Bartłomiej Nowosielski w roli głównej nowego serialu. Zdradził kulisy

swiatseriali.interia.pl 3 godzin temu
Zdjęcie: /Wojciech Olkusnik/ /East News


Bartłomiej Nowosielski, odtwórca głównej roli w serialu "Zajazd. Będzie się działo", udzielił wywiadu Interii z okazji premiery nowości Stopklatki. Polski aktor opowiedział m.in. o kulisach pracy na planie, relacjach rodzinnych, podejściu do wychowania córek i walce z chorobą otyłościową.


"Zajazd. Będzie się działo": nowy serial codzienny


Serial "Zajazd. Będzie się działo" stawia w centrum wydarzeń tradycyjną rodzinę, zmagającą się z problemami, z którymi wielu Polaków może się utożsamiać. Tomasz i Wioletta Pietrzakowie oraz ich wchodzące w dorosłość dzieci, Dominika i Patryk wspólnie prowadzą rodzinny zajazd. To miejsce to jednak nie tylko hotel czy restauracja - to centrum życia lokalnej społeczności. Krzyżują się tu losy jego właścicieli, gości oraz okolicznych mieszkańców, odsłaniając barwną mozaikę ludzkich historii.
W obsadzie serialu znaleźli się aktorzy zarówno doskonale znani polskiej publiczności, jak i nowe talenty. W rolach głównych widzowie zobaczą Bartłomieja Nowosielskiego, Ewę Lorską, Oliwię Drożdżyk oraz Miłosza Błacha.Reklama


Bartłomiej Nowosielski dla Interii. O nowej roli, rodzinie i chorobie


Już 27 października o godz. 18:55 w nowym serialu codziennym Stopklatki "Zajazd. Będzie się działo" widzowie poznają barwną i pełną energii rodzinę Pietrzaków. Emisja od poniedziałku do piątku o stałej godzinie. Z okazji premiery porozmawialiśmy ze znanym m.in. z serialu "M jak miłość" Bartłomiejem Nowosielskim, odtwórcą roli głównej w nowości Stopklatki.
Justyna Miś, Interia: Grasz główną rolę w nowym serialu codziennym - "Zajazd. Będzie się działo". Czy możesz przybliżyć, o czym będzie? Jaki jest twój bohater?
Bartłomiej Nowosielski: - Sprawa wydaje się bardzo prosta: kochająca się rodzina, rodzice i dwójka dzieci – córka oraz syn. Główni bohaterowie są właścicielami zajazdu, który kupili po odziedziczeniu pewnej kwoty pieniędzy po dziadkach i zainwestowali w swój prywatny biznes. Do zajazdu przyjeżdżają różni goście, a każdy odcinek opowiada inną historię, przedstawioną zarówno przez bohaterów danego odcinka, jak i przez właścicieli zajazdu, czyli przeze mnie i przede wszystkim moją serialową żonę Wiolkę, w którą wciela się Ewa Lorska. Każdy odcinek jest o czymś innym i nasączony różnymi emocjami – od dramatycznych sytuacji, przez mocno obyczajowe, po humorystyczne. Pojawiają się też zwroty akcji i wątki z przeszłości. Jak mówi sam tytuł, po prostu będzie się działo.


