O przyjemności czerpanej z gromadzenia wiedzy z artystką Maryną Tomaszewską, autorką wystawy WAW. Miasto i ulice kobiet, rozmawia Bogna Świątkowska
Do swoich prac zbierasz materiały, gromadzisz wiedzę, by przetrawione i przetworzone przedstawić w formie artystycznej interpretacji. Czy dobrze streściłam twoją praktykę?
Tak. Można powiedzieć, iż przekształcam dane w język sztuki – tak lubię o tym myśleć. Wiele moich projektów opiera się na indeksacji numerycznej, statystykach, czy zbiorach danych. (śmiech) Najpierw muszę zaspokoić swoją ciekawość, posiąść fakty i dopiero potem jestem w stanie przełożyć ją na wizualność.
Zbieram interesujące mnie informacje, jednak nie stosuję konkretnej metody badawczej – wymyślam własne, nie jestem badaczką w ścisłym sensie. Zabraną wiedzę wykorzystuję do tego, żeby jako artystka wizualna opowiadać o rzeczywistości.
Twoja wystawa zatytułowana WAW. Miasto i ulice kobiet, którą można do lutego oglądać w Domu Spotkań z Historią w Warszawie, to efekt współpracy z Joanną Warszą, wybitną kuratorką projektów, które łączą różne dyscypliny, wychodzą z pola sztuki, performatyki, są mocno zakotwiczone w mieście. Podstawą waszego projektu był risercz i zebranie danych o mieście, ale czy to był najważniejszy element pracy nad wystawą?
Staram się pracować dwutorowo. WAW. Miasto i ulice kobiet jest kwintesencją tego podejścia. Z jednej strony pokazuje fakty i „suche” statystyki. Analiza dotycząca reprezentacji kobiet w sferze publicznej przedstawiona jest dzięki surowych czarno-białych sitodruków, w których podane są liczby, tabele, statystyki. Druga część wystawy to prace artystyczne, które są moją interpretacją zgomadzonej przez ponad rok wiedzy. Materialność sztuki, jej wizualność i metaforyczność są dla mnie bardzo ważne. Sztuka działa podprogowo, inaczej niż obiektywne informacje. Lubię się posługiwać metodami mieszającymi te dwie sfery.

Maryna Tomaszewska, Miasto i ulice kobiet, 2025, seria 21 serigrafii, edycja 1/10. Wystawa WAW. Miasto i ulice kobiet, DSH, fot. Bartosz Zalewski
Jak to się stało, że zajęłaś się badaniem obecności kobiet w nazwach warszawskich ulic?
Pytanie o to, dlaczego tak mało jest nazw ulic upamiętniających kobiety pojawiło się w czasie protestów Strajku Kobiet, który w 2020 r. manifestował na placach i ulicach. Wtedy właśnie postanowiłam zbadać, jak Warszawa mówi o swojej historii, o swojej tożsamości przez nazwy miejsc. W Warszawie, podobnie jak w większości miast, więcej jest mieszkanek niż mieszkańców, to po prostu wynika z demografii. Ale czy porządek miejski wyrażony przez nazwy ulic to odzwierciedla? Niestety nie. W Warszawie jest 5800 ulic. Jedna trzecia nosi nazwy pospolite, jedna trzecia nazwy historyczne upamiętniające wydarzenia i miejsca, a jedna trzecia nazwana jest na cześć osób. Około 1300 ulic jest nazwanych na cześć mężczyzn, a jedynie 158 na cześć kobiet, czyli mniej więcej 8 do 1. Wnioski prowokują do refleksji nad mechanizmami tworzenia dominujących narracji politycznych czy wręcz przestrzennych narzędzi propagandowych. W historii Warszawy ulice wielokrotnie zmieniały swoje nazwy w zależności od ustroju i tego kto był u władzy. To bardzo konkretne narzędzie do opowiadania historii i kształtowania – choćby podświadomie – pożądanej narracji, klimatu społecznej akceptacji dla pewnych idei czy postaw. Przecież jeżeli przez całe życie wymawiamy głównie męskie nazwy ulic, to myślimy, iż tak właśnie świat wygląda.
Skąd pozyskałaś informacje do analizy?
