Pamiętacie o tym, czy zapomnieliście w nawale codzienności? Los każdego z was jest unikalny tylko o tyle, o ile losowo przypomina coś, co już zaistniało w waszej pamięci, dlatego macie APETYT. Wszystkie najbardziej szczęśliwe w życiu momenty są chwilami, których jeżeli się nie zapamięta, znikną na zawsze z pola naszej świadomości. I często tak jest, dlatego szukamy ciągle innej, ale jednak tej samej adrenaliny, żeby sobie przypominać, o naszym istnieniu, nie tym, które prezentujemy innym pod społeczną maską, ale tym, które ciągle oglądamy w lustrze, goląc się, malując, chcąc zatrzymać czas – JESTESTWIE, KTÓREGO NIGDY NIE OKŁAMIEMY. Dlatego tworzymy filmy, żeby sobie w sposób dozwolony wyobrażać, jak by to mogło być. Można powiedzieć, iż mamy niespożyty APETYT na życie, na utrzymanie się w nim, wreszcie na pozostanie w tej samej społecznej pozycji, a czasem choćby na zemstę na innych. Dokładnie dzisiaj mija 20 lat, od czasu, kiedy napisałem swoją pierwszą recenzję. Niedawno minęło też 7 lat na tym portalu, odkąd staram się wam pokazywać, o co mi tak naprawdę chodzi, gdy interpretuję sztukę filmową, a wy często sprzeciwiacie się temu tak radykalnie, jakbym zabierał wam coś najcenniejszego i najukochańszego w życiu. Jest to wyrachowane, ale doskonale wiem, iż zabieram, jak bohaterowie Apetytu zabrali wszystko tym „niewinnym” właścicielom pięknej willi. Wejdźcie więc na Netflixa i delektuje się smakiem tej opowieści.
Opowiadanie o filmie było i zawsze będzie dla mnie sposobem na mówienie o człowieku w ogóle, redefiniowaniu go w kontekście kultury i tego, co wolno mu robić, a czego nie, w sposób dobitny i otwarty. Było jest i będzie także bodaj największą moją próbą uzasadnienia wszystkich moich najważniejszych decyzji, które podjąłem w realu w stosunku do swojego życia, które filmem nie jest, żebym z perspektywy czasu jako człowiek, a nie krytyk filmowy, mógł z całym przekonaniem powiedzieć, iż zawsze miałem motyw. Jest jednak między mną, a bohaterami Apetytu istota różnica – nie mam ochoty zabić swoich czytelników, ani tym bardziej ich zjeść. Chcę natomiast tym pudełkiem rzeczywistości potrząsnąć, żeby ludzie w nim zaczęli mówić coś innego niż zwykle, mówić jak oni sami, tacy, którzy już się nie boją, a nie jako wytresowane papugi, permanentnie uzależnione od lęku przed tym, co ktoś o ich odmiennej opinii pomyśli. I udaje się nieraz, bo prywatnie piszą do mnie ci, których to faktycznie poruszyło, dzieląc się swoimi, nieraz bardzo intymnymi doświadczeniami i refleksjami. Cena za te ciosy w splot słoneczny, a czasem i w twarz, za to otwarcie mojej osoby, bez którego nie wyobrażam sobie prawdziwego pisania autora dla czytelników, jest do zniesienia, wkalkulowana w rolę, którą przyjąłem. Apetyt więc pasuje na tę rocznicową okazję, bo jest filmem, który poprzez budzenie odrazy i zdziwienia, potrafi coś uświadomić. Rzuca mięsem w twarz, ale smak jego krwi z początku wstrząsający, staje się za drugim łykiem pouczający i niemal kuszący, żeby przełknąć kolejne.
W 2018 roku w tekście o Cannibal Holocaust, Co mają wspólnego Indianin, Żyd i Człowiek, wspomniałem wam o Waldku i jedynej dla niego możliwej roli – ofiary – i jedynej możliwej mojej – jednego z jego katów. Dzisiaj w 20. rocznicę mojego pisania recenzenckiego, znów o nim myślę. Miał niesamowity głód życia, tak jak i ja wtedy APETYT na nie… Pisząc tyle lat o filmach, a równocześnie mając doświadczenie własnego apetytu na wszystko, co z ciałem związane, szukałem produkcji, która mi pokaże ten głód namacalnie, może nieco też patologicznie, żebym zrozumiał, jak paradoksalnie zdrowy jest ten mój. Na Netflixie pojawiła się taka produkcja w reżyserii adekwatnie u nas anonimowej Nele Mueller-Stöfen, zupełnie mnie zaskakując. Z jednej strony jest to film miejscami choćby nudny, a z drugiej szalenie intrygujący, dlatego chciałbym was zabrać w krótką podróż po szalonym świecie, który zaprezentował.