- Moja postać to Tomasz Pietrzak, właściciel zajazdu i głowa rodziny, będący ostoją całego zamieszania. Charakterologicznie jest trochę w kontrze do swojej żony Wiolki, która jest wulkanem energii, bardzo aktywnym i wybuchowym członkiem rodziny – w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Tomasz natomiast twardo stąpa po ziemi i próbuje gasić wszystkie pożary, mając przy tym lekką nutkę wariactwa, która od czasu do czasu się ujawnia i wpływa na całą rodzinę. Sumarycznie wszystko wychodzi na plus, przynajmniej mam taką nadzieję, jeżeli chodzi o rozwiązywanie konfliktów i problemów, a jednocześnie daje widzowi sporo do myślenia.
Czy znajdujesz cechy wspólne ze swoim bohaterem?
- Wariactwa mam w sobie sporo, ale nie myślałem, iż więcej ode mnie będzie miała moja serialowa żona. Na pewno dużo wspólnego mamy z tym, iż rodzina jest dla niego na pierwszym miejscu – tak jak u mnie prywatnie. Tomasz, tak jak ja, jest absolutnie typem "ogarniacza". Nie ma rzeczy, której nie jesteśmy w stanie załatwić. Dobro rodziny, chęć rozwiązania problemu i postępowanie według określonego schematu, który jest dobry dla wszystkich, to motywy przewodnie jego funkcjonowania. Ja też tak funkcjonuję. Czy więcej rzeczy nas łączy? Wiadomo, iż budując postać, człowiek stara się – oprócz fizyczności, którą niewątpliwie można utożsamiać z osobą grającą – przemycić jak najwięcej wspólnych cech charakteru przez ekran do widza. Mam wrażenie, iż kiedy państwo będziecie oglądali serial, uznacie tę postać za sympatyczną i będziecie również szukać podobieństw, czerpiąc z mojego prywatnego życia.
A jak adekwatnie kręci się taki serial codzienny? Czy jest dużo miejsca na improwizację?
- Oczywiście wcześniej dostajemy scenariusze i czytamy je w swoim zaciszu. Zdecydowanie jest miejsce na improwizację. Często analizujemy sceny razem z reżyserami – jest ich dwoje, pracują na zmianę z ekipami, które zmieniają się co tydzień. Na szczęście trafiliśmy na taki skład, który był otwarty na propozycje aktorów. Mieliśmy poczucie, iż pewne rzeczy, które się dzieją, możemy sami zaproponować i wspólnie zastanawiać się, czy będą pasowały do sceny. Czasami nasze pomysły spotykały się z akceptacją, czasami nie, bo ogólna wizja reżyserska była inna. Reżyser i reżyserka tłumaczyli nam, jak to widzą i dlaczego chcą, by sceny pozostały w taki, a nie inny sposób przedstawione. Nie przypominam sobie sytuacji, żebyśmy nie doszli do konsensusu lub nie wypracowali wspólnej wersji i drogi. Kroczymy razem do finału, dążąc do ogólnego sukcesu, jakim jest nakręcenie odcinka, który pasuje wszystkim – a najbardziej widzom.
W serialu zobaczymy m.in. Marylę Rodowicz. Jak wspominasz wspólne chwile na planie?
- Wiem, iż to zabrzmi jak wyświechtany slogan, ale niewątpliwie Maryla jest królową polskiej muzyki rozrywkowej. Od wielu lat funkcjonuje w przestrzeni muzycznej naszego kraju – i nie tylko. Trudno w to uwierzyć, ale bardzo mocno przygotowałem się do tego spotkania. Poczytałem informacje o tym, gdzie pani Maryla się urodziła, jakie ma korzenie, jaka była sytuacja z jej rodzicami, dlaczego tata przeniósł się z bratem gdzie indziej, a ona z mamą mieszkała osobno. Dowiedziałem się też, co studiowała. Przygotowywałem się bardzo, bo nie chciałem wyjść na ignoranta. Nie twierdzę, iż nie znałem nic z życia pani Maryli Rodowicz, ale chciałem być dobrze przygotowany i mieć poczucie, iż wiem, o kim i o czym rozmawiam. Okazała się fantastyczną, przesympatyczną, bardzo ciepłą osobą – niesamowicie przygotowaną i zdyscyplinowaną, a przy tym, mimo wieku "starszej nastolatki", niezwykle otwartą na drugiego człowieka. Mogła być zmęczona i miała pełne prawo traktować nas z pewnym dystansem, jak gwiazda, ale niczego takiego nie odczuliśmy – ani ja, ani Ewa, ani reszta ekipy.
- Miałem też wspólny temat, ponieważ w Teatrze Ateneum, gdzie od prawie 20 lat jestem na etacie, gramy spektakl muzyczny w reżyserii Mariana Opanii z piosenkami Jana Wołka. Spektakl nosi tytuł "Para nasycona" i zawiera kilka utworów z repertuaru pani Maryli Rodowicz, w tym "Orły Brojlery", które śpiewam. Tak zaczęła się nasza rozmowa przy stoliku w naszym cudownym zajeździe – i kontynuowaliśmy ją dalej. Myślę, iż zaskarbiłem sobie serce pani Maryli tym, iż jestem wrażliwy na tego typu twórczość i potrafię mówić nie tylko o najbardziej znanych szlagierach, takich jak "Niech żyje bal" czy "Małgośka", ale też o piosenkach mniej znanych, rzadziej eksploatowanych wśród szerokiej publiczności.
Zatem podsumowując, czego widzowie mogą się spodziewać po tym serialu?
- Myślę, iż taka świeżość i inne podejście sprawiają, iż to bardzo fajny, przyjemny serial na rodzinne popołudnie przed telewizorem, kiedy wszyscy szykują się do kolacji i mają poczucie, iż zobaczą coś, co w jakiś sposób, przynajmniej charakterologicznie, odzwierciedla ich życie. Oczywiście nie wszyscy są właścicielami zajazdu, ale chodzi o pewne historie, które spotykają nas na co dzień, więc każdy może znaleźć coś dla siebie. A choćby jeżeli nie chodzi o samą treść historii, to przynajmniej rewelacyjne są charaktery bohaterów, które się tam spotykają. Widzowie będą mogli doświadczyć różnych emocji: od zadumy, przez śmiech, po refleksję. Myślę, iż na tym polega siła tego serialu – każdy odcinek jest zamkniętym wątkiem, a motywem wiążącym są perypetie tej rodziny.


