Niedawno dołączyła pani do obsady "Klanu" - co z miejsca zelektryzowało fanów najdłużej emitowanego serialu w Polsce, z uwagi na fakt, iż prywatnie jest pani córką... Rysia, kultowej postaci tej telenoweli!
Anna Maria Stachoń: - To prawda, mój tata Piotr Cyrwus grał w Klanie", grała też moja mama Maja Berełkowska-Cyrwus. Rola taty była znacznie większa, wcielał się w Ryszarda Lubicza przez kilkanaście lat, toteż ludzie go zapamiętali.
Postać ta, skądinąd przeurocza, stała się obiektem popularnych żartów i internetowych memów. Ludzie kpili z obsesji na punkcje "mycia rączek" i innych, "Rysiowych" powiedzonek i zachowań. Cierpiała pani z tego powodu w szkole, pośród rówieśników?Reklama
- Bardzo. I ja, i moi bracia borykaliśmy się z tym problemem. A iż w tych czasach jeszcze nie było mowy o działaniu bodźcowym, jakiejś pomocy ze strony pedagogów, nosiliśmy ten stres w sobie, co w jakiś sposób na pewno wpłynęło na naszą psychikę. Najbardziej uderzające jest to, iż oni choćby nie wyśmiewali tego osławionego "mycia rączek" czy innych rzeczy związanych z Rysiem, tylko głównie to, iż był on tatą niepełnosprawnego Maciusia (Piotr Swend). "Masz brata Downa!" - wykrzykiwali za nami, co było bardzo przykre. Próbowałam się bronić: "Co z wami jest nie tak, iż nie odróżniacie serialu od rzeczywistości?" - tłumaczyłam dookoła, bez większego zresztą skutku. Na szczęście to już przeszłość...
Dziś pani sama znalazła się w obsadzie "Klanu" - nie uchroni się pani od posądzeń, iż to znany tata załatwił rolę...
- Wiem, ale to nieprawda. Po prostu był casting, który udało mi się wygrać i tak oto trafiłam do tej produkcji. Jest to moja pierwsza w życiu rola w serialu i pierwsza w ogóle praca, choć szkołę, krakowską PWST, skończyłam już ładnych parę lat temu. Tak się składa, iż w "Klanie" gra również mój kolega z roku, Marcel Borowiec, więc jest mi raźniej.
Ale, rzecz jasna, na planie wszyscy wiedzą, czyją jest pani córką?
- Oczywiście, iż tak. Jest mnóstwo osób, które pracowały z moim tatą i przyjęły mnie z otwartymi ramionami. Tata pracował rzetelnie, uczciwie, poza tym jest bardzo dobrym, uczynnym człowiekiem, tak go tu wspominają, a ta sympatia zespołu jest wyczuwalna na każdym kroku, choć nie gra w nim już od lat. Myślę, iż gdyby nie był osobą powszechnie lubianą, nie mogłabym liczyć na tak miłe przyjęcie, jakie mnie tu spotkało. Tak iż startuję w komfortowej atmosferze.
Kim jest pani "klanowa" bohaterka, która - wedle zapowiedzi produkcji - ma zadomowić się w serialu na dłużej?
- Nazywa się Edyta Zaręba, jest nową game developerką w firmie Tymona (Michał Milowicz) i jego przełożoną. Bardzo profesjonalna, skupiona na pracy, której poświęca się dniami i nocami, i tego samego oczekuje od podwładnych.
Zdaje się, iż nie tylko pracą żyje pani bohaterka. Jej pojawienie się wzbudziło zachwyt otaczających ją panów. Szykują się romanse?
- Tego na razie nie wiadomo, póki co trwa wzajemne "obwąchiwanie" - a to z Tymonem, który wyraźnie smali do Edyty cholewki od samego początku, a to z Januszem (Michał Lesień-Głowacki), któremu chyba też wpadła w oko. Myślę, iż najmniej na tym zastanawia się ona sama. Zresztą od początku było widać, iż to typ kobiety, któr znacznie lepiej odnajduje się na gruncie zawodowym niż w relacjach damsko-męskich. Zobaczymy, jak to się potoczy dalej.