Pozornie niewinny wypadek w postaci potrącenia dziewczyny na odludnej drodze, wrzuca bogatą, niemiecką rodzinę w świat wydarzeń, których nikt z nich nie miałby odwagi choćby pomyśleć, a co dopiero uznać za możliwe. Zabierają dziewczynę do swojej pięknej willi, starają się, żeby sprawa nie wyszła na jaw, więc oferują jej pracę, a potem jakoś tak się dzieje, iż dziewczyna wnika w strukturę rodziny, stając się jej częścią. Jej obecność obnaża, kim są mieszkańcy willi, czego pragną, czego się boją. Jak w gruncie rzeczy bez znaczenia jest ich bogate życie w kontekście ogółu. Jacy sami są w nim nieszczęśliwi, zagubieni i uwięzieni. Koniec, jaki zgotuje im ofiara wypadku jest straszny i przede wszystkim nieoczekiwany, bowiem ranna dziewczyna należy do grupy lokalnych wywrotowców, którzy nienawidzą bogaczy. Ich nienawiść jednak nie polega tylko na chęci zamordowania „lepszych” od siebie, ale jak w kulturach pierwotnych, na całkowitym ich unicestwieniu, łącznie ze zjedzeniem ich mięsa. Tylko wtedy młodzi ludzie osiągną ten stan zemsty klasowej, gdy będą mogli mówić o pochłonięciu siły życiowej wrogów dosłownie, czyniąc ich swoim pokarmem. Fabuła toczy się niespiesznie mniej więcej do połowy produkcji. Potem drastycznie przyspiesza, wciągając widza w krwawy świat zdrady, kłamstwa, wyuzdania i… mięsa.
Kamera prowadzi narrację niemal malarsko, podtrzymuje suspens wraz sugestywną muzyką, sprawnym montażem, wielowątkową scenografią oraz przekonującą grą aktorską. Apetyt jest filmem obrazowym, dosłownym i eklektycznym. W jakimś przedziwnym sensie przypomina mi Pod osłoną nieba Bernardo Bertolucciego, mój ukochany film o poszukiwaniu własnej tożsamości na przekór innym. Może nie ma w Apetycie Kit, którą Paul Bowles pyta, czy się zgubiła, ale jest pokazana droga jednej z bohaterek do radykalnej wolności, którą prawdopodobnie inni ocenią jako kompletne zagubienie. Przejść przez bramę willi, to jak opuścić zepsuty świat, tylko w którą stronę, do czy z. O tym musicie już zdecydować wy, widzowie, jaką ścieżką wygodniej byłoby wam pójść, pamiętając jednak, jak zdaje się sugerować Apetyt i jak mówił Roy Batty w Łowcy androidów, iż wszystkie te momenty zniknął w czasie jak łzy w deszczu. W przeciwieństwie do bohaterów Apetytu my w realu mamy chociaż tę siłę, żeby stało się to na naszych zasadach. I nikt mi nie wmówi, iż ten narcyzm nie ma sensu i trzeba pokornie schylić głowę. Sztuka filmowa jest najlepszym dowodem na to, jak człowiek może być głodny innego świata, fantazji, żeby tylko coś po nim zostało. Spójrzmy też w lustra, ale tak uczciwie, kiedy nikt nie patrzy i nie słyszy, i odpowiedzmy na pytanie, co my robimy w naszych życiach, żeby było łatwiej i przede wszystkim przyjemniej dotrzeć do… Co zrobili bohaterowie Apetytu, żeby się uszczęśliwiać, nim zginęli? A może zginęli dlatego, iż to robili?
I to jest paradoks. Trawestując Paula Bowlesa z Pod osłoną nieba Bernardo Bertolucciego, śmierć zawsze jest obok nas. Umierają nam zwierzęta, przyjaciele, wreszcie członkowie rodziny, a w końcu i my musimy się z tym zmierzyć. I zawsze jest to najbardziej samotna podróż, z tych, które odbędziemy, bo zostawić musimy wszystko, każdą najmniejszą miłość i pożądanie, które nas spotkały, i pójść jak żebracy w kierunku zasłony za którą… nie ma nic. Nie wiemy jednak, kiedy się ta podróż rozpocznie, a może trwa cały czas, więc mamy wrażenie, iż życie jest nieskończone. Nienawidzimy tej straszliwej precyzji, z jaką nadchodzi kostucha, wolimy czuć życie jako niewyczerpane źródło, a przynajmniej powinniśmy je tak czuć – źródło przyjemności i wolności. jeżeli jesteśmy egoistami, poświęcimy wiele, jeżeli nie, będziemy się męczyć i pokornie czekać na Czarną Panią. Jak często przypomnicie sobie jakieś wydarzenie z życia, którego was całkiem zmieniło? Może cztery czy pięć razy. Może choćby mniej. Ile razy zobaczycie jeszcze wschód księżyca w pełni? Może dwadzieścia.
I jeśli, stojąc przed tymi lustrami, w których jesteście tak nieraz okrutni, seksualni i egoistyczni, jak w realnym życiu wam nie wolno, uświadomicie sobie, iż wszystko jest policzone i wcale nie tak spontaniczne, jak się wam do tej pory wydawało, co będziecie mieli odwagę zrobić z tą świadomością? Naprawdę poświęcicie swój apetyt, żeby nie zjeść ludzkiego mięsa? A może to tylko zręczna metafora filmowa czegoś o wiele ważniejszego? Że nigdy nie należy poświęcać tego, jakim się jest temu, jakim się być powinno…