Anna Dereszowska: Czuję się dobrze w swoim ciele

anywhere.pl 1 rok temu

    Kinga Burzyńska: W twoim przypadku nucenie jest takie naturalne! Jesteśmy w Fabryce Norblina, tuż przy Kinogramie, więc filmowo. A jak filmowo, to Ania Dereszowska, a adekwatnie Anna Dereszowska – brzmi dumnie. Aktorka śpiewająca, dubbingująca, teatralna, filmowa i serialowa.

    Anna Dereszowska: Dzień dobry, cześć!

    Śpiewasz w każdych okolicznościach i chyba nigdy w życiu, choć znamy się bardzo, bardzo długo i – powiem nieskromnie – lubimy, nie zapytałam o to śpiewanie. Skąd ono się wzięło? To było jeszcze przed szkołą teatralną, bo przecież masz swój recital…

    Uważaj, teraz powiem ci coś, iż spadniesz z fotela. Chodziłam na zajęcia śpiewu klasycznego, wyobrażasz sobie? Ale mój brat powiedział mi, siedząc w pokoju obok, bardzo dobitnie „skończ to!” (śmiech).

    Ale czekaj – skąd ten śpiew klasyczny się wziął?

    Śpiewanie sprawiało mi ogromną przyjemność – wprost proporcjonalną do stresu, który się z nim wiąże. Rzeczywiście jest to wielka frajda. Moja ówczesna macocha, Teresa Baranowska, którą bardzo serdecznie pozdrawiam, miała znajomego, który uczył śpiewu klasycznego i pomyślała, iż może to jest akurat to, co chciałabym robić. Mnie to sprawiało wielką frajdę, ale wszystkim wokół chyba mniejszą.

    Ile wtedy miałaś lat? Osiem, dwanaście?

    Nie, nie, to było w liceum.

    Czyli w liceum śpiewałaś klasycznie. Długo to trwało?

    Nie, to był epizod, zaledwie parotygodniowy. Ale dało mi to na tyle dużo frajdy, iż gdy później w szkole teatralnej mieliśmy zajęcia z piosenki z panią Krystyną Tkacz, to ja byłam jej ulubienicą. Ona była bardzo specyficznym profesorem, już nie pracuje w Akademii Teatralnej, ale potrafiła być dość okrutna dla swoich studentów, którzy nie spełniali jej oczekiwań.

    Pamiętam, jak robiliśmy program na TVN Fabuła i spotkaliśmy się z twoimi kolegami z roku, m.in. z Marcinem Bosakiem i Karoliną Gruszką. Gdy zaczęłaś śpiewać, to (Karolina) Gruszka mówi: „Nie no, bez przesady, nie śpiewajmy przy Dereszy”.

    Tak, mi to sprawiało frajdę. Tak samo, jak spotkanie w Akademii Teatralnej z Ulą Borkowską i Hadrianem Tabęckim, którzy akompaniowali pani Krystynie na zajęciach z piosenki. Przyjaźń z Ulą nawiązała się właśnie tam – razem pracujemy, ale też bardzo się lubimy. To trwa już kilkadziesiąt lat i rzeczywiście, wciąż się spotykamy, pracujemy wspólnie. Z Adrianem również – epizodycznie, ale jednak. Myślę, iż ten śpiew to tak naprawdę dzięki Uli. To ona kopnęła mnie kilka razy w tyłek, iż powinnam to robić i iż robię to dobrze.

    To była piosenka stricte aktorska? Na Festiwalu Piosenki Aktorskiej nie byłaś, prawda?

    Nie byłam.

    Więc co cię interesowało w tej muzyce?

    Mnie interesowało zawsze retro. Piosenka międzywojnia – uwielbiam piękne teksty, mnie to w piosence bardzo niesie. Dlatego tak bardzo podoba mi się Sanah, która śpiewa Słowackiego w taki sposób, że… Zresztą puszczałam teraz to mojemu bratu, widzieliśmy się tuż po świętach. Brat od dawna mieszka z rodziną za granicą i nie ma kontaktu z młodą, polską sceną muzyczną. On też jest bardzo utalentowany muzycznie, myślę iż dużo bardziej niż ja – gra na fortepianie, na gitarze, swego czasu śpiewał też w jakiejś rockowej kapeli, choćby trochę heavymetalowej. Mówię do niego: „Posłuchaj tego”. Pomyślałam, jakie to straszne, iż w szkole podstawowej czy w liceum nie potrafiliśmy tych tekstów zrozumieć, docenić… Zresztą Teresa Baranowska, o której mówiłam, jest polonistką. Mnie nie uczyła.

