Babcia z bloku: opowieść o samotności i małym cudzie

newskey24.com 1 dzień temu

Babcia z dwudziestego trzeciego: opowieść o samotności i małym cudzie

Wiecie, dzieci, siedzę już w tym domu dla starców i czasem myślę o tym, jak to było w moim życiu dawniej. Mieliśmy w klatce schodowej taką babcię z dwudziestego trzeciego mieszkania. Och, nikt jej tam nie lubił. I choćby nikt nie wiedział, jak ma na imię ani jak się nazywa, ani jakie ma drugie imię. A szczerze mówiąc, nikomu choćby nie zależało.

Była taka mała, siwa, w grubych okularach, które zamiast oprawek owinięte były szarym plastrem brudnym od kurzu. Chodziła cichutko, szurała nogami w starych, zniszczonych butach z dziurawymi noskami. W ręce niosła zniszczoną siatkę, a za nią biegał mały piesek maleńki, ale szczekał straszliwie, jakby był ogromnym strażnikiem. Szczekał na każdego, kto zbliżał się do jej drzwi, a było ich wielu bo sąsiadów drażniły trzy rzeczy.

Pierwsza telewizor. Och, jak on huczał od rana do nocy, i to na całą głośność. Druga karaluchy, które wypełzały z jej mieszkania na całą klatkę. I trzecia ten stęchły, nieprzyjemny odór, który nie wietrzał się choćby na korytarzu czy w windzie.

I to wszystko doprowadzało ludzi do łez. Przychodzili, krzyczeli, pytali: Kiedy to się wreszcie skończy? A babcia patrzyła na nich swoim małym, zmrużonym wzrokiem, uśmiechała się jak dziecko i mówiła:
Zaraz, zaraz

I na chwilę robiło się cicho. Ale nie na długo, bo wszystko zaczynało się od nowa.

A wiecie, jak miała na imię? Anna Stanisławska. Miała prawie osiemdziesiąt pięć lat. W zeszłym roku ciężko chorowała taka grypa, iż prawie ogłuchła. Chciała aparat słuchowy, ale pieniędzy nie było, a kolejka długa. Emerytura marna musiała płacić za czynsz, kupować leki, a jeszcze dla pieska Bąbla jej jedynego, małego słońca.

Ten Bąbel to był prawdziwy przyjaciel! Pojawił się u niej wiele lat temu, gdy mąż zmarł, a dzieci i krewni nie, nie było nikogo. Anna wracała ze sklepu w deszczu i zobaczyła na śmietniku małe szczenię brudne, drżące, takie samotne. Chciała przejść obok, bo sama ledwo stała na nogach, ale ono podążyło za nią. Tak już zostało, stało się dla niej całym światem.

A to mieszkanie To mieszkanie było jak mini-siedziba czarownicy: wszystko brudne, śmierdzące, a karaluchy biegały po kątach. Ale Anna chyba albo nie zauważała, albo nie chciała zauważać. A sąsiedzi coraz bardziej się wściekali walka wydawała się beznadziejna.

Aż pewnego dnia pojawiła się Kasia nowa sąsiadka, po rozwodzie, z dzieckiem. Z ulgą podpisała umowę najmu i początkowo nie zwracała uwagi na smród i karaluchy. Ale gdy pewnego wieczoru zobaczyła, jak po kuchennym stole biegają dwa karaluchy, aż się wzdrygnęła. I postanowiła z tym walczyć.

Ale oto, co interesujące sąsiadka z trzeciego piętra opowiedziała jej o Annie Stanisławskiej. O całej tej historii z telewizorem, karaluchami i smrodem. Kasia współczuła babci, bo rozumiała, jak to jest być samotną. Postanowiła pomóc.

I zaczęło się nowe życie: Kasia z synem Bartkiem chodzili do babci, pomagali, kupowali jedzenie, bawili się z Bąblem. Babcia cieszyła się, iż nie jest sama, a w Kasi i Bartku zyskała nową rodzinę.

Z czasem smród zniknął, karaluchy też, a telewizor zaczął grać ciszej. Ale plotki zaczęły krążyć iż Kasia chce przejąć mieszkanie. Ale jej to nie obchodziło najważniejsze, iż mogła dać Annie trochę ciepła.

Minął prawie rok. Pewnego dnia Anna Stanisławska odeszła z tego świata. Żegnali ją cicho, bez zbędnego zamieszania, tak, jak chyba sama by chciała. Bąbel został z Kasią i Bartkiem teraz byli prawdziwą rodziną.

Więc tak, dzieci, życie bywa czasem ciężkie i niesprawiedliwe. Ale choćby w starości, wśród tych, o których zapomniano, może narodzić się mały cud gdy ktoś przyjdzie i da trochę ciepła i troski. To jest prawdziwe szczęście.

Idź do oryginalnego materiału