Gala Oscary 2025 przeszła już do historii! Chociaż podczas samej uroczystości nie wydarzyło się nic szczególnie zapamiętywalnego, to jednak wygrane w przynajmniej kilku kategoriach były dla wielu zaskoczeniem. Największym zwycięzcą Oscarów 2025 została "Anora", która zdobyła statuetkę m.in. za najlepszy film, wygrywając tym samym z innym tegorocznym faworytem – "The Brutalist" Brady'ego Corbeta. "Anora" otrzymała łącznie 5 Oscarów; poza kategorią "film", została także nagrodzona za reżyserię, scenariusz oryginalny i montaż; statuetkę otrzymała też Mikey Madison za rolę pierwszoplanową.
Poniżej przypominamy fragment naszej recenzji filmu "Anora". Całą można przeczytać na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ.
Ani tu, ani tam
autor: Michał Walkiewicz
Kalifornia, Teksas, Floryda, Nowy Jork, a fryzura wciąż bez zmian. Panorama społecznych nizin z filmów Seana Bakera rozciąga się z Zachodu na Wschód i choć jego twórczość ma wektor horyzontalny, pozostaje dickensowską opowieścią o pionowym świecie: na górze sukces, bogactwo i sława, na dole bieda, brak perspektyw i desperacja przebrana za "poszukiwanie tożsamości". W "The Florida Project" te ekonomiczne dysproporcje reprezentował Disney World górujący nad motelem pełnym społecznych wyrzutków. W "Gwiazdeczce" i "Red Rocket" granicą oddzielającą "być" od "ledwo żyć" była branża porno. W "Anorze" tymczasem amerykańskim Shangri-La okazuje się posiadłość rosyjskiego oligarchy.
Do środka zaglądamy wraz z Ani (Mikey Madison), dziewczyną z imigranckiej rodziny u progu nieposkromionego, szczeniackiego uczucia (albo interesu życia, jak kto woli). Ona jest tancerką erotyczną na Brooklynie. On – synem oligarchy na wiecznych wakacjach. Ona to człowiek-przecinak; wszystko, co delikatne, kruche i prywatne skrywa pod grubym pancerzem sarkazmu i seksapilu. On to błękitny ptak, dla którego "ta jedyna" mieści się w cenniku. Ona jest dojrzała. On – niedojrzały. "Dzieliło ich wszystko" – głosiłby napis na plakacie komedii romantycznej. "Podzieli jeszcze więcej" – dopisałby Baker.
Pytanie, czy uczucie kwitnące pomiędzy seks-workerką oraz jej klientem jest autentyczne, czy to po prostu korzystna dla obu stron transakcja, jest w gruncie rzeczy zmyłką - w arsenale reżysera to wręcz "stary numer z rękawicą". Odpowiedzi nie wyłapiemy z dialogów, nie znajdziemy między słowami, nie wyczytamy z niczyjej twarzy. niedługo jednak nie będzie to miało większego znaczenia. Gdy pod wpływem alkoholu i w przypływie rebelianckiej energii para stanie na ślubnym kobiercu w Vegas, rodzice wyślą swoich siepaczy, by ci anulowali małżeństwo. Chłopak da drapaka, grupa pościgowa wraz z Ani ruszy w miasto, a film zamieni się w coś na kształt wysokooktanowej wersji "Po godzinach" Martina Scorsesego. Spokojna głowa – to nie ostatni taki piwot.
Baker otwiera "Anorę" sekwencją w nocnym klubie. To kapitalna obyczajowa impresja, pełna zmysłowego tańca i offbeatowych dialogów; kolaż podekscytowanych twarzy, roznegliżowanych ciał i fluorescencyjno-pastelowych faktur. ale nim zdążymy pomyśleć, iż kontrapunktująca to scena, w której dziewczyna, bez makijażu i z nasuniętym na czoło kapturem, wraca do domu, jest narracyjną łatwizną, reżyser znów przestawia zwrotnicę. "Przyziemność" bohaterki – zarówno, jeżeli idzie o jej charakter, jak i o utylitarne potrzeby oraz socjalno-bytowe rozdanie – nie będzie definiowana poprzez tego rodzaju kontrasty. Zamiast tego reżyser wrzuca bohaterkę w epicentrum tzw. "multispierdolenia" (by zacytować klasyka), a patową sytuację eskaluje w nieskończoność. Dynamika relacji pomiędzy dziewczyną a ormiańskim menago od brudnej roboty (jeden z ulubionych aktorów Bakera, fantastyczny Karren Karagulian) przypomina szamotaninę w ruchomych piaskach – ma ona zresztą czysto fizyczny, niemal slapstickowy wymiar. To sytuacja trochę śmieszna, trochę przerażająca, ale niemal w każdej sekundzie – przypominającą o tym, iż kino żywi się przede wszystkim ruchem oraz ciałami w bezustannej eksplikacji stanów wewnętrznych.