Pracowałam na bazie danych miasta stołecznego Warszawy, czyli przyjrzałam się spisowi warszawskich ulic. Oczywiście sięgałam też do innych źródeł, a zwłaszcza do publikacji autorstwa Kwiryny Handke, badaczki, językoznawczyni, która specjalizowała się w zakresie nazewnictwa miejskiego, szczególnie stolicy. Od niej dowiedziałam się, iż ulice mogą być obdarzone nazwami np. kierunkowymi, nawiązywać do lokalnych tradycji, zawodów mieszkańców, ich religii czy obyczajów lub brać się od konkretnego wyglądu danego miejsca.
Powiedziałaś, że sztuka działa podprogowo. Porozmawiajmy więc o tym, jak ty tę swoją zdobytą wiedzę przekształcasz w obiekty artystyczne?
Nie pracuję w jednym medium – najbliżej mi do określenia „artystka interdyscyplinarna”. Używam różnych środków wyrazu i myślę o nich wtórnie: obszar wiedzy, którym akurat się zajmuję i to, co chcę przekazać, podpowiada mi wybór medium. Może być to książka, instalacja, rzeźba – są to bardzo ważne decyzje, ale podjęte na późniejszym etapie tworzenia.
Ostatnio dużo pracuję z tkaniną i właśnie na wystawie w DSH jest ona dominująca. Wybrałam ten środek wyrazu trochę przewrotnie, świadomie sięgając po stereotyp, iż „kobiece wystawy to tkaniny”. Pomyślałam: dobrze, skoro taki jest utrwalony punkt widzenia, to sprawdzę, co można z nim zrobić i jak mogę odczytać go na nowo. W mojej twórczości często siegam po stereotypy i działam w ich kontrze.
W WAW ważna była kartografia – jej wizualność, ikonografia, symbolika zaszyfrowana w mapach, z której obficie czerpałam. To również geneza tytułu wystawy – WAW, czyli lotniczego kodu. Pomyślałyśmy z Joanną Warszą, iż można rozkodować miasto, tak jak rozkodowuje się mapy.

Maryna Tomaszewska, Mapa centralna, 2025, tkanina, 250 × 900 cm, bawełna, poliester, wiskoza, skóra, sznurek, taśma, żakard, szyta manualnie i maszynowo, tkana, dziana, pleciona. Wystawa WAW. Miasto i ulice kobiet, DSH, fot. Bartosz Zalewski
Wchodząc na wystawę, wchodzisz do środka mapy. Awers, czyli tkanina, reprezentuje Warszawę, czarne taśmy wyznaczają ulice nazwane imionami kobiet. U góry są bardzo schematyczne, uporządkowane – można by powiedzieć: patriarchalne. Im niżej schodzą, tym stają się bardziej kolorowe, swobodne, zaczynają żyć własnym rytmem. W pewnym momencie wręcz zawłaszczają przestrzeń i układają się jak oddolny ruch, który nie poddaje się narzuconej strukturze czy systemowi.
Naprzeciwko znajduje się praca tekstowa, czyli rewers. To klasyczny spis ulic – w którym wymieniłam wszystkie warszawskie ulice nazwane na cześć mężczyzn na kobiety. Chciałam w ten sposób odpowiedzieć na opinię, którą bardzo często słyszałam, opowiadając o warszawskich badaniach: iż kobiet po prostu „nie było w historii”, więc trudno je upamiętniać. Były – tylko często zanonimizowane, wykluczone albo pominięte. Na mojej liście pojawiają się więc kobiety z różnych epok i różnych miejsc na świecie: filozofki z V wieku, bułgarskie pisarki, amerykańskie aktorki. Przedstawicielki wielu zawodów, kultur i kontynentów. To próba pokazania, jak bardzo ograniczona jest perspektywa, w której patrzymy na historię miasta – i jak inną opowieść moglibyśmy usłyszeć, gdybyśmy dopuścili do niej wszystkie te zapomniane bohaterki.
Tu warto przypomnieć, że jesteś redaktorką naczelną wymyślonego przez siebie czasopisma niezwykłego pod każdym względem. Każdy numer ma inny format, inny temat przewodni zaprezentowany z wielu stron, często z użyciem danych. Ta metoda jest z tobą od zawsze!
Wszystko zaczęło się na wydziale grafiki warszawskiej ASP. W pewnym momencie samo projektowanie przestało mi wystarczać. Coraz bardziej interesowało mnie poszerzenie pola w którym działam, nie tylko „jak” coś projektuję, ale też „co” projektuję – czyli bycie autorką treści, nie tylko formy.
