Ballerina z uniwersum Johna Wicka – recenzja filmu. Taniec zniszczenia i śmierci

pograne.eu 1 dzień temu

Czy seria filmów w świecie Johna Wicka ma sens, jeżeli za kamerą nie siedzi Chad Stahelski, człowiek odpowiedzialny za jego powstawanie? Okazuje się, iż tak, bo Ballerina w reżyserii Lena Wisemana to nie tylko kawał dobrego kina akcji, ale również spin off, który czerpie garściami z materiału źródłowego i dokłada do niego własną, unikalną cegiełkę.

„By powstrzymać zabójcę, musisz stać się zabójcą”

Ballerina przedstawia nam losy postaci, która w trzeciej części głównej serii pojawia się ledwie na moment, ulotną chwilę. A mimo to, fani pokochali koncept samej bohaterki dorabiając doń całą mitologię. Tę niespodziewaną popularność wykorzystali autorzy filmu, którzy przekuli tancerkę w pełnoprawną heroinę z własną, godną uwagi historią. Godną uwagi, choć przez cały czas do bólu prostą i sztampową. Tytułową Ballerinę, Eve, poznajemy w chwili, gdy będąc jeszcze małą dziewczynką, traci swoją rodzinę w starciu z tajemniczą organizacją. Osieroconą dziewczynę bierze pod swoje skrzydła znana z poprzednich filmów Ruska Roma. Organizacja, która pod przykrywką szkoły baletowej szkoli Eve by stała się płatną zabójczynią. Oczywistym jest zarówno to, iż z czasem główna bohaterka trafi na ślad ludzi, którzy wcześniej zamordowali jej rodzinę, jak i to, iż ruszy ich tropem nie zważając na ostrzeżenia wszystkich wokół.

Jak pisałem wcześniej, to nie jest fabuła najwyższych lotów, a sama opowieść, to jedynie pretekst do tego, by dać widzowi to, po co adekwatnie do kina przyszedł. No bo nie ukrywajmy: wszyscy chcą w tym filmie zobaczyć sceny akcji, a tych jest wręcz pod dostatkiem. Początkowo spodziewałem się, iż Ballerina skalą przypomni pierwszą część głównej serii. Będzie skondensowana i raczej „kameralna”, z mniejszą liczbą przeciwników i scen akcji. Nic bardziej mylnego. To, co wyprawia się na ekranie, jest ciężkie do opisania. Czego tam nie ma. Eve deklasuje przeciwników bronią palną, białą czy granatami. A gdy nie ma innych opcji radzi sobie tym, co akurat ma pod ręką. Chociażby… łyżwami. Bywa krwawo i stwierdzam nawet, iż jest to film o wiele brutalniejszy od całej serii, z której wziął swoje początki.

Historia Eve dzieję się miedzy wydarzeniami z trzeciej i czwartej części przygód Johna Wicka

Wiele ze scen zapadło mi w pamięć. Mimo to nie chcę ich tutaj opisywać, ponieważ lepiej zobaczyć je w kinie na własne oczy. Podoba mi się również fakt, iż Len Wiseman bawi się z widzem. Ponieważ kiedy odbiorca myśli, iż reżyser niczym go już więcej nie zaskoczy, ten podkręca tempo i daje nam jeszcze więcej mocnych momentów. Wyczyny Any de Armas momentami balansują na granicy epickości i absurdu. Jednak konwencja, gdzie bohaterka pacyfikuje kolejne zastępy wrogów, a akcja gna na łeb na szyję, jest czymś, co z marszu kupuję. To wizytówka serii i zmiana reżysera zupełnie nie wpłynęła na jej jakość. Film nakręcony jest sprawnie, montaż czerpie garściami z poprzedników, a muzyka Tylera Batesa jedynie dodaje temu wszystkiemu dodatkowej dawki adrenaliny.

„Zawsze będziesz słabsza. Zawsze będziesz mniejsza. Chcesz wygrać? Improwizuj, dostosuj się, oszukuj.”

Na początku tekstu wspomniałem, iż film dokłada własną cegiełkę do uniwersum Johna Wicka. Robi to w sposób dyskretny, bazując na przygotowanych wcześniej fundamentach. Nie tylko poznajemy losy Eve, ale dowiadujemy się czegoś więcej o samym świecie i frakcjach w nim funkcjonujących. Ballerina pokazuje też część wydarzeń z trzeciej części przygód Johna Wicka z zupełnie nowej perspektywy, co również zaliczam na plus. Zawsze byłem łasy na takie zabiegi i tutaj poprowadzono to z szacunkiem dla oryginału. jeżeli natomiast ktoś zastanawia się, czy postać grana przez Keanu Reevesa wciśnięta jest tam na siłę, to spieszę donieść, iż tak nie jest. John nie jest ledwie smaczkiem dla fanów i zostaje w filmie na dłużej, niż można by się było spodziewać. I ma też parę własnych scen akcji. Chyba jedyne, do czego bym się przyczepił, to, iż Keanu w paru momentach wydawał się być bardziej „drewniany” niż zazwyczaj.

W Ballerinie przewinie się kilku „starych” znajomych.

Aktorsko oraz wizualnie film trzyma się bardzo dobrze i utrzymuje estetykę pierwowzoru. Więc jeżeli ktoś pokochał te wszystkie neony, piękne uliczki czy przepełnione bogactwem wnętrza, poczuje się tu jak w domu. Ana de Armas jako Eve radzi sobie obłędnie. Nie straszne jej pojedynki z milionem przeciwników, czy wyśrubowane sceny akcji. Aktorka potrafi udźwignąć całą tę skomplikowaną choreografię, a przez to, iż w wielu pojedynkach jest wręcz piekielnie dzika, wypada niesamowicie wręcz wiarygodnie. Jak zresztą wszyscy aktorzy. Prócz Johna Wicka powraca też kilka innych, znanych fanom bohaterów. Mamy też sporo nowych postaci i każda z nich idealnie wpasowuje się w świat przedstawiony.

Witamy w Continentalu

Jeśli szukacie filmu, w którym trup ściele się gęsto, a fabuła schodzi na dalszy plan po to, by akcja parła naprzód, nie zważając na konsekwencje, to Ballerina jest filmem właśnie dla Was. To sroga, brutalna jazda bez trzymanki, gdzie nie ma rzeczy niemożliwych. Fanów Johna Wicka raczej do obejrzenia tej produkcji namawiać nie trzeba. Można też ze spokojem polecić ten film ludziom, którzy z główną serią nie mieli wcześniej styczności. Kto wie, może z pomocą Eve odkryją świat płatnych zabójców i zostaną w nim na dłużej? Ja liczę, iż tak. A Ballerinie niech wiedzie się jak najlepiej w kinach na całym świecie. Z chęcią zobaczyłbym ją w kolejnym, krwawym tańcu zniszczenia i śmierci.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Idź do oryginalnego materiału