„Beetlejuice Beetlejuice” (2024)

horror-buffy1977.blogspot.com 3 miesięcy temu
Lydia Deetz, gospodyni talk-show o zjawiskach nadprzyrodzonych, podczas nagrywania odcinka wśród publiczności zgromadzonej w studiu przez sekundy widzi złośliwego ducha, bioegzorcystę Beetlejuice'a, który przed trzydziestoma sześcioma laty nawiedził już nawiedzoną posiadłość w Winter River w stanie Connecticut, zakupioną przez jej ojca Charlesa i macochę Delię. Tego samego dnia Lydia otrzymuje informację o makabrycznej śmierci w rodzinie i podejmuje bezskuteczne próby skontaktowania się ze swoją obrażoną nastoletnią córką Astrid, przebywającą w żeńskiej szkole z internatem. Dziewczyna uważa matkę za oszustkę zwodzącą ludzi rzekomymi zdolnościami mediumicznymi, obwinia za prześladowania ze strony rówieśników i prawdopodobnie bezpowrotną stratę ukochanego ojca. Inicjatywę przejmuje ekscentryczna artystka Delia, której udaje się zorganizować godną ceremonię pogrzebową na terenie jednej z najbardziej znanych nawiedzonych posiadłości, od dekad będącej w posiadaniu rodu Deetzów. Przedstawicielki trzech pokoleń rodziny powszechnie kojarzonej z nadprzyrodzonymi przygodami zbierają się w domu pełnym wspomnień i pułapek zastawionych przez demonicznego Beetlejuice'a, ściganego przez bezwzględną kobietę z kawałków, pilnie poszukiwaną przez policję z zaświatów.

Plakat filmu. „Beetlejuice Beetlejuice 2024, Warner Bros., French Film Company, Plan B Entertainment

Pierwsze scenariusze sequela kasowego filmu Tima Burtona z 1988 roku, dark fantasy and comedy „Beetlejuice” (pol. „Sok z żuka”) ze stajni The Geffen Film Company, zamówiono już w 1990 roku. Jeden przygotował Warren Skaaren, współscenarzysta kultowej opowieści o przyjaźni nastoletniej śmiertelniczki w czerni z parą duchów, a do napisania drugiego Burton osobiście zatrudnił Jonathana Gemsa, który miał rozwinąć jego hawajską koncepcję. Reżyserowi „Soku z żuka” chodziło po głowie zwariowane połączenie filmu plażowego z niemieckim ekspresjonizmem w uniwersum szalonego bioegzorcysty (tytuł roboczy: „Beetlejuice Goes Hawaiian”) - tej historii nie udało się zrealizować, ale w 1996 roku wypuszczono inny owoc ich współpracy, kosmiczną komedię „Mars Attacks!” (pol. „Marsjanie atakują!”). W 1993 roku imperium Warner Bros. wystosowało prośbę do Kevina Smitha - późniejszego twórcy między innymi „Czerwonego stanu” (2011), „Kła” (2014) i jednego segmentu (short pt. „Halloween”) w antologii grozy „Holidays” (2016), ale wówczas kojarzonego z filmami komediowymi - przerobienie scenariusza „Beetlejuice Goes Hawaiian”. Smith odmówił, gdyż bardziej pociągała go możliwość dołożenia cegiełki do Superman Franchise, a w 1997 roku autor „Beetlejuice Goes Hawaiian”, Jonathan Gems, ogłosił, iż prawa do tego tekstu posiada firma The Geffen Film Company i wyraził podejrzenie graniczące z pewnością, iż rzeczony scenariusz nigdy nie zostanie zrealizowany.

