Między pierwszą a drugą częścią minęło 13 lat, między drugą a trzecią tylko 3 lata. W piątek na wielkie ekrany zawita wyczekiwany Avatar: Ogień i popiół. Jak to u Jamesa Camerona bywa, wybranie się na seans na największym możliwym ekranie, to wcale nie taki głupi pomysł.
Avatar: Ogień i popiół rozpoczyna się żałobą rodziny Sullych. Znajdują się w najpoważniejszym jak dotąd kryzysie, bo od wewnątrz – wzajemnie obwiniają się o śmierć jednego z nich. Do tego wciąż mieszkają z obcym klanem, niebezpieczeństwo nie minęło, a Na’vi oczekują od Jake ponownego objęcia roli jednoczącego klany. Jednocześnie próbują jako tako prowadzić normalne życie.
To interesujący punkt wyjścia i naturalne przedłużenie poprzednich części. Film trwa niemal 3,5 godziny, ale tego czasu adekwatnie nie czuć. Już w pierwszym akcie pojawia się wiele wątków, które wzajemnie siebie komplementują. Pojedynczo wątek relacji Spidera z ojcem, żałoba La’oka czy duchowe trudności Kiri nie są specjalnie rozbudowane. Krótki, ale intrygujący jest wątek miasta ludzi i ich medialnego zainteresowania Jake’iem. Nici fabularnych jest więc wiele i choć nie są mocno rozwinięte, to nadają opowieści tempo i emocjonalny wydźwięk.
Postacie Jake’a i Neytiri mocniej cementują się w tym, jak do tej pory były prowadzone. Mają swoje świetne momenty, szczególnie w wirze walki, ale ciężar emocjonalny opowieści przenosi się na dzieci. La’ok jest wiernym odbiciem ojca, ale nie obawia się mu przeciwstawić. Kiri znajduje się na uboczu, jako chyba jedyna nie zatraca empatii i znajduje się w centrum wielu emocjonalnie wybrzmiewiających scen. Dużo więcej uwagi otrzymuje też Spider, ale za mocno skupiamy się na nim jako comic relief, a za mało na potencjalnym zagrożeniu.
Fot. Kadr z filmuTo comic relief zresztą nie do końca pasuje do tonu Avatar: Ogień i popiół. Cześć osób na sali się śmiała, ale dla mnie były to zgrzyty z całą resztą fabuły. Groteski było zresztą więcej, bo zdarzały się tu zbyt przesadne, karykaturalne ruchy czy demoniczny śmiech. Najbardziej umęczyła mnie scena „narkotykowa”, która w odniesieniu do wizualnie zachwycającego i barwnego filmu wypadła kiczowato, bez pomysłu, jak wpisałaby się w estetyczną całość.
Zobacz również: Zgiń kochanie – recenzja filmu. Sztampowe szaleństwo kobiety
Zawiodłam się też trochę na podtytule Ogień i popiół. Zwiastuny kładły większy nacisk na plemię popiołu, niż robi to sam film. O ile Istota wody pokazywała życie plemienia od wewnątrz i uczyła nowych tradycji, trzecia część traktuje ogień powierzchownie. To tylko strona w wojnie, która toczyła się od dawna, a nie zupełnie nowa, nieodkryta dotąd sfera Pandory.
Fot. Kadr z filmuWarstwa wizualna natomiast stoi na najwyższym poziomie. Pandora wciąż zachwyca bogactwem widoków, roślinności i stworzeń. Trudno nie podziwiać różnorodności strojów bohaterów, malowania twarzy i samego przedstawienie plemienia popiołu. Wzrok widza jest stale zaangażowany. Świetnie wykorzystane jest światło, neonowe fragmenty roślinności czy ubarwienie Na’vi, a także woda sprawiająca wrażenie oddzielnego organizmu.
Zobacz również: Pięć koszmarnych nocy 2 – recenzja filmu. Kłopoty chodzą parami
Seria Avatar to zawsze uczta dla oka i nie jest to żadne zaskoczenie. Avatar: Ogień i popiół to zdecydowanie film do zobaczenia na wielkim ekranie. Ja miałam przyjemność obejrzeć go w IMAX-ie w wersji 3D – i przyznam, iż było to naprawdę fajne doświadczenie. Rzeczywiście pojawiają się drugie, trzecie plany, na których dużo się dzieje. Do tego przestrzeń, tak ważna w ukazaniu Pandory, zyskuje głębię. Sceny lotu czy monumentalne sekwencje walk są wręcz namacalne. Jak już wybierać się na coś do IMAX-a, to niech będzie to właśnie Avatar.
Wiedziałam, iż będę się świetnie bawić. Czekałam na ten film niecierpliwie, a teraz mierzę się z uczuciem, jak po dobrej jeździe kolejką: ja chcę jeszcze raz! Mimo długiego czasu trwania mam wielką ochotę powtórzyć seans i napatrzeć się jeszcze raz na wszystkie te sceny. Absolutnie polecam wybrać się do kina. A potem czekać dalej.
Za zaproszenie na przedpremierowy seans dziękujemy Cinema City.
Fot. główna: Materiały prasowe.