W serialu "M jak miłość" w ostatnich latach pojawiła się także twoja żona i córka. Jakie to doświadczenie - pracować tak rodzinnie na planie tej samej produkcji?
- Hania, czyli serialowa Pola, a prywatnie moja córka, ma w sobie niesamowitą intuicję. Ja jej nie pomagam, może to kwestia genów. Bardzo gwałtownie uczy się tekstu na pamięć. Potrafi przeczytać raz i już mówi: "Tata, sprawdź mnie". Ja nie wierzę, a ona rzeczywiście wszystko pamięta. Ma niesamowitą łatwość i naturalność, więc staram się tego nie psuć. Wolałbym, żeby sama, mimo iż ma dopiero dziesięć lat, popełniała błędy i sama dochodziła do pewnych rzeczy. Nie będę ukrywał, iż odcinki z Hanią oglądam regularnie. Czasami zaskakuje mnie, jak potrafi aktorsko "kombinować" w swojej roli i iż to przenosi się przez ekran. Po prostu jej się wierzy – a to chyba najważniejsze. jeżeli chodzi o samo przygotowanie, to ja jestem w oddzielnym wątku, nie mamy żadnych wspólnych scen. Ona gra razem z Eweliną, która z nią te sceny przepracowuje, a czasami i podpowiada. Mam poczucie, iż w kwestii rodzicielskiego wsparcia, jeżeli jedna strona mówi, to druga powinna być trochę na ławce rezerwowych i w razie potrzeby zareagować, ale takich sytuacji praktycznie nie ma.
- Spotkaliśmy się już wcześniej z Hanią na planie zdjęciowym – przy filmie fabularnym "8 rzeczy, których nie wiecie o facetach". Grała tam córkę Pawła Domagały, którą opiekował się wujek, czyli Mikołaj Roznerski. Jestem pełen podziwu, bo miała wtedy może sześć lat. Pamiętam taką sytuację z planu – to był prawdopodobnie jej ostatni dzień zdjęciowy, a mój pierwszy. Grałem pielęgniarza Mariuszka, ona grała Jadzię. Kręciliśmy sceny w szpitalu. Ta sześcioletnia Hania podchodzi do mnie i mówi: "Tata, nie martw się, dasz radę to zagrać". Ma do tego wszystkiego ogromne poczucie humoru i to na pewno ma po mnie. Teraz jest starsza, zmienia się jej postrzeganie świata, emocje, może rośnie poziom wstydu. Choć tego tak bardzo nie zauważam, bo na co dzień tańczy w zespole – uprawia disco dance już od siedmiu lat. Występuje z zespołem tanecznym, co bardzo jej pomaga w obyciu ze sceną i widownią. Odnosi ogromne sukcesy, w tym roku razem z formacją zdobyła wicemistrzostwo Polski i szóste miejsce na świecie! To już naprawdę duży wyczyn. Myślę, iż to ukierunkowało jej myślenie: na razie taniec jest dla niej najważniejszy. Aktorstwo traktuje jako przyjemną odskocznię i dodatkowe hobby. Ale jedno drugiemu nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, bardzo się uzupełnia.
Jak ty byś do tego podszedł, gdyby Hania kiedyś powiedziała: "Tato, postanowiłam, idę na studia aktorskie, chcę robić to, co ty i mama"?
- Chcę, żeby była dobrym człowiekiem. jeżeli kiedyś powie mi, iż chce studiować aktorstwo, to powiem: "Dobrze". A jeżeli powie, iż nie chce, to powiem: "Bardzo dobrze". A jak powie, iż chce studiować na wydziale lekarskim, to powiem: "Fantastycznie". Niech robi to, co chce. Ja niczego jej nie będę narzucał. Nie mam czegoś takiego, co mają niektórzy rodzice, ogromnego ciśnienia na kontynuowanie rodzinnych tradycji. Z Eweliną absolutnie tego w sobie nie mamy. Starsza córka od początku powiedziała, iż nie chce być aktorką i iż to nie jest jej droga. Za to pokochała mikrofon i dość często użycza głosu postaciom w filmach czy kreskówkach - jest aktorką dubbingową. To ją kręci, bo nikt jej nie widzi, tylko słyszy. Hania natomiast nie ma z tym w ogóle problemu, scena jest jej żywiołem. Ale ma dopiero dziesięć lat, więc to wszystko może się jeszcze sto pięćdziesiąt razy zmienić. Na razie przyjmujemy to z całym dobrodziejstwem inwentarza. Dopóki ją to bawi i cieszy - cudownie. A jeżeli kiedyś przestanie, wtedy będziemy się zastanawiać, co dalej.


