Cyberatak na naszego sąsiada, to państwo pod ostrzałem niewidzialnego wroga. Fala uderzeniowa w sieci trwa od kilku dni. Szwecja doświadcza jednej z najpoważniejszych operacji hakerskich w swojej historii.

Fot. DALL·E 3 / Warszawa w Pigułce
Ataki uderzają w najważniejsze instytucje – od mediów publicznych po sektor finansowy i strategiczne firmy. Skala zdarzenia budzi niepokój w całej Europie, a Sztokholm nie ukrywa: to sytuacja wyjątkowa, bez precedensu.
Telewizja publiczna SVT i platforma SVT Play zmagają się z ciągłymi zakłóceniami. Użytkownicy nie mogą się zalogować, strony nie odpowiadają, transmisje się zrywają. Odpowiadają za to zmasowane ataki typu DDoS. Polegają one na przeciążeniu systemu tysiącami połączeń z różnych źródeł – tak, by uniemożliwić jego normalne działanie.
Według Adde Granberga, dyrektora technicznego SVT, sytuacja przekracza znane dotąd scenariusze. – „To nie tylko kwestia skali, ale też długotrwałości. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy czegoś tak uporczywego” – podkreśla.
Stan podwyższonej gotowości
Premier Ulf Kristersson poinformował, iż Szwecja znajduje się w stanie podwyższonej gotowości operacyjnej. Władze nie wskazują jednoznacznie sprawców, ale raport szwedzkiego wywiadu SAPO mówi o możliwym zaangażowaniu struktur powiązanych z Rosją, Iranem lub Chinami. Choć brak oficjalnych dowodów, podejrzenia nie są bezpodstawne – zagraniczne operacje wpływu już wcześniej wykorzystywały podobne narzędzia do destabilizacji wewnętrznej.
Ataki nie ograniczają się do jednego sektora. Celem stają się także banki, firmy transportowe i instytucje administracji publicznej. Eksperci ostrzegają, iż to nie tylko kwestia utrudnień technicznych – stawką może być zaufanie obywateli do państwa i jego struktur.
Operacja wpływu?
Charakter ataków, ich zasięg oraz moment – tuż po przystąpieniu Szwecji do NATO – rodzą pytania, czy mamy do czynienia z klasyczną próbą destabilizacji. Hakerzy nie żądają okupu, nie włamują się do baz danych. Zamiast tego sieją chaos, paraliżując dostęp do informacji i powodując frustrację wśród obywateli.
Według specjalistów ds. cyberbezpieczeństwa może to być test odporności państwa na presję hybrydową. Celem nie jest kradzież, ale demonstracja siły. W tle pojawia się ostrzeżenie: jeżeli teraz nie zadziałają systemy obronne, w przyszłości można spodziewać się uderzeń znacznie groźniejszych – z wykorzystaniem złośliwego oprogramowania, sabotażu danych czy choćby prób przejęcia systemów infrastruktury krytycznej.
Wojna bez wystrzału
Choć na ulicach panuje spokój, w cyberprzestrzeni trwa nieprzerwana konfrontacja. Szwedzkie służby pracują w trybie ciągłym, identyfikując źródła ataków i wzmacniając zabezpieczenia. Równolegle zespół reagowania kryzysowego analizuje potencjalne scenariusze eskalacji.
To, co dzieje się w Szwecji, obserwują inne państwa Europy z najwyższą uwagą. Zaatakowana infrastruktura informacyjna może być tylko początkiem. Dzisiejsza fala może okazać się preludium do znacznie poważniejszych prób ingerencji – także politycznej.
W centrum tej niewidzialnej wojny znalazło się państwo skandynawskie, które przez lata uchodziło za cyfrowo odporne. Teraz to ono musi udowodnić, iż potrafi się bronić – nie tylko w cyberprzestrzeni, ale i w sferze zaufania społecznego. Pytanie, kto stoi po drugiej stronie, wciąż pozostaje bez odpowiedzi.
Źródło: PAP/warszawawpigulce.pl