Sięgnęłam w stronę sztuki konceptualnej i książki artystycznej. Fascynowało mnie to, iż artystka może posługiwać się tekstem i publikacją jako osobnym medium. Z tego myślenia wyrósł właśnie „Periodyk Najgorszy” – czasopismo, które traktuję jako wypowiedź artystyczną, ale też wystawę w formie publikacji. Każdy numer ma temat przewodni, który w danym momencie mnie interesuje lub wydaje się ważny, i wtedy staram się zbadać jego możliwe najszersze spektrum – oczywiście w dostępnym mi zakresie.
Do współpracy zapraszam szerokie grono osób: artystów wizualnych, dziennikarzy, kuratorów, ale też ludzi zupełnie niezwiązanych z podjętym tematem. Sprawdzam, jak skrajnie odmienne perspektywy się ścierają albo zaskakująco uzupełniają – to zawsze nadaje „Periodykowi” dodatkową warstwę.
Zależy mi, aby większość treści była wykonane specjanie do danego numeru, oczywiście nie zawsze jest to możliwe. W pracy nad kolejnmi edycjami najpierw stawiam intersującą mnie tezę i sprawdzam, co z niej wyniknie. Ważna jest nie tylko treść, ale również forma, bo „Periodyk” traktuję jako projekt totalny: to, jak publikacja jest wydana, jest równie istotne jak to, o czym opowiada.
Przykładowo numer o Polsce ukazał się w formie typowego przewodnika turystycznego. Wydanie o złocie było polsko-rosyjskie – bo generalizuząc Rosja kojarzy się ze szlachetnymi kruszcami, przepychem, oligarchami – był więc błyszczący magazyn pełen glamouru. Numer o czasie przybrał formę kuchennego kalendarza.
Zawsze próbuję odpowiedzieć formą na temat, który poruszam. I oczywiście lubię posługiwać się czarnym humorem i ironią – więc obok poważnych, pogłębionych tekstów pojawiają się treści przewrotne. W przewodniku o Polsce nie ma ani słowa o Warszawie. Uznałam, iż kompletnie pominie stolicę, za to skupie się na Wałbrzychu.

Maryna Tomaszewska, okładki różnych wydań „Periodyka Najgorszego”, 2009–obecnie
Dlaczego „Periodyk Najgorszy”?
Kiedy postanowiłam założyć własny magazyn, a był to rok 2008, media papierowe w Polsce, przeżywały swój największy rozkwit. Nakłady sięgały setki tysięcy, a wszyscy – niezależnie od tego, jakie to było czasopismo – chcieli znaleźć się na okładce – bycie na okładce jako cel samym w sobie. Pomyślałam więc, iż stworzę periodyk, na którego okładce nikt nie będzie chciał się znaleźć. I stąd wzięła się nazwa.
To pokazuje twoją dyspozycję do tego, żeby swobodnie mieszać różne porządki, zawsze jednak na bazie wiedzy. Projekt o nazwach ulic nie jest wcale pierwszy, w którym posługujesz się statystyką. Jesteś wielką fanką futbolu. W projekcie poświęconym piłce nożnej i klubom piłkarskim „STATY”, także zawarłaś statystyki, oczywiście interpretowane w sposób artystyczny.
Statystyki mnie fascynują, sprowadzają świat do liczb, tabel i indeków, w teorii pozbawione są elementu emocjonalnego, jednak ich analiza może wywołać silne uczucia. To taki element kotwiczący w tej – ogromny cudzysłów – „obiektywnej rzeczywistości”.
W zeszłym roku zwróciłam się w stronę sportu, ponieważ tam pomiar i analiza danych odgrywają kluczową rolę, a informacje są dziś dostępne w czasie rzeczywistym. Skupiłam się na piłce nożnej jako najpopularniejszej i najczęściej oglądanej dyscyplinie na świecie, która jednocześnie stanowi potężny sektor biznesowy.
Skala danych generowanych w trakcie jednego meczu jest nokautująca – nie sposób ich w pełni opanować ani kompleksowo przeanalizować. Liczba zmiennych, które pojawiają się w czasie gry, momentami ociera się wręcz o absurd. Jednocześnie prowadzi to do ogromnej presji nakładanej na zawodników: ich aktywność jest nieustannie monitorowana, a oni sami zmuszeni są do ciągłego „poprawiania” parametrów – biegania szybciej, kopania dalej, strzelania większej liczby goli.