Ma pani wiele wspólnych cech ze swoją serialową bohaterką?
- O nie, bardzo się różnimy (uśmiech). Ona ma taki warszawski styl - bycia, życia, pracy, zupełnie inny niż mój, krakowski, skąd pochodzę. W Krakowie żyje się wolniej, wyścig szczurów tak powszechnie nie funkcjonuje, jest bardziej kameralnie. Dzięki temu, iż mieszkam w Krakowie, a gram teraz w Warszawie, otworzyły się przede mną dwa światy i bardzo mi się to podoba. A poznawanie Warszawy jest dla mnie przyjemne.
Jeździ pani na plan pociągiem?
- Tak - i to mi też odpowiada. Wybieram zawsze wagon ciszy, gdzie w spokoju pracuję, a teraz też uczę się, bo od października zaczęłam kolejne studia, psychologiczne. Zawsze fascynowała mnie ta dziedzina, poza tym myślę, iż dobrze mieć w zapasie inny zawód, na wypadek, gdyby aktorstwo nie wypaliło.
Jak pani daje radę organizacyjnie - praca, studia i zajmowanie się domem, bo wiadomo, iż jest pani mamą gromadki pociech?
- Zgadza się, mam czworo dzieci, w wieku wczesnoszkolnym i przedszkolnym, tak iż jest co robić. Dobrze się składa, iż mogę liczyć na pomoc rodziny, a przede wszystkich ich taty, który zajmuje się nimi, kiedy ja jestem poza domem. Mamy jednego syna i trzy córki - to zwłaszcza z myślą o dziewczynkach zmobilizowałam się do pracy i nauki, by pokazać im, iż kobieta zawsze może iść po swoje. Mimo posiadania wielodzietnej rodziny i związanych z tym obowiązków, mieć swoje pasje, realizować marzenia, rozwijać się. Walczyć o siebie niezależnie od sytuacji.
Jedną, bodaj najważniejszą w życiu walkę, już pani wygrała - jakiś czas temu przyznała się pani publicznie do wyjścia z uzależnień. Trzeba mieć dużo odwagi, by coś takiego obwieścić światu...
- Zdecydowałam się opublikować ten post w mediach społecznościowych nie tyle z odwagi, co z poczucia dumy, ogromnej radości, iż się udało. Że zdołałam wyzwolić się z nałogów alkoholizmu i używania substancji odurzających, które niszczyły moje życie i życie mojej rodziny. Mówi się, iż aby podjąć tę walkę, trzeba się znaleźć na dnie. Ja swoje dno osiągnęłam i to mnie zmotywowało do zmiany. Wymagało to dużo wysiłku, konkretnej pracy fizycznej i psychicznej, intensywnej terapii grupowej.
- Nieocenione przy tym było wsparcie rodziny, szczególnie jestem wdzięczna mężowi, który bardzo pomógł mi w tym trudnym czasie. Taka pomocna dłoń ze strony najbliższych jest dużą podporą dla kogoś, kto próbuje odejść od nałogów. Natomiast w czynnym uzależnieniu wyciąganie jej (np. finansowanie takiej osoby) nie jest wskazane i nie rozwiązuje problemu. Ale ten etap mam już za sobą.
Czuje się pani wolna?
- W dużym stopniu tak, aczkolwiek jestem świadoma, iż uzależnienie to choroba dożywotnia. przez cały czas chodzę na terapię, teraz już indywidualną, dbam o siebie, nie narażam się na sytuacje, które mogą stanowić zagrożenie, unikam stresu. Pielęgnuję moje relacje z przyjaciółmi - dobrze jest mieć wokół siebie ludzi, którym się ufa, stanowi to podstawę dobrego funkcjonowania. Chętnie dzielę się z ludźmi moim doświadczeniem. Być może dla kogoś, kto mierzy się z podobnym problemem, ta historia stanie się inspiracją, doda otuchy, nadziei. Bo przecież nie ma takiego labiryntu, z którego nie można wyjść, wystarczy tylko znaleźć siłę i motywację. A w końcu zza któregoś zakrętu musi wyjrzeć słońce...
Rozmawiała: Jolanta Majewska-Machaj