Anna Kowalska, 67 lat, straciła męża ponad dekadę temu. Od tamtej pory jej życie upływało między rutynowymi zakupami na targu, spacerami po parku i telefonami od dzieci, które już mieszkały daleko. Nie spodziewała się niespodzianek; w jej wieku, myślała, silne emocje są zarezerwowane dla młodych.

newsempire24.com 4 dni temu

Halina Kowalska, 67 lat, owdowiała ponad dziesięć lat temu. Od tamtej pory jej życie toczyło się między cotygodniowymi zakupami na targu, spacerami po parku a telefonami od dzieci, które dawno wyprowadziły się z domu. Nie spodziewała się już żadnych niespodzianek w jej wieku, jak sądziła, silne emocje były zarezerwowane dla młodych.

Wszystko zmieniło się pewnego popołudnia na dworcu Warszawa Centralna.

Halina siedziała na ławce, czytając starą książkę Lema, gdy usłyszała obok siebie męski głos:

Przepraszam, czy to nie Solaris?

Podniosła wzrok. Stał przed nią wysoki mężczyzna o siwych włosach i nieśmiałym uśmiechu.

Tak odparła, ostrożnie zamykając książkę. Zna pan?

Czytałem to ze czterdzieści lat temu. Nigdy nie zapomniałem. Nazywam się Jan Nowak.

Halina nie wiedziała dlaczego, ale ta prosta rozmowa poruszyła coś w jej duszy. Zaczęli gawędzić najpierw o książce, potem o pociągach, o muzyce, o życiu. Czas płynął tak szybko, iż prawie zapomnieli o swoich celach podróży.

Przez kolejne tygodnie zaczęli przypadkiem spotykać się na dworcu. Czasem Halina piła kawę w barze, a Jan pojawiał się nagle, tłumacząc, iż jego pociąg się spóźnia. Innym razem mówił, iż po prostu lubi obserwować ludzi w holu, ale oboje wiedzieli, iż przychodzą tam, żeby się zobaczyć.

Pewnego deszczowego wieczoru Jan odważył się powiedzieć to, co wisiało w powietrzu:

Halina, od lat jeżdżę sam i wierz mi, nie ma nic smutniejszego niż dotrzeć do celu i nie mieć komu o tym opowiedzieć. Chciałbym, żebyś kiedyś mi towarzyszyła.

Zawahała się. Tak dawno nie pozwalała się nikomu zaprosić, tak dawno nie otwierała drzwi na nieznane. Ale szczere spojrzenie tego mężczyzny rozwiało jej obawy.

Dobrze, ale to ja wybieram kierunek.

W następną sobotę wsiedli razem do pociągu do Torunia. Spacerowali wąskimi uliczkami, zjedli obiad w małej restauracji, a pod wieczór usiedli na bulwarze nad Wisłą. Jan wziął Halinę za rękę, a ona nie cofnęła dłoni.

Wiesz? powiedział cicho. Myślałem, iż w moim życiu już nie ma miejsca na miłość.

Ja też przyznała. Ale chyba się myliliśmy.

To był początek czegoś nowego. Zaczęli podróżować razem, czytać w parkach, gotować spontaniczne potrawy. Odkryli, iż życie nie kończy się na siwych włosach, iż wciąż mogą czuć te same motyle co nastolatkowie.

Nie było jednak łatwo. Halina bała się reakcji dzieci: Związek w twoim wieku? Po co ci to?. Jan, także wdowiec, nosił w sercu pamięć o żonie, którą kochał całym sobą. Mimo to postanowili żyć teraźniejszością, nie pytając przeszłości o pozwolenie ani nie tłumacząc się przed przyszłością.

Pewnej nocy, na tym samym peronie 5, gdzie się poznali, Halina szepnęła:

Zdajesz sobie sprawę, iż gdybyś wtedy do mnie nie zagadał, wciąż bylibyśmy obcymi ludźmi w pośpiechu?

Dlatego nigdy nie przestanę ci dziękować za Solaris uśmiechnął się. Dzięki tej książce odnalazłem swoją przerwę w samotności.

Ta miłość, zrodzona między pociągami i przypadkami, nauczyła ich, iż nigdy nie jest za późno, by znów poczuć. Że choćby gdy życie zdaje się stać w miejscu, nieoczekiwane spotkanie może przynieść nadzieję i ciepło nowego początku.

Idź do oryginalnego materiału