    Ale cię ukształtowała?

    Tak, natomiast chcę powiedzieć, iż w szkole, nie tylko zresztą na języku polskim, robi się coś tak strasznego z literaturą, iż narzuca się interpretację. Mówi się czytelnikowi, słuchaczowi, co powinien z tego wyciągnąć, w jaki sposób powinien rozumieć. A czasem, szczególnie dla młodych ludzi Słowacki i Mickiewicz… Lena przerabia teraz starożytność. Ten język jest dla nich tak trudny – oni przecież porozumiewają się skrótami, prostymi słowami. I coś, co początek zdania ma tutaj, a koniec gdzieś przy drugiej zwrotce, jest strasznie trudne do zrozumienia. Nauczyciel natomiast powie im, jak mają to rozumieć. Puszczasz natomiast Sanah…

    Zastanawiałam się właśnie, czy dobrniesz do sedna.

    Mnie to tak ujęło, iż ja nagle rozumiem, co Słowacki nam chciał powiedzieć. To jest tak pięknie podane, tak mądrze.

    I jednocześnie sięgnęła do tego młoda osoba.

    No właśnie i to mnie absolutnie rozwaliło. Ale od czego my w ogóle zaczęłyśmy, od muzyki?

    Tak, od muzyki. Powiedziałaś, iż interesuje cię retro.

    Bardzo! Nie ma już takich piosenek.

    Dlatego sięgasz po to retro?

    Tak. Zobacz, jest teraz Dawid Podsiadło, chociaż jego teksty może nie są aż tak bardzo poetyckie. Masz też przecież Ralpha Kamińskiego – Ralph śpiewa piosenki, które mają przepiękne teksty. W końcu pojawili się ludzie, którzy potrafią sięgnąć po trudne rzeczy i podać je w taki sposób, iż młodym ludziom się to podoba. Nareszcie nie musisz mieć prostego tekstu podanego tak, żeby każdy go zrozumiał. To jest coś trudniejszego i jednocześnie fantastycznego!

    To właśnie Lena dla ciebie odkryła Sanah, prawda?

    Lena jest szperaczem, jeżeli chodzi o muzykę. Rok temu na urlopie w ciepłych krajach zorganizowaliśmy zawody kto wymyśli piosenkę, do której tekstu nie zna Lena. Rzeczywiście ona jest takim słuchaczem, co jest wspaniałe, bo dzięki temu fenomenalnie mówi po angielsku. Słucha piosenki i natychmiast włącza tekst. Zna każdą piosenkę na pamięć.

    Genu nie wydłubiesz…

    Tak, genu nie wydłubiesz. Były też takie epizody, kiedy Lena mówiła: „Wiesz mamo, może bym poszła do Akademii Teatralnej, co myślisz na ten temat?”. Ja miałam…

    …ciarki?

    Odpowiadałam: „Nie no, super. Kotuś, decydujesz jak chcesz. Ja cię będę wspierać w każdej decyzji”. I oczywiście tak będzie. Byleby była szczęśliwa.

    Otóż to. Wiesz dlaczego pytam o piosenkę? Na pewno to kochasz i mówisz o tekście, co też jest ważne w teatrze. Myślę o tej wrażliwości na literaturę, w twoim zawodzie to się przydaje. Zastanawiam się, czy na swojej drodze artystycznej miałaś kiedyś taką rolę, iż mogłaś zaśpiewać w musicalu, czy to pozostało coś, co pozostaje w sferze twoich wyzwań i marzeń?

    Była taka rola, bohaterka nazywała się Ina Paloma. Pamiętam to tylko i wyłącznie dlatego, iż to był bardzo dobry serial o czasach drugiej wojny światowej. Grałam żydówkę, śpiewaczkę, postać inspirowana prawdziwą osobą. Ina Paloma była właśnie pieśniarką. Rzeczywiście, zaśpiewałam chyba dwie piosenki w tym serialu – z wielką radością, bo to był dokładnie mój repertuar, który bardzo lubię. Ale na dużą musicalową rolę wciąż czekam, chętnie bym ją zagrała. W teatrze u Józka Józefowicza już mi się to zdarzyło. Kilka lat temu zagrałam…

    Grałaś u Józefowicza?

    No raczej! Grałam choćby tytułową rolę, Pannę Tutli Putli. Pamiętam, iż wychodziłam wtedy nago z basenu. To było dla mnie wtedy totalne przeżycie.

    W spektaklu?

    Tak, w spektaklu mieliśmy basen na scenie. Na szczęście Józek pozwolił mi wychodzić tyłem. Podchodził do mnie kolega-aktor, który zakładał mi futro na nagie, ociekające wodą plecy. Wtedy to było dla mnie straszne przeżycie. To był jeszcze ten czas, kiedy absolutnie nie akceptowałam swojego ciała. Głupia ja. Teraz sobie myślę, iż przecież to były najlepsze lata! Dlaczego wychodziłam tyłem?!

    Czekaj czekaj – powiedziałaś, iż był to czas, iż nie akceptowałaś swojego ciała. A czy to był taki czas, kiedy wierzyłaś w swoje możliwości aktorskie? To było zaraz po studiach?

    Tak, to było gwałtownie po studiach. Byłam jeszcze wtedy w teatrze dramatycznym.

    Od razu po studiach dostałaś etat, prawda?

    Dostałam go choćby jeszcze na studiach.

    Czyli byłaś tą, która absolutnie złapała pana Boga… Może nie, iż złapała, ale…

    Byłam inaczej postrzegana. Wspomniany wcześniej Marcin Bosak jest moim kolegą z roku. W przypadku Karoliny wiadomo było, iż będzie robiła swoje rzeczy. To był taki czas, kiedy wszyscy drżeliśmy o to, co będzie później. Przychodzi się do Akademii Teatralnej i przez ten pierwszy czy drugi rok wszystkim wydaje się, iż jesteśmy królami życia. Z prawie tysiąca osób wybrali naszą 20-stkę. Później przychodzi koniec studiów i się okazuje – o matko, co dalej. Teatrów w Warszawie wówczas nie było tyle co teraz, nie było też takiego wielkiego zapotrzebowania na młodych ludzi. Na szczęście ja miałam wspaniały rok, naprawdę. Wszyscy pracują – jeżeli nie stricte zawodowo, to około zawodowo. To była właśnie Gosia Socha, Angelika Piechowiak, która produkuje i gra w spektaklach, Eliza Borowska…

    …Dominika Kluźniak.

    Tak, Dominika Kluźniak. Naprawdę to był wybitny rok i z wieloma osobami mam w tej chwili kontakt. Marcin Kołaczkowski, który również produkuje spektakle muzyczne.

    Zaczęłyśmy rozmawiać o tym, iż ty już dostałaś rolę…

    Tak, dostałam rolę… Dostałam etat na trzecim roku. Świętej pamięci Piotr Cieślak wziął mnie do Teatru Dramatycznego.

    To był taki moment, iż wierzyłaś bardzo mocno w swoje możliwości? Szkoła dodała skrzydeł czy jednak pozostawiła wiele wątpliwości?

    W momencie w którym dostałam się do teatru rzeczywiście pomyślałam: „Jestem tu wybrańcem”. W Teatrze Dramatycznym zagrałam jedną rolę i potem miałam długą przerwę. Później przyszli moi koledzy po dyplomach, w których zagrali fantastyczne role u świetnych reżyserów. Ja w dyplomach nie grałam, bo miałam już etat w teatrze i jako dyplom uznali mi dublurę. Strasznie było mi szkoda, iż ja w tych dyplomach nie grałam. To był moment, w którym troszkę się wycofałam. Potem na szczęście przyszła rola w „Złotopolskich”, potem przyszedł Józek, który też mi otworzył oczy. Chyba jednak był to Janusz Stokłosa, bo z nim miałam bliższy kontakt. Janusz mnie naprawdę dużo nauczył.

