To opowieść o żałobie, gniewie i cichej walce o przetrwanie. Bartłomiej Topa przyznał, iż żal po śmierci dziecka nigdy nie znika, można jedynie nauczyć się z nim żyć. Jego słowa to przejmujące świadectwo męskiej wrażliwości, odwagi i kruchości, o której mówi się wciąż zbyt rzadko.
Bartłomiej Topa wspomina najtrudniejszy moment swojego życia: „To był bunt i krzyk z trzewi”
Bartłomiej Topa rzadko odsłania kulisy swojego życia prywatnego. Tym razem zrobił wyjątek. W książce Beaty Biały powrócił wspomnieniami do 2004 roku, kiedy wraz z ówczesną żoną, Agatą Rogalską, doświadczył niewyobrażalnej straty. Ich nowo narodzony syn Kajetan zmarł z powodu wady serca. „To był bunt totalny. Teraz gdy wracam do tamtego czasu, czuję wzruszenie i współczucie dla siebie sprzed lat. To był krzyk — ludzki, bolesny krzyk. Nie taki, który domaga się wyjaśnień, tylko po prostu wybucha — z ciała, z trzewi, z bólu” - wyznał aktor.
Bartłomiej Topa opowiedział również, jak wyglądało jego zmaganie się z żałobą i próba powrotu do codzienności. Nie było w tym nic spektakularnego, tylko małe gesty, które z czasem nabierały znaczenia. „Wszystko zaczyna się od decyzji, żeby wstać z łóżka. Umyć twarz. Zrobić śniadanie. Iść na spacer. Zagrać w piłkę. Wejść na scenę. Każdy z tych ruchów to wysiłek, ale też wybór, by nie poddać się bólowi. Bo trudno jest prawie zawsze, ale mimo to wstajemy i robimy swoje” - mówi. Choć aktor nie utożsamia swojej wiary z konkretną religią, przyznaje, iż śmierć dziecka otworzyła w nim przestrzeń duchową, której wcześniej nie znał: „Nie chcę mówić o niebie czy piekle. Nie o to chodzi. Każda kultura ma swój język mówienia o tym, co jest dalej. Ja po prostu wierzę, iż coś poza tym światem istnieje. Że nasze życie to tylko fragment większej całości”.