We wrześniu 2011 roku w producencką (ostatecznie jeden z producentów wykonawczych) we współpracę z amerykańskim przedsiębiorstwem/globalnym koncernem medialno-rozrywkowym Warner Bros. Entertainment, Inc., w ramach operacji „Beetlejuice 2”, wszedł Seth Grahame-Smith (m.in. uwolnione w 2012 roku „Mroczne cienie” Tima Burtona i przedsięwzięcie, w które reżyser „Soku żuka” też był zaangażowany: „Abraham Lincoln: Łowca wampirów” Timura Bekmambetova), który w przestrzeni publicznej zarzekał się, iż „wolałby umrzeć, niż zniszczyć dziedzictwo i pamięć pierwszego filmu” z czołowym skandalistą świata duchów, iż nie przyłoży ręki do czegoś, co nie okazuje należytego szacunku kultowej produkcji z lat 80. XX wieku z popisową kreacją Michaela Keatona. Zarys fabuły Grahame-Smith przygotował do spółki z Alfredem Goughem i Milesem Millarem, współscenarzystami przebojowego serialu Tima Burtona pt. „Wednesday”. W 2015 roku na łamach „Entertainment Weekly” pojawiło się oświadczenie Setha Grahame-Smitha o owocnym zakończeniu pracy nad scenariuszem sequela „Beetlejuice” - autorami którego są Alfred Gough i Miles Millar - a w kwietniu 2019 roku firma Warnes Bros. poinformowała opinię publiczną o zawieszeniu projektu. Ostatnia reaktywacja misji „Beetlejuice 2” - reżyser rozważał tytuł „Beetlejuice A.D. 2024” w nawiązaniu do jednego ze swoich ulubionych horrorów, „Draculi A.D. 1972” Alana Gibsona, ale koniec końców film otrzymał nazwę „Beetlejuice Beetlejuice) – nastąpiła w lutym 2022 roku, wraz z ujawnieniem producenckiego sojuszu z Plan B Entertainment, Inc., tj. współpraca Warner Bros. z firmą założoną przez Brada Pitta, Jennifer Aniston i Brada Greya na rzecz „Sok z żuka: trzydzieści sześć lat później”. W tym miejscu wypada wspomnieć, iż czas akcji „Beetlejuice Beetlejuice” to rzecz względna:) - w grę wchodzi zarówno rok 2024, jak 2018, przy czym z wypowiedzi twórców (a przynajmniej Setha Grahame-Smitha) wynika, iż historia miała się toczyć w roku uwolnienia kontynuacji „Soku z żuka” 1988. Zdjęcia główne do „Beetlejuice Beetlejuice” Tima Burtona ruszyły w maju 2023 roku w angielskim hrabstwie Hertfordshire i w amerykańskim stanie Vermont, a w lipcu produkcja została zawieszona z powodu strajku SAG-AFTRA. Prace na planie wznowiono w listopadzie 2023 w stanie Massachusetts na dwa tygodnie – faza produkcji została sfinalizowana w tym samym miesiącu, ale już w stanie Vermont. Budżet „Beetlejuice Beetlejuice” oszacowano na sto milionów dolarów; inwestycja z nawiązką zwróciła się już w pierwszym tygodniu dystrybucji na arenie krajowej (tj. krajowych, bo mówimy o produkcji amerykańsko-francuskiej; partnerstwo z French Film Company) i międzynarodowej. Światowa premiera hipotetycznej sentymentalnej podróży dla długoletnich fanów oryginalnego „Soku z żuka” odbyła się w sierpniu 2024 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji, a szeroko zakrojona dystrybucja (Warner Bros. Pictures) kinowa ruszyła już w kolejnym miesiącu. I świat znowu oszalał na punkcie niepoprawnego politycznie ducha-egzorcysty, wypędzającego żywych z przymusowych siedzib dawno i niedawno zmarzłych (sic!)? Nie wiem, czy można tak to określić, ale generalnie rzecz biorąc obraz spotkał się z pozytywnym przyjęciem, także amerykańskich (polskich niekoniecznie) krytyków.