W mediach mówisz o swojej walce z chorobą otyłościową. Czy mógłbyś opowiedzieć, jak to doświadczenie wpłynięto na twoje życie zawodowe i prywatne? Jak wygląda ta droga?
- Kiedy dostałem propozycję przystąpienia do kampanii "Porozmawiajmy szczerze o otyłości", zastanawiałem się, jaka ma być moja rola. Wiedziałem, iż jestem osobą rozpoznawalną. Mam dorobek artystyczny, ponad dwudziestoletni staż i swoją grupę odbiorców. Nigdy nie ukrywałem, iż choruję na chorobę otyłościową. Pomyślałem więc, iż mogę wykorzystać ten fakt, by zwrócić uwagę na to, iż jest to jednostka chorobowa. Wpadłem na pomysł, iż moja rola w tej kampanii powinna polegać na edukowaniu ludzi, by nie stygmatyzowali innych tylko dlatego, iż chorują na otyłość. Często wynika to z niewiedzy. Gdyby ludzie mieli świadomość, iż choroba otyłościowa jest przewlekła, ale możliwa do leczenia, być może zmieniliby swoje podejście. Wciąż panuje przekonanie, iż osoby chore na otyłość są leniwe, apatyczne, nieaktywne fizycznie, a do tego co chwilę zaglądają do lodówki. To bardzo krzywdzące i nieprawdziwe. Na chorobę otyłościową składa się wiele czynników, w tym również stan psychiczny, nad którymi trzeba się pochylić i o nich rozmawiać. Ważne są konsultacje ze specjalistami, którzy potrafią wskazać odpowiednią drogę leczenia.
- Tak widzę swój udział w tej kampanii – nie wstydzę się o tym mówić. Otwieram się, by ludzie mieli poczucie, iż mimo iż jestem aktorem i pojawiam się na ekranie, wciąż jestem zwykłym facetem. Kimś, do kogo można podejść, usiąść na ławce w parku, kiedy wyprowadzam psa, i zapytać: "Słuchaj, mam taki problem, jak to było u ciebie?". I ja po prostu opowiem, jak to było, może dzięki temu komuś uda się pomóc. jeżeli chodzi o to, jak to się przekłada na mój zawód, kiedyś w jednym z wywiadów mówiłem, iż owszem, mam charakterystyczne warunki fizyczne, jeżeli chodzi o funkcjonowanie w przestrzeni aktorskiej. Ale moja pani profesor ze szkoły teatralnej w Łodzi powiedziała mi coś, co zapamiętałem do dziś. Gdy dostałem się na wymarzony Wydział Aktorski, powiedziała: "Bartek, warunki warunkami, ale gdybyś nie był dobry, to byśmy cię nie przyjęli". To pokazuje, iż przekonanie, iż w tym zawodzie liczą się tylko warunki fizyczne, jest nadużyciem. Owszem, nie ma nas wielu o takiej budowie, ale to nie jest czynnik decydujący o tym, czy ktoś dostaje rolę. Gdybym się nie sprawdzał w tym zawodzie, pewnie nie utrzymałbym się prawie 20 lat na etacie w Teatrze Ateneum i nie dostawał kolejnych ról. I bardzo się cieszę, bo mój teatr to mój drugi dom.
Czytaj więcej: Jest przyszłością polskiego kina. "Zawsze chciałem zagrać romantyka szachistę"
Idź do oryginalnego materiału