Banishers: Ghosts of New Eden to pozycja, która od razu przykuła moją uwagę. Jako miłośniczka action RPG-ów, nie mogłam przejść obok tego tytułu obojętnie. Zwiastuny kusiły ciekawą i angażującą fabułą, a to właśnie ten element jest dla mnie istotny. Wierzyłam, iż propozycja od DON’T NOD, studia znanego z takich tytułów jak Life is Strange czy Vampyr, spełni moje oczekiwania. Nie zawiodłam się.
Akcja rozgrywa się w 1965 roku w stopniowo rozwijającej się Ameryce Północnej. Do New Eden przybywają Pogromcy. Ich zadaniem jest zbadać i rozwiązać tajemnicę okrutnej klątwy, nękającej mieszkańców osady. Red i Antea gwałtownie jednak przekonują się, z jak potężnymi siłami przyszło im się zmierzyć. Już przy pierwszym starciu kobieta traci życie, ale silnie związana z partnerem powraca jako duch. Duo kontynuuje swoją misję, przemierzając okolice New Eden, badając liczne przypadki nawiedzeń oraz walcząc z duchami. Jednocześnie, Pogromcy stają przed okrutnym dylematem, który wpłynie na ich związek: pomóc Antei przejść na drugą stronę czy w imię miłości przywrócić ją do życia?
Gra wciągnęła mnie już od pierwszych minut. Główna oś fabularna jest zdecydowanie kołem napędowym tego tytułu, przyciągając ciążącą nad New Eden tajemnicą. Jednakże jako Pogromcy mierzymy się również z pomniejszymi nawiedzeniami osadników, a każde z nich wiąże się z nową, ciekawą historią. To my zaś decydujemy o tym, jak potoczą się losy postaci, dokonując osądów i tym samym wpływając na całą fabułę. Przez to rozgrywka gwałtownie nabiera słodko-gorzkiego smaku, jako iż kolejne dylematy moralne nie należą do najłatwiejszych. Wiele sytuacji dotyka naszej empatycznej strony, przez co rola sędziego okazuje się być trudnym zadaniem. Do tej pory w pamięci mam chociażby historię lekarki, która, chcąc chronić swoją siostrę, postanowiła otruć jej narzeczonego, a zarazem swojego pacjenta, tym samym łamiąc swoją zawodową przysięgę. Wszystkie poznane historie oscylują wokół podobnych tematów, ale są na tyle angażujące oraz interesujące, iż nie wywołują uczucia znużenia.
Rozgrywkę zaczynamy od walki mieczem i ognistym lichem, ale wraz z rozwojem fabuły, gra odkrywa przed nami coraz to nowe umiejętności oraz ekwipunek. Dzięki temu możemy odblokowywać kolejne kombinacje zdolności Reda oraz nadprzyrodzonych talentów Antei. Sam arsenał zaś możemy ulepszać, tym samym odblokowując dodatkowe bonusy. Pod tym kątem tytuł przypomina chociażby God of War. Zaletą jest fakt, iż samouczki nie zalewają nas dużą ilością nowej wiedzy, dzięki czemu mamy czas na przyswojenie kolejnych elementów mechaniki. Sama rozgrywka zaś niejednokrotnie wymaga od nas wyjścia ze strefy komfortu, co oznacza, iż choćby jeżeli macie swoją ulubioną technikę walki, to i tak nie raz będziecie musieli użyć pozostałych umiejętności. W ten sposób pomimo mojego braku sympatii do strzelanek dość gwałtownie „zaprzyjaźniłam się” z karabinem bohatera. Nie ukrywam jednak, iż podczas starć to Antea jest moją ulubioną postacią dzięki szybkim i dynamicznym atakom, takim jak doskoczenie do przeciwnika.
Zobacz także: Avatar: Frontiers of Pandora – recenzja gry. Make Pandora Great Again!