Całą recenzję filmu "Anora" można przeczytać na jej karcie POD LINKIEM TUTAJ.
Kto został słusznie nagrodzony? A kogo niesprawiedliwie potraktowano? Zobaczcie nasze podsumowanie gali OSCARY 2025.
Poniżej przypominamy fragment naszej recenzji filmu "Anora". Całą można przeczytać na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ.
Mikey Madison z Oscarem za rolę w "Anorze"
recenzja filmu "Anora", reż. Sean Baker
Ani tu, ani tam
autor: Michał Walkiewicz
Kalifornia, Teksas, Floryda, Nowy Jork, a fryzura wciąż bez zmian. Panorama społecznych nizin z filmów Seana Bakera rozciąga się z Zachodu na Wschód i choć jego twórczość ma wektor horyzontalny, pozostaje dickensowską opowieścią o pionowym świecie: na górze sukces, bogactwo i sława, na dole bieda, brak perspektyw i desperacja przebrana za "poszukiwanie tożsamości". W "The Florida Project" te ekonomiczne dysproporcje reprezentował Disney World górujący nad motelem pełnym społecznych wyrzutków. W "Gwiazdeczce" i "Red Rocket" granicą oddzielającą "być" od "ledwo żyć" była branża porno. W "Anorze" tymczasem amerykańskim Shangri-La okazuje się posiadłość rosyjskiego oligarchy.
Do środka zaglądamy wraz z Ani (Mikey Madison), dziewczyną z imigranckiej rodziny u progu nieposkromionego, szczeniackiego uczucia (albo interesu życia, jak kto woli). Ona jest tancerką erotyczną na Brooklynie. On – synem oligarchy na wiecznych wakacjach. Ona to człowiek-przecinak; wszystko, co delikatne, kruche i prywatne skrywa pod grubym pancerzem sarkazmu i seksapilu. On to błękitny ptak, dla którego "ta jedyna" mieści się w cenniku. Ona jest dojrzała. On – niedojrzały. "Dzieliło ich wszystko" – głosiłby napis na plakacie komedii romantycznej. "Podzieli jeszcze więcej" – dopisałby Baker.
Pytanie, czy uczucie kwitnące pomiędzy seks-workerką oraz jej klientem jest autentyczne, czy to po prostu korzystna dla obu stron transakcja, jest w gruncie rzeczy zmyłką - w arsenale reżysera to wręcz "stary numer z rękawicą". Odpowiedzi nie wyłapiemy z dialogów, nie znajdziemy między słowami, nie wyczytamy z niczyjej twarzy. niedługo jednak nie będzie to miało większego znaczenia. Gdy pod wpływem alkoholu i w przypływie rebelianckiej energii para stanie na ślubnym kobiercu w Vegas, rodzice wyślą swoich siepaczy, by ci anulowali małżeństwo. Chłopak da drapaka, grupa pościgowa wraz z Ani ruszy w miasto, a film zamieni się w coś na kształt wysokooktanowej wersji "Po godzinach" Martina Scorsesego. Spokojna głowa – to nie ostatni taki piwot.
Baker otwiera "Anorę" sekwencją w nocnym klubie. To kapitalna obyczajowa impresja, pełna zmysłowego tańca i offbeatowych dialogów; kolaż podekscytowanych twarzy, roznegliżowanych ciał i fluorescencyjno-pastelowych faktur. ale nim zdążymy pomyśleć, iż kontrapunktująca to scena, w której dziewczyna, bez makijażu i z nasuniętym na czoło kapturem, wraca do domu, jest narracyjną łatwizną, reżyser znów przestawia zwrotnicę. "Przyziemność" bohaterki – zarówno, jeżeli idzie o jej charakter, jak i o utylitarne potrzeby oraz socjalno-bytowe rozdanie – nie będzie definiowana poprzez tego rodzaju kontrasty. Zamiast tego reżyser wrzuca bohaterkę w epicentrum tzw. "multispierdolenia" (by zacytować klasyka), a patową sytuację eskaluje w nieskończoność. Dynamika relacji pomiędzy dziewczyną a ormiańskim menago od brudnej roboty (jeden z ulubionych aktorów Bakera, fantastyczny Karren Karagulian) przypomina szamotaninę w ruchomych piaskach – ma ona zresztą czysto fizyczny, niemal slapstickowy wymiar. To sytuacja trochę śmieszna, trochę przerażająca, ale niemal w każdej sekundzie – przypominającą o tym, iż kino żywi się przede wszystkim ruchem oraz ciałami w bezustannej eksplikacji stanów wewnętrznych.
Całą recenzję filmu "Anora" można przeczytać na jej karcie POD LINKIEM TUTAJ.
Oscary 2025 sprawiedliwie rozdane? Oceniamy werdykt Akademii
Kto został słusznie nagrodzony? A kogo niesprawiedliwie potraktowano? Zobaczcie nasze podsumowanie gali OSCARY 2025.
