekwatnie hołd - niejedyny w tym
świecie przedstawionym - dla jego twórczości w formie
czarno-białej retrospektywy Beetlejuice'a), w którą w
niezaskakująco bezbłędnym stylu wcieliła się Monica Bellucci.
Obiecujący wątek, który niestety zagubił się w meandrach
rodzinnych, miłosnych (czytaj: młodzieńcze zauroczenie UWAGA
SPOILER z zaskakującym zwrotem akcji, makabryczną historią,
która przywiodła mi na myśl „Amityville Horror” Jaya Ansona
KONIEC SPOILERA oraz stara obsesja Beetlejuice'a, marzenie o
ożenku wiadomo z kim) i nazwijmy to wątku dochodzeniowo-śledczym
reprezentowanym przez Willema Defoe (z całym szacunkiem dla gry tego
pana, ta krótka opowieść o „nieumarłych policjantach”
ździebko mnie zmęczyła; wiało nudą). Przyznaję, iż spore
nadzieje wiązałam z nastoletnią Jenną Ortegą (i się nie
zawiodłam), która ponoć wygrała z Chloë Grace Moretz, ponieważ
Tim Burton dostrzegł w tytułowej postaci swojego hitowego serialu
(„Wednesday”) to, co swego czasu wypatrzył w Winonie Ryder –
to magiczne Coś – idealnie pasowała mu więc na córkę Lydii
Deetz. Sceptyczną Astrid, która mimo faux pas (tak, tak,
wina scenarzystów) z Marią Skłodowską-Curie rzekomo pochodzącą
z Francji (błąd skorygowany w dubbingowanej wersji udostępnionej w
polskich kinach) wyrasta na przedstawicielkę środowiska naukowego,
a przynajmniej poznajemy ją jako oczytaną nastolatkę ze szczególną
słabością do nauk ścisłych, która w szkole obrywa za niepoważną
karierę matki. W przekonaniu Astrid gospodyni „Ghost House”,
talk-show produkowanego przez śliskiego Rory'ego (niezły występ
Justina Theroux), któremu najwyraźniej wydaje się, iż może zająć
miejsce nieodżałowanego biologicznego ojca jedynej córki medium z
Winter River. Zdaniem Astrid obrzydliwej szarlatanki, która nie ma
najmniejszej ochoty na spędzanie czasu z własnym dzieckiem. A w
rzeczywistości Lydia oddałaby wszystko za pojednanie z córką,
wykorzystała każdy możliwy sposób na przebicie muru, jakim
otoczyła się Astrid po najpewniej śmiertelnym wypadku ojca. Łatwo
się domyślić – o tyle, o ile – jak rozwinie się ta historia,
niemniej z dużym zainteresowaniem przyglądałam się relacji
straumatyzowanej kobiety z szóstym zmysłem (walka z demonem
przeszłości) i naburmuszonej nastolatki. Intensywny duet dowcipnie
wspierany przez nestorkę rodu Deetz. Muszę też pochwalić efekty
specjalne – szczególne wyróżnienie dla bardzo niegrzecznego
szkraba, domniemanego ukłonu w stronę
„A jednak żyje”
Larry'ego Cohena; miłośnikom kina grozy pewnie też nie umknie
chociażby ewidentny hołd dla
„Carrie”
Briana De Palmy i
potencjalny hołd dla „Psychozy” Alfreda Hitchcocka – zwłaszcza
że mentalnie przygotowałam się na odejście od czarodziejskiego
kiczu wprost wylewającego się z „Soku z żuka” (1988), na
zdecydowanie większe (tzn. mocniej rzucające się w oczy) „wsparcie
cyfrowe”, a tu proszę zaproszono choćby królową przepięknej
tandety z dziwnej pustyni, nie wspominając już o pomniejszych
„żołnierzach campu”.
To
mogła być jedna z najbardziej spektakularnych katastrof w historii
kinematografii, ale Tim Burton nie wykorzystał tej szansy:) Jeśli
już, to spełniło się drugie proroctwo krążące w przestrzeni
publicznej, optymistyczne przewidywania ludzi (poprawcie mnie, jeśli
się mylę) nieobdarzonych zdolnościami parapsychicznymi: „teoria
wielkiego sukcesu nie tylko komercyjnego”. A ja mam ambiwalentny
stosunek do filmu „Beetlejuice Beetlejuice”, sequela mojej
ulubionej pozycji z filmografii Tima Burtona. Może bawiłabym się
lepiej, gdyby seans trwał dłużej, ewentualnie gdyby zrezygnowano z
jednego czy dwóch wątków na rzecz rozwinięcia pozostałych? A
może za dużo sobie obiecywałam po tym, bądź co bądź, nie
najgorszym powrocie do słynnego popkulturowego świata.