Zofia Kowalska, 67 lat, straciła męża ponad dekadę temu. Od tamtej pory jej życie toczyło się między cotygodniowymi zakupami na targu, spacerami po parku i telefonami od dzieci, które dawno wyprowadziły się z domu. Nie spodziewała się już niespodzianek; w jej wieku, myślała, silne emocje są zarezerwowane dla młodych.
Ale wszystko zmieniło się pewnego popołudnia na dworcu Warszawa Centralna.
Zofia siedziała na ławce, czytając starą książkę Lema, gdy usłyszała obok siebie głos:
Przepraszam, czy to nie Solaris?
Podniosła wzrok. Stał przed nią wysoki mężczyzna z siwymi włosami i nieśmiałym uśmiechem.
Tak odparła, delikatnie zamykając książkę. Zna pan?
Czytałem czterdzieści lat temu. Nigdy nie zapomniałem. Nazywam się Jan Nowak.
Zofia nie wiedziała dlaczego, ale coś w tej prostej rozmowie poruszyło ją do głębi. Rozmawiali najpierw o książce, potem o pociągach, muzyce, życiu. Czas płynął tak szybko, iż prawie zapomnieli o swoich pierwotnych celach podróży.
Przez kolejne tygodnie zaczęli przypadkiem spotykać się na dworcu. Czasem Zofia piła kawę w kawiarni, a wtedy Jan pojawiał się z wymówką, iż jego pociąg się spóźnia. Innym razem tłumaczył, iż po prostu lubi obserwować ludzi, ale oboje wiedzieli, iż szukają pretekstu, by się zobaczyć.
Pewnego deszczowego wieczoru Jan odważył się powiedzieć to, co wisiało w powietrzu:
Zosiu, tyle lat podróżuję sam i uwierz mi, nie ma nic smutniejszego niż dotrzeć do celu i nie mieć komu o tym opowiedzieć. Chciałbym, żebyś kiedyś mi towarzyszyła.
Zofia zawahała się. Tak dawno nie pozwalała się zapraszać, tak dawno nie otwierała drzwi czemuś nowemu. Ale jego szczere spojrzenie rozwiało jej obawy.
Dobrze, ale wybieram cel podróży ja.
Następnej soboty wsiedli razem do pociągu do Krakowa. Spacerowali wąskimi uliczkami, zjedli prosty obiad w małej knajpce, a gdy zapadł zmrok, usiedli na bulwarze nad Wisłą. Jan wziął Zofię za rękę, a ona nie cofnęła dłoni.
Wiesz co? powiedział drżącym głosem. Myślałem, iż w moim życiu już nie ma miejsca na miłość.
Ja też odparła. Ale chyba się myliliśmy.
To był początek czegoś nowego. Zaczęli podróżować razem, czytać w parkach, gotować wspólnie z tego, co akurat mieli w lodówce. Odkryli, iż życie nie kończy się z siwizną, iż przez cały czas mogą czuć motyle w brzuchu jak nastolatkowie.
Nie było jednak łatwo. Zofia bała się reakcji dzieci: Związek w twoim wieku? Po co ci to?. Jan, również wdowiec, nosił w sercu pamięć o żonie, którą kochał głęboko. Mimo to postanowili żyć teraźniejszością, nie pytając o zgodę przeszłości i nie przepraszając przyszłości.
Pewnej nocy, na tym samym peronie 5, gdzie się poznali, Zofia szepnęła:
Zdajesz sobie sprawę, iż gdybyś wtedy do mnie nie zagadał, przez cały czas bylibyśmy dwójką obcych ludzi w pośpiechu?
Dlatego zawsze będę ci wdzięczny, iż trzymałaś Solaris odpowiedział z uśmiechem. Dzięki tej książce znalazłem swoją przerwę w życiu.
Ta miłość, która narodziła się między pociągami i przypadkami, nauczyła ich, iż nigdy nie jest za późno, by znów coś poczuć. Że choćby gdy życie wydaje się zatrzymane, nieoczekiwane spotkanie może przynieść nową nadzieję i ciepło nowego początku.