Plakat filmu. „Beetlejuice Beetlejuice 2024, Warner Bros., French Film Company, Plan B Entertainment

Przez lata przymiarek do sequela „Soku z żuka” Tima Burtona odtwórczyni widzącej duchy dziewczyny w czerni z Polaroidem, Winona Ryder, niezmiennie deklarowała gotowość ponownego wcielenia się w ukochaną postać Lydii Deetz, zastrzegała jednak, iż jej ostateczna decyzja w tej ewentualnej sprawie będzie uzależniona od powrotu Michaela Keatona w roli Beetlejuice'a/Betelgeuse'a i zaangażowania reżysera pierwszej części dowcipnej ghost story (odwrotna opowieść o nawiedzonym domu; odwrócenie konwencji) z drugiej połowy lat 80. XX wieku. Zmagań Barbary i Adama Maitlandów (Alec Baldwin i Geena Davis) z kłopotliwymi śmiertelnikami i jeszcze gorszym bioegzorcystą z ich nowego świata. Tych pierwszych nie zaproszono na pokład „Beetlejuice Beetlejuice” chyba tylko dlatego, iż się zestarzeli - brano pod uwagę „cyfrowe odmłodzenie” aktorów, po przemyśleniu sprawy uznano jednak, że bezpieczniej będzie podeprzeć się luką prawną w zaświatach i zostawić już Maitlandów w spokoju – a jeżeli tak było, to ta zasada nie obowiązywała w przypadku Michaela Keatona. Nieobecność Aleca Baldwina i Geeny Davis fani „Soku z żuka” mogli jeszcze wybaczyć, ale zatrudnienie innego aktora do roli Beetlejuice'a to już byłoby nazbyt śmiałe, żeby nie powiedzieć bezczelne, „igranie z ogniem”. Tym bardziej, iż pan Keaton od dawna był gotowy na powrót do paskudnego nie-ciała Beetlejuice'a. W mojej ocenie charakteryzatorzy stanęli na wysokości zadania; nie zauważyłam odbicia nieubłaganego upływu czasu w ślicznej buźce bioegzorcysty, który albo przegapił zmianę w dyskursie publicznym w tak zwanym świecie zachodnim (political correctness), albo ma ją głęboko w nosie. Uff, jednak nie wyparzyli języka w najlepszym razie drugoplanowej postaci sequela naszpikowanego nawiązaniami do ponadczasowego poprzednika. Filmu bardziej wyluzowanego, a przynajmniej ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że „Beetlejuice Beetlejuice” to siłowa próba przywołania swobody wprost emanującej z „Beetlejuice”. Bijącej z ekranu, ale z publicznych wypowiedzi choćby Michaela Keatona można wywnioskować, iż na planach zdjęciowych sytuacja, z jego perspektywy, była odwrotna; iż swobodniejsza atmosfera panowała na planie dwójki. Rolę Delii Deetz ponownie powierzono Catherine O'Harze, ale zaryzykuję przypuszczenie, iż kooperacja z wpisanym do krajowej bazy danych przestępców seksualnych Departamentu Sprawiedliwości amerykańskiego stanu Kalifornia, Jeffreyem Jonesem (Charles Deetz z „Soku z żuka”) nikomu się nie uśmiechała i dlatego właśnie odwołano się do największego koszmaru sennego, jaki w życiu nawiedził Tima Burtona. UWAGA SPOILER Jeździec bez głowy i konia. W odczuciu Burtona najbardziej przerażająca śmierć - w paszczy rekina - pokazana w „rozdziale” stop motion (animacja poklatkowa) KONIEC SPOILERA. Z nowych postaci w moim poczuciu najlepiej rokowała Delores, pozszywana femme fatale (narzeczona potwora Frankensteina z fałszywego horroru Mario Bavy; adekwatnie hołd - niejedyny w tym świecie przedstawionym - dla jego twórczości w formie czarno-białej retrospektywy Beetlejuice'a), w którą w niezaskakująco bezbłędnym stylu wcieliła się Monica Bellucci. Obiecujący wątek, który niestety zagubił się w meandrach rodzinnych, miłosnych (czytaj: młodzieńcze zauroczenie UWAGA SPOILER z zaskakującym