Banishers oferuje nam również możliwość eksploracji. Jednak nie spodziewajcie się rozbudowanego świata rodem z Wiedźmina 3 czy wspomnianych wcześniej przygód Kratosa. Napotykane osady są stosunkowo małe, a całe centrum wydarzeń rozgrywa się w otaczających je rozległych lasach. Choć rozmiarowo mapę określiłabym jako średnich rozmiarów, to zawiłe przejścia znacznie ją wzbogacają i często utrudniają dostanie się do konkretnego punktu. Wielokrotnie trzeba się nagłowić, żeby gdzieś dotrzeć, a ogólnie pomocna opcja szybkiej podróży nie zawsze jest w stanie nas w takich sytuacjach wesprzeć. Ponadto możliwość poznawania kolejnych zakątków mapy wiąże się z utrudnieniami, które szczególnie uderzą w miłośników badania okolicy. Niejednokrotnie dostęp do pewnych miejsc jest niemożliwy z powodu braku odpowiednich umiejętności. Ma to swoje plusy, ponieważ pozwala na zachowanie zdrowego balansu pomiędzy główną misją, a tymi pobocznymi. Jednakże kilkukrotne zderzenie się z przysłowiową ścianą trochę mnie zniechęcało.
Nasi przeciwnicy to nieumarłe istoty, takie jak widma czy duchy, których poziom i umiejętności rosną wraz z naszym postępem. Za każdym razem, gdy myślałam, iż już nic mnie nie zaskoczy, gra przedstawiała nowego wroga. To w teorii powinno urozmaicać rozgrywkę. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż z czasem atakująca nas banda zlewa się w jedną całość, a różnice między nimi stają się nieznaczne. W dodatku ich pojawienie gwałtownie przestaje nas zaskakiwać, gdyż w dużej mierze jesteśmy w stanie przewidzieć, gdzie będą przeciwnicy. Wyjątek stanowią ciekawie wykreowani bossowie. Starcia z nimi często idealnie dopełniają aktualnie wykonywane misje. Poziomem nie odbiegają od nas na tyle, byśmy mieli sobie na nich połamać zęby, jak to często bywa w grach typu souls, ale przy tym nie są na tyle łatwi, byśmy nie mieli odczuwać satysfakcji z ich pokonania.
Nieodłącznym elementem Banishers jest klimat. Tutaj istotną rolę odgrywa muzyka, budując napięcie. choćby gdy na ekranie widzimy barwny las, brak oznak życia i samotność bohatera sprawiają, iż niejednokrotnie czułam niepokój. Wizualnie tytuł zachwyca. Świat stworzony przez twórców jest naprawdę przepiękny. Co jakiś czas napotykałam pomniejsze bugi, ale ich mała ilość nie wpływała negatywnie na rozgrywkę czy immersję.
O wiele bardziej rzucającymi się w oczy wadami były pomniejsze problemy techniczne oraz zwracające uwagę niedociągnięcia. Na przykład, podczas walki Anteą, dialog czasami sugerował, iż wcielam się w Reda. Wielokrotnie zdarzało się również, iż aby dostać się gdzieś, musimy przesunąć jakiś przedmiot. jeżeli nie zrobimy tego odpowiednio równo, gra nie pozwala nam przejść na drugą stronę. Jednak największą wadą gry są napisy. Tłumaczenie jest bardzo dobre, ale niejednokrotnie zdania są podzielone w niewygodny sposób, co utrudnia ich śledzenie. Ucięte ostatnie słowo bądź dwa to częsta praktyka, a przecież z reguły jesteśmy w stanie przeczytać napisy szybciej niż toczy się dialog.
Ostatecznie, Banishers: Ghosts of New Eden to naprawdę przyjemna i angażująca fabularnie pozycja, oferująca wiele godzin dobrej rozgrywki. Kolejne historie osadników i związane z nimi decyzje są największą zaletą produkcji, a pojedyncze wady nie psują rozgrywki na tyle, bym miała z niej zrezygnować. Ci, którzy od gry oczekują wciągającej akcji, nie powinni się zawieść. Ja sama nie zawiodłam się i cieszę się, iż udało mi się odkryć ten tytuł i zanurzyć się w jego wyjątkowym świecie.
Obrazek wyróżniający: materiały prasowe