    Mówimy o muzyce, prawda?

    Tak. Nauczył mnie, iż piosenka jest jak wiersz. Chodzi o to, żeby podać to tak, aby widz zrozumiał, o czym to jest. Tym różni się piosenka aktorska od piosenki estradowej, w której wokaliści często dbają o to, aby wokal był piękny i żeby pięknie płynęło, iż zapominają o przekazie. Natomiast w piosence aktorskiej to właśnie tekst jest najistotniejszy. Janusz Stokłosa przekazał mi tę wiedzę. Już mówiłam o Krystynie Tkacz, ale to spotkanie z Januszem było dla mnie otwarciem na świat muzyczny.

    Czekaj, czekaj – skoro Janusz Józefowicz, to jak ty się ruszałaś, moja droga?

    O matko, nie! Ale Józek jakoś miał do mnie słabość wielką…

    Że się nie umiałaś ruszać?

    Otoczył mnie tancerzami, a miał ich i dalej pewnie ma w teatrze fantastycznych. Zrobiłam parę póz, kilka kroczków, choćby stepowałam z Józkiem! On był moim partnerem w „Pannie Tutli Putli”, chodził w mundurze. Samo śpiewanie było stresujące, a taniec – o matko. Taniec to coś spoza mojej strefy komfortu.

    Rozumiem, ale na imprezie też nie?

    Tam super się pokiwać. To jest taki specyficzny ruch. Był taki program, iż ludzie się śpiewali w przebraniach i nie można ich było rozpoznać…

    …Mask Singer

    Mask Singer! Gdybym to ja zatańczyła w takim stroju, to wszyscy by wiedzieli, iż to ja.

    Coś ci nie wierzę – za skromna jesteś z tym ruchem.

    Nie, ja jestem szczera, naprawdę. To jest poza strefą mojego komfortu. Byłoby to oczywiście wielkie wyzwanie. Ja lubię wyzwania, więc super. Ale jak sobie myślę o jakimś przedsięwzięciu z tańcem, to raczej jestem przerażona.

    Aniu, cały czas grasz w Teatrze 6. Piętro. Ile lat gracie „Ożenek”?

    „Ożenek” wcale nie tak długo. „Boga Mordu” gramy najdłużej.

    Przepraszam, oczywiście myślałam o „Bóg Mordu”.

    „Boga Mordu” gramy już z dziesięć lat.

    Każdy spektakl jest inny. Ulubionym sformułowaniem Bartka Topy jest, iż publiczność rezonuje i za każdym razem to jest coś innego. Jest chyba jednak wyzwaniem dla kobiety, która grając dziesięć lat temu ten spektakl miała jedno dziecko…

    Uważaj, my gramy „Bożyszcze Kobiet” w Teatrze Capitol, które kiedyś graliśmy w Teatrze Syrena. Premiera była piętnaście lat temu, a bez przerwy go wystawiamy. W międzyczasie zdążyła mi się urodzić trójka dzieci i ten spektakl nie zmienił obsady, choćby płaszcz i buty mam te same.

    A sukienkę?

    Sukienka się rozpadła. Pewnie bym w nią weszła, lekko by się rozchodziła na guzikach. Za to kostiumy Piotrka Gąsowskiego zmienialiśmy już parę razy. Co więcej, zdarzyła się taka scena, iż ukłonił się i tak już pozostał, bo na spodniach zrobiła się wielka dziura.

    Wiesz dlaczego o to pytam? Bo jesteś inną kobietą, inną aktorką. Teraz wnosisz do tego spektaklu coś innego.

    Absolutnie. Myślę, iż te spektakle są dużo lepsze w tej chwili, niż były te lata temu, bo jestem dużo dojrzalsza, mam dużo większą świadomość swojego ciała i dużo większą wiarę w swoje umiejętności. Kiedy na próbach do „Boga Mordu” z Gosią Bogajewską próbowaliśmy scen (zresztą tam bardzo dużo wyszło z improwizacji), Gosia była świetnie przygotowana, dokładnie wiedziała o czym chce robić ten tekst. Pozostawiała nam natomiast dużo swobodę w przypadku inscenizacji, to było wspaniałe. Doskonale się z nią pracowało i naprawdę tęsknię za takimi spotkaniami.

    Gosia Bogajewska, dyrektorka Teatru Ludowego w Krakowie. Pani Małgorzato, Ania gotowa do współpracy.

    Naprawdę bardzo bym sobie winszowała takiej współpracy.

    Miałaś mówić o scenie…

    Tak. Scena, w której podchodzę do Czarka Pazury i odgrywając się na postaci granej przez Michała Żebrowskiego, kokietuję i podrywam postać graną przez Czarka. To było dla mnie wtedy jakieś totalnie przekroczenie. Bliskość cielesna z ikoną polskiego kina Czarkiem Pazurą – to było dla mnie strasznie trudne. Jestem profesjonalną aktorką, więc to wykonałam, natomiast dopiero teraz mam z tego euforia i wielką przyjemność. I satysfakcję, bo mimo iż w międzyczasie dwa razy zostałam mamą, mimo iż moje ciało wygląda inaczej – bez kokieterii – nie jestem już taką laską, jaką byłam dziesięć lat temu. Ja się świetnie czuję w moim ciele. Trzeba było troszkę przerobić kostiumy, jednak teraz mam z tego frajdę. Teraz mam poczucie, iż jestem atrakcyjna. Jak patrzę na swoje starsze zdjęcia to myślę: „Czego ja chciałam od siebie tyle lat temu”. Co tam w tej główce siedzi…

    Kompleksy dotyczyły wyłącznie wyglądu, czy też dojrzałości aktorskiej?

    Wyglądu i dojrzałości aktorskiej. W tej chwili Iza Dąbrowska gra rolę, którą na początku w „Bogu Mordu” grała przez wiele lat Jola Fraszyńska. To były spotkania z ikonami polskiego kina i teatru, do których podchodziłam z ogromnym szacunkiem. Pamiętam, iż jak byłam na studiach to do Akademii Teatralnej przyszedł Michał Żebrowski, miał z kimś rozmawiać. Przyszedł w długich włosach Wiedźmina, którego zagrał strasznie! Michał to wie, wbrew pozorom Michał ma dystans do siebie. Uwielbiam Michała, uwielbiam z nim pracować.

    Michał przyszedł do tej szkoły i…

    To po prostu było dla mnie… Wszyscy patrzyliśmy na niego jak na jakieś objawienie. On był wtedy u szczytu kariery. Grał w sienkiewiczowskich adaptacjach, grał Wiedźmina. Zjawił się nagle, szedł korytarzem, po którym my chodziliśmy. Wszyscy wąchaliśmy ten zapach luksusu i wielkiego świata, który wniósł ze sobą. Chwilę później mam z nim grać w spektaklu. To było dla mnie wielkie wydarzenie i miałam wrażenie, iż jestem tym najsłabszym ogniwem w tej naszej czwórkowej całości. Dopiero potem, gdy dostaję feedback od widowni, iż „ta rola Anny to zajebista”. Dokładnie tak samo było z „Lejdis”. Rzeczywiście, ona jest tak napisana, iż bohaterka przechodzi przemianę, więc można pokazać całą paletę aktorskich kolorów i umiejętności.

    Czekaj, wejdę ci w słowo. Zawsze potrzebujesz tego feedbacku: „Ania, jesteś świetna”?

    Tak, tak… Teraz może już troszeczkę mniej, ale to wynika pewnie z jakiegoś wycofania, kompleksu. Teraz też jest taki czas, iż myślę sobie „oj” – mimo, iż niedawno zrobiłam „Lulu”.

    Sięgnęłyśmy przeszłości, ale myślę sobie, iż ty bardzo dużo pracujesz głosem – dubbing, masa audiobooków, co sprawia ci frajdę. Widziałam w twoim domu na Mazurach specjalnie zbudowane studio, żebyś mogła być tam zamykana przez najbliższych…

    …i zarabiała na rodzinę.

    Zarabiała na rodzinę. Zdarzają się też gry gry komputerowe, to jest niesamowite. Wracając do „Lulu” – musisz tam piec, czy przygotowują wszystko za ciebie?

    Mieliśmy food producera, który piekł. Wcześniej przeszłam szkolenie, żeby jednak umieć coś zrobić i posługiwać się wszystkimi przyrządami. Myślę, iż to całkiem autentycznie wyszło. Moje łapki jednak coś tam potrafią, tym bardziej, iż ja naprawdę lubię gotować, piec może troszkę mniej. Natomiast to nie jest tak, iż nigdy w życiu niczego nie upiekłam, nigdy mi nic nie wyszło. To było wyzwanie, coś nowego, bo takiej postaci jeszcze nie grałam. Ogromnie dziękuję Kindze Dębskiej, której to przyszło do głowy. Kinga powiedziała mi: „Słuchaj, rozmawiałam w produkcji o tobie, jak były castingi. Dziewczyny powiedziały mi iż albo jesteś w ciąży, albo dopiero co urodziłaś i masz maleńkie dziecko i iż na pewno nie. Pomyślałam sobie, iż sprawdzę”. Jako kobieta-reżyser nie pierwszy raz to słyszała. Zadzwonili, a ja powiedziałam: „Boże, z największą przyjemnością”. Aleksio był maleńki, ale pomyślałam, iż wszystko się da zorganizować.

    Zwłaszcza, iż jesteś śląską kobietą, która zorganizuje wszystko, więc spokojnie zagra też wszystko?

    To była wielka przyjemność.

    Rzeczywiście – to, jak nas widzą i to, iż Ty masz coś takiego, iż urodziłaś dziecko, iż jesteś w ciąży, choć już nie jesteś…

    Ja ciągle jestem w ciąży podobno. Też tak ostatnio usłyszałam.

    Aleksander ma już ponad rok, także Anię spokojnie można już zatrudniać.

    Tak, tak.

    Ania ogarnie. À propos dubbingów – masz sporo bajek na koncie, prawda? Myślisz wtedy o swoich dzieciach, iż to jest dla nich?

    Myślę na początku, kiedy dostaję taką propozycję.

    Myślisz: „O nie, to jest głupawa bajka, nie wezmę tego…”

    Na szczęście mi się taka nie trafiła. Robię dużo produkcji disneyowskich. To jest marka, więc nie będzie to coś, czego bym się wstydziła. To mi sprawia wielką radość. Natomiast w studiu nie myślę o dzieciach, tylko o postaci, myślę jak ona. Są też projekty, które wracają – na przykład postać, którą gram w Avengers. Teraz też gram, ale człowiek podpisuje cyrograf, więc nie mogę nic powiedzieć.

    Ale dobrą czy złą?

    Bardzo dobrą.

    Obsadzają cię w złych?

    Oczywiście, iż tak.

    Dubbing rozszerza twoje emploi? Bo Korba była trochę Jankiem Kosem. choćby ostatnio spotkałyśmy się gdzieś na imprezie z panią producent, która powiedziała: „Boże, jaka wspaniała była ta Korba”. Ta rola była dla Ciebie wybiciem, przełomem?

    Z jednej strony taką trampoliną, z drugiej – taką łatką.

    I do tej pory chyba jest taką szufladką.

    Tak, do tej pory siedzę sobie w tej szufladzie. Dlatego tak się cieszyłam z „Lulu”, bo ona mnie z tej szuflady wyjęła. Nie ma absolutnie nic wspólnego z Korbą. Widzowie pytają często, czy będzie druga część „Lejdis”, co jest dla nas, dziewczyn, wielkim zaskoczeniem. Nam się wydaje, iż to jest zamierzchła przeszłość i nikt już tego filmu nie pamięta. Za każdym razem kiedy się spotykamy i publikujemy jakąś relację, to spotyka się to z nieprawdopodobnym odzewem. Nie będzie kontynuacji „Lejdis”, nad czym wszyscy ubolewamy, ale sytuacja nie zależy od nas. Co nie wyklucza tego, iż zrobimy coś wspólnie – jeżeli macie jakieś pomysły, dawajcie znać. To byłoby wspaniałe, bo bardzo się przyjaźnimy. Każda z nas jest fajną, interesującą kobietą. Dziewczyny są naprawdę wybitnymi aktorkami. Byłyśmy ostatnio na spektaklu Izy Kuny, „Wstyd”. Iza grała też tę drugą postać w filmie „Teściowie”, na podstawie którego Marek Modzelewski napisał fantastyczny tekst. Myślę, iż napisanie scenariusza dla tak różnych aktorek, z tak różnym doświadczeniem, które jednocześnie łączy przyjaźń i które niosą za sobą tę chmurę „Lejdis”, byłoby świetnym wyzwaniem. Napisać coś kompletnie innego, coś w oderwaniu od tego.

    Marek Modzelewski powinien napisać.

    Powinien, ale myślę, iż to jest za blisko całej historii „Lejdis”.

    Powiedziałyśmy, iż jesteś bardzo zorganizowaną osobą. Jak wychodzisz na czerwony dywan, to też sama wszystko ogarniasz? Pytam, bo powoli zbliżamy się do końca i mam dla ciebie niespodziankę.

    Na niektóre wyjścia ogarniam się sama, ale na większe gale wolę oddać się w ręce specjalistów, którym lepiej to wychodzi.

    Mogę zdradzić, iż gdy przyszłaś do studia, to powiedziałam: “Ania, jaką masz ładną torebkę”, a Ania: „A, to z ciucholandu”.

    Tak, uwielbiam ciucholandy.

    Umiesz tak poszperać i zwracasz na to uwagę, tak wiesz, po babsku?

    Wielkiej uwagi może nie. Ja się w ogóle nie maluję na co dzień, ale posiadanie czegoś ładnego, jeżeli nie jest wybitnie drogie, sprawia mi przyjemność. Lena jest znakomitym partnerem do chodzenia po ciucholandach.

    Czyli masz córkę, która może coś upiec, pójdzie z tobą na zakupy, powie jakiej masz muzyki słuchać…

    Lena nienawidzi tradycyjnych zakupów. Ja też nie, więc cieszę się, gdy możemy coś razem upolować w ciucholandzie. W ogóle mam fajne dzieci, naprawdę.

    Aleksander ma rok rok i trzy miesiące, jest piękny. Maksymilian ma osiem, prawda?

    Siedem, w tym roku będzie miał osiem.

    To prawie dorosły człowiek

    Kinga też ma fajne dzieci. Lubią się z moimi.

    My też się bardzo lubimy, ale za słodko będzie. Pytałam o ubrania, bo od naszego wspaniałego partnera programu dostaniesz prezent. Pójdziesz sobie do jednego miejsca.

    Raz na jakiś czas można, dlaczego nie. Zachowam to sobie.

    Aniu, życzę ci w tym roku, abyś dostała rolę w musicalu, żebyś zaśpiewała. W musicalu też będziesz musiała zatańczyć, więc…

    Może być, to jest wyzwanie, ja lubię wyzwania!

    A na przykład w drugim, żebyś postrzelała i pobiegała z bronią.

    Zabawne, iż nikt mnie tak nie widzi. Jeden reżyser powiedział mi dawno temu, że: „Ty zawsze jesteś taka w tych sukniach na czerwonym dywanie”

    Ja cię w ogóle tak nie kojarzę…

    No właśnie!

    W czerwonych sukniach na czerwonym dywanie…

    A ja właśnie jestem taka, iż bym tam chętnie pobiegała w buciorach. To jest fajne!

    W takim razie tych dwóch światów życzę ci w 2023 roku. Co istotnie – Ania powiedziała, iż lubi jak jest tanio.

    Nie! (śmiech)

    Nie no, niech dużo płacą. Małe koszty, duże zarobki. Chociaż może nie brnijmy, nie idźmy tą drogą. Moim i państwa gościem była Anna Dereszowska.

    Fot. Marcin Bosak

    Idź do oryginalnego materiału