Chcę jednak pokreślić, iż prace na wystawie mimo iż miały źródło w twardych danych, same w sobie tworzą opowieść miękką, pełną niuansów i niepewności, a nie kalkę statystyk.

Maryna Tomaszewska, Zawsze wierni, 2024, 375 × 600 cm, tkanina, szyta manualnie i maszynowo z ponad 300 elementów szalików piłkarskich. Wystawa STATY, C U at SADKA, FRINGE Warszawa, fot. Szymon Sokołowski
Masz pewnie w Excelu dużo rozmaitych szalonych arkuszy?
Sporo (śmiech), to wynika z zainteresowania narzędziami, które wykraczają poza mój podstawowy obszar. Dużo czytam literatury z zakresu finansów, prawa czy zarządzania i choć nie są to dyscypliny sztuki, otwierają nowe perspektywy, które później przekładam na własny język artystyczny. Fascynuje mnie właśnie to: iż coś pozornie zupełnie nie związanego z polem sztuki może stać się impulsem do tworzenia.
Moją metodę często polecam studentkom i studentom: najpierw intensywnie zgłębiaj wybrany temat, a następnie zostaw go na pewien czas, by w naturalny sposób „ułożył się” w głowie. Odpowiedzi pojawiają się same.
Obecnie razem z kuratorką Emilią Orzechowską, pracuję nad wystawą o Królowej Bonie Sforzie. Zainteresowałam się nią przy okazji przygotowań do projektu WAW, kiedy opracowywałam biografie matronek warszawskich ulic. W ramach researchu zgłębiłam historię Bony i zaintrygowała mnie jako postać.
Ten projekt zbiega się jednak z istotną zmianą w mojej praktyce. Dotąd działałam głównie „z głowy” – moje projekty były mocno konceptualne, oparte na analizie. Przy pracy nad Boną nastąpił przełom: zwróciłam się ku materialności jako , zaczęłam tworzyć obiekty bardziej intuicyjnie, bez wcześniejszej konstrukcji teoretycznej. Na razie ten proces jest nieuporządkowany, pełen zaskoczeń, ale wydaję się bardzo istotny. Choć mam za sobą obszerny research, tym razem nie zależy mi na zbudowaniu wystawy z konkretną tezą.
Ale czy naprawdę jesteś w stanie rozstać się z danymi?
No nie wiem. Historia królowej Bony nie wydaje się tematem z dużą ilością statystyk. A jednak! Byłam niedawno na bardzo ciekawej konferencji naukowej Polskie królewny na europejskim rynku matrymonialnym i co było – z mojej perspektywy – bardzo zabawne, jeden z prelegentów, Paweł Tyszka, przedstawił tabelę, w której badał ilościowo polskie dynastie – liczbę królewien, ich śmiertelność, procent córek królewskich wchodzących w związki małżeńskie. Dotarłam też do szczegółowej analizy posagów dynastycznych, a także obszernego opisu orszaku weselnego Włoszki, z którego dowiedzieć się można np., iż świta Prospera Colonny liczyła 58 koni. Widać, nie ucieknę od tabelek, one same mnie znajdują. Jestem artystką Excela.
Maryna Tomaszewska – artystka interdyscyplinarna, tworzy w obszarze obiektów, instalacji, performansów i książek artystycznych. Redaktorka naczelna Periodyka Najgorszego. Profesorka ASP w Warszawie, gdzie kieruje Pracownią Tekstu Eksperymentalnego na Wydziale Sztuki Mediów. Jej twórczość porusza tematy tekstu jako medium artystycznego, śmierci, mechanizmów władzy oraz feminizmu. Uczestniczyła w wystawach m.in. w DSH, BWA Wrocław, BWA Zielona Góra, CSW Zamek Ujazdowski, MATCA w Cluj-Napoce, OOF Gallery w Londynie, Golden Thread Gallery w Belfaście, a także w targach książki artystycznej – NY Art Book Fair i LA Art Book Fair. Laureatka stypendiów Miasta Stołecznego Warszawy, MKiDN oraz programu „Młoda Polska”. Jej książki artystyczne znajdują się w zbiorach takich instytucji jak MoMA, SFMOMA, The Metropolitan Museum of Art, Tate oraz Victoria and Albert Museum.

Maryna Tomaszewska, Parawan MARYNA.TV, 2021, tkanina, 1200 × 70 cm, płótno