zwrotem akcji, makabryczną historią, która przywiodła mi na myśl „Amityville Horror” Jaya Ansona KONIEC SPOILERA oraz stara obsesja Beetlejuice'a, marzenie o ożenku wiadomo z kim) i nazwijmy to wątku dochodzeniowo-śledczym reprezentowanym przez Willema Defoe (z całym szacunkiem dla gry tego pana, ta krótka opowieść o „nieumarłych policjantach” ździebko mnie zmęczyła; wiało nudą). Przyznaję, iż spore nadzieje wiązałam z nastoletnią Jenną Ortegą (i się nie zawiodłam), która ponoć wygrała z Chloë Grace Moretz, ponieważ Tim Burton dostrzegł w tytułowej postaci swojego hitowego serialu („Wednesday”) to, co swego czasu wypatrzył w Winonie Ryder – to magiczne Coś – idealnie pasowała mu więc na córkę Lydii Deetz. Sceptyczną Astrid, która mimo faux pas (tak, tak, wina scenarzystów) z Marią Skłodowską-Curie rzekomo pochodzącą z Francji (błąd skorygowany w dubbingowanej wersji udostępnionej w polskich kinach) wyrasta na przedstawicielkę środowiska naukowego, a przynajmniej poznajemy ją jako oczytaną nastolatkę ze szczególną słabością do nauk ścisłych, która w szkole obrywa za niepoważną karierę matki. W przekonaniu Astrid gospodyni „Ghost House”, talk-show produkowanego przez śliskiego Rory'ego (niezły występ Justina Theroux), któremu najwyraźniej wydaje się, iż może zająć miejsce nieodżałowanego biologicznego ojca jedynej córki medium z Winter River. Zdaniem Astrid obrzydliwej szarlatanki, która nie ma najmniejszej ochoty na spędzanie czasu z własnym dzieckiem. A w rzeczywistości Lydia oddałaby wszystko za pojednanie z córką, wykorzystała każdy możliwy sposób na przebicie muru, jakim otoczyła się Astrid po najpewniej śmiertelnym wypadku ojca. Łatwo się domyślić – o tyle, o ile – jak rozwinie się ta historia, niemniej z dużym zainteresowaniem przyglądałam się relacji straumatyzowanej kobiety z szóstym zmysłem (walka z demonem przeszłości) i naburmuszonej nastolatki. Intensywny duet dowcipnie wspierany przez nestorkę rodu Deetz. Muszę też pochwalić efekty specjalne – szczególne wyróżnienie dla bardzo niegrzecznego szkraba, domniemanego ukłonu w stronę „A jednak żyje” Larry'ego Cohena; miłośnikom kina grozy pewnie też nie umknie chociażby ewidentny hołd dla „Carrie” Briana De Palmy i potencjalny hołd dla „Psychozy” Alfreda Hitchcocka – zwłaszcza że mentalnie przygotowałam się na odejście od czarodziejskiego kiczu wprost wylewającego się z „Soku z żuka” (1988), na zdecydowanie większe (tzn. mocniej rzucające się w oczy) „wsparcie cyfrowe”, a tu proszę zaproszono choćby królową przepięknej tandety z dziwnej pustyni, nie wspominając już o pomniejszych „żołnierzach campu”.

To mogła być jedna z najbardziej spektakularnych katastrof w historii kinematografii, ale Tim Burton nie wykorzystał tej szansy:) Jeśli już, to spełniło się drugie proroctwo krążące w przestrzeni publicznej, optymistyczne przewidywania ludzi (poprawcie mnie, jeśli się mylę) nieobdarzonych zdolnościami parapsychicznymi: „teoria wielkiego sukcesu nie tylko komercyjnego”. A ja mam ambiwalentny stosunek do filmu „Beetlejuice Beetlejuice”, sequela mojej ulubionej pozycji z filmografii Tima Burtona. Może bawiłabym się lepiej, gdyby seans trwał dłużej, ewentualnie gdyby zrezygnowano z jednego czy dwóch wątków na rzecz rozwinięcia pozostałych? A może za dużo sobie obiecywałam po tym, bądź co bądź, nie najgorszym powrocie do słynnego popkulturowego świata.

Idź do oryginalnego materiału