Asteroid City – recenzja filmu. Świat Wesa Andersona

popkulturowcy.pl 1 rok temu

Mało jest tak charakterystycznych współczesnych reżyserów jak Wes Anderson. Wyrazisty styl wizualny oraz intensywne kolory sprawiają, iż adekwatnie każdą losową scenę z twórczości Wesa Andersona od razu da się rozpoznać i do niego przypisać. Do tego dochodzi charakterystyczny styl narracji oraz plejada najpopularniejszych aktorów Hollywood w obsadzie. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej produkcji artysty – Asteroid City, którego premiera odbyła się na festiwalu filmowym w Cannes.

Wes Anderson w Asteroid City stworzył chyba najbardziej imponujący scenograficznie świat. Akcja produkcji rozgrywa się w 1955 roku w malowniczym pustynnym miasteczku. Klimat retro jest wizualnym balsamem dla duszy. Anderson pamiętał o wszystkim. Od kanionów, przez bar, małe domki, dziurę po asteroidzie, po kaktusy, dziwne ptaki kojarzące się ze strusiem pędziwiatrem (i wydające podobne dźwięki) czy niedokończoną drogę, która prowadzi w górę i nagle się urywa. Do tego dochodzą plansze, dzielące film na trzy akty, z charakterystyczną retro amerykańską czcionką oraz kostiumy bohaterów. Paleta kolorów również przyczynia się do stworzenia specyficznego pustynnego klimatu.

To jednak tylko jedna z warstw Asteroid City. Fabuła osadzona w miasteczku jest równocześnie wystawianą sztuką, o której opowiadają narrator oraz jej twórcy. I tutaj reżyser postawił na zupełnie inny efekt wizualny. Wszystko jest czarno-białe i dzieje się za kulisami. Mimo całkowitej zmiany scenerii wciąż obecny jest tu styl Wesa Andersona, widoczny zarówno w charakterystycznych kadrach, kostiumach czy scenografii. Na dokładkę w pewnym momencie reżyser decyduje się na połączenie tych dwóch światów. Główny bohater stwierdza, iż nie rozumie o czym jest sztuka, w której gra. Przechodzi ze świata Asteroid City do tego zza kulis, aby porozmawiać z reżyserem (Adrien Brody).

W sumie ciężko się głównemu bohaterowi dziwić, bo oglądając Asteroid City sama często się zastanawiałam, co ja adekwatnie oglądam i do czego to zmierza. Może zabrzmi to butnie, ale ośmielę się stwierdzić, iż jest to film trochę o niczym (podobnie jak w przypadku mojego ukochanego Grand Budapest Hotel). Główny bohater Augie (Jason Schwartzman) wraz z dziećmi trafia do tytułowego Asteroid City z powodu awarii samochodu. Augie jest wdowcem od kilku tygodni, ale jeszcze nie poinformował o tym dzieci. Do tego w samochodzie wiezie prochy żony. W tym samym czasie w miasteczku odbywa się konwent Junior Stargazer, której przewodniczy charakterystyczna naukowczyni (Tilda Swinton). Na miejscu pojawia się również teść Augie’go (Tom Hanks) oraz znana aktorka Midge Campbell (Scarlett Johansson). Niespodziewanie konwent zostaje przerwany przez pojawienie się kosmity, co powoduje kwarantannę i uwięzienie bohaterów w Asteroid City.

Kadr z filmu „Asteroid City”

Od pierwszych scen nie brakuje tutaj brawurowych dialogów, długich, wymawianych niemal na jednym tchu, monologów, dużej dawki andersonowskiego poczucia humoru oraz groteski. Każdy kto miał do czynienia z kinem Wesa Andersona doskonale zrozumie, co mam na myśli. Żarty sytuacyjne, często bezsensowne zachowania czy dialogi bohaterów są stałym zabiegiem reżysera. Przyznaję szczerze, iż bawiłam się przy tym przednio i śmiałam się w głos (nie tylko ja, cała sala wręcz ryczała momentami ze śmiechu). Dziwny, wyglądający jak z plasteliny, kosmita z wyłupiastymi oczami pojawia się na ekranie raptem przez kilka minut. Jest to jednak bardzo absurdalny i komiczny moment. Uwielbiam, kiedy Augie chce zrobić kosmicie zdjęcie, na co ten reaguje… poprzez zapozowanie mu.

Jak to bywa u Andersona absurdów oraz niebanalnych pomysłów jest bardzo dużo. Strzelanie laserami z pistoletów, przemiana miasteczka w „turystyczny raj” (w końcu pojawił się tu kosmita) czy absurdalne zajęcia dla dzieci, nieustannie przerywane przez wierszyki czy piosenki to zaledwie garstka tego, co zobaczycie w filmie. Do tego dochodzi cała plejada charakterystycznych postaci drugoplanowych. Mechanik, który adekwatnie w ogóle nie zna się na swojej pracy i ciągle jest zaskoczony tym, co znajduje pod maskami samochodów czy cwaniak, który w automacie próbuje sprzedać pustynne ziemie. Kreatywność reżysera nie zna granic.

Zobacz również: Kochanica króla – recenzja filmu. Królewski (?) powrót Johnny’ego Deppa

Kadr z filmu „Asteroid City”

Nie ma co dużo kryć, iż o ile ktoś jest fanem kina Wesa Andersona to na pewno Asteroid City go nie zawiedzie. Artystyczne kino reżysera jest na tyle charakterystyczne, iż zwykle się je kocha lub nienawidzi. I chociaż jest to opowieść trochę o niczym to naprawdę świetnie się bawiłam i będę wyczekiwać na kolejny film Wesa Andersona. Nie ma to jak solidna dawka śmiechu, absurdu oraz groteski.

Źródło obrazka głównego: kadr z filmu.
Idź do oryginalnego materiału