„Animal Farm” – kapitalistyczne świnie | Recenzja | British Film Festival 2025

filmawka.pl 19 godzin temu

Reżyserska przygoda Andy’ego Serkisa jest póki co drogą wyboistą. Znany z roli Golluma aktor ma na swoim koncie już trzy pełne metraże: Pełnię życia, Mowgliego: Legendę dżungli oraz drugą odsłonę Venoma. Filmy spotykały się z bardzo mieszanym odbiorem, częściej kończąc po tej negatywnej stronie szali. Czy animowany Animal Farm zmieni tę tendencję?

Na początku warto zaznaczyć kwestię, która prawdopodobnie jest najważniejszą rzeczą przy odbiorze tego filmu. Animal Farm Serkisa to animacja skierowana raczej do młodszej widowni. Owszem, jak to zwykle bywa w tego typu produkcjach, niektóre z aluzji i nawiązań dostrzeżemy, mając na karku nieco więcej wiosen. W omawianym tu obrazie nie ma ich jednak tak wiele: dorosły widz może lekko uniesie kącik ust, kiedy owce chóralnie podśpiewywać będą refren Freedom! 90’s George’a Michaela. Chęć skierowania Folwarku zwierzęcego (w filmowej wersji gospodarstwo to po prostu Farma zwierząt) George’a Orwella do dziecięcego widza jest decyzją odważną. Między innymi dlatego, iż powieść, pomimo długości na jeden wieczór, to historia bogata w treść. Pułapką jest jej odchudzenie oraz dostosowanie do grupy docelowej. To w gruncie rzeczy całkiem udało się Serkisowi i Nicholasowi Stollerowi, który napisał scenariusz. Drugim ważnym aspektem odbioru filmu jest to, iż nie stanowi on dokładnej adaptacji książki. Dużo z niej czerpie, przy okazji modyfikując i dodając od siebie.

Rdzeń historii pozostaje w dużej mierze ten sam, zmieniają się natomiast otaczające go szczegóły. Inteligentne zwierzęta buntują się, kiedy mają zostać wywiezione do rzeźni, wypędzając pana Jonesa z farmy i przejmując władzę. Z czasem dochodzi między nimi do tarć, przepisywania historii i naruszania ustalonych zasad. W centrum opowieści znajduje się z kolei nowa postać, prosię Szczęściarz, który jest rozdarty między lojalnością i naukami Chrumki (Snowball) a chęcią zaimponowania Napoleonowi. W tle majaczy również kapitalistyczna rzeczywistość, której reprezentantką jest miliarderka Pilkington, skupująca okoliczne ziemie pod interesy. Serkis i Stoller naturalnie osadzają akcję filmu w czasach pozornie bardziej współczesnych. Osią opowieści przez cały czas pozostaje alegoryczne ukazanie rosyjskich rewolucji i narodziny stalinizmu. Animal Farm dość łopatologicznie i wprost komunikuje jednak, iż chodzi mu również o współczesny kapitalizm, który w gruncie rzeczy nie zmienił się aż tak bardzo od premiery książki. Chodziło, chodzi i będzie chodzić o maksymalizację już zmaksymalizowanych zysków. Film wykłada te pomysły w bardzo przystępny sposób, pozbywając się jednocześnie ich ciężaru.

fot. „Animal Farm” / materiały prasowe British Film Festival

Twórcy równie krytycznym okiem patrzą na dziecko kapitalizmu: konsumpcjonizm. Bezmyślne zakupy w potężnym centrum handlowym (o czym prosto w twarz rzuca Napoleon) są może przykładem zbyt oczywistym, jednak wpisując je w konwencję produkcji dla dzieci, jest to do zaakceptowania. Miałem jednak mały dysonans, kiedy Serkis któryś raz z kolei serwował żart polegający na puszczaniu gazów. W 2025 roku z pewnością możemy odejść od tej formy humoru, tym bardziej, iż twórcy mają kilka ciekawych pomysłów. Do wspomnianego już Freedom! 90’s dodajmy chociażby owcę Carla, który traci wełnę zasłaniającą mu pysk. Dzięki temu może on przejrzeć na oczy, dostrzegając wiele absurdów nieuchwytnych dla reszty bezmyślnych owiec.

Serkis prowadzi narrację w nieco irytujący sposób. Stoi rozkrokiem między pokazywaniem wydarzeń na ekranie, a offową opowieścią snutą przez konia Boksera, który dodatkowo opisuje to, co właśnie miało miejsce. Ciężko dostrzec też, jaki konkretnie cel przyświeca tej wersji. Przedstawienie Folwarku najmłodszemu pokoleniu? Być może, jednak film niezbyt mocno korzysta ze swojego pierwowzoru. Kiedy kładzie nacisk na interesy Pilkington, staje się jedną z wielu opowieści o walce z bogatym kapitaluchem, chcącym jedynie mnożyć swój majątek kosztem maluczkich.

Animal Farm może przyciągać gwiazdorską obsadą, która świetnie wywiązuje się ze swoich ról. Z początku dziwnie jest słyszeć konia mówiącego głosem Woody’ego Harrelsona, jednak aktor przekonująco oddaje uroczą naiwność i ciepło Boksera. Gaten Matarazzo jest nie do rozpoznania jako Szczęściarz – szkoda, iż sam bohater to niestety mało wyrazisty protagonista z jedną, domyślną cechą osobowości w postaci bycia dobrym. Iman Vellani bawi się jako prosiaczki-bliźniaczki Puff i Tammy, zaś obsada Napoleona to strzał w dziesiątkę. Głos knurowi podłożył Seth Rogen, którego występ został wyreżyserowany niemal idealnie. Pewnie, Napoleon to po prostu Seth Rogen. Film robi jednak duży użytek z jego charakterystycznego głosu i przede wszystkim śmiechu. Ściśnięty, gruboziarnisty wokal świetnie współgra z wydumaniem, tchórzostwem, lenistwem i chciwością Napoleona.

kadr z filmu „Animal Farm”

Czy Animal Farm odpowiada na pytanie postawione we wstępie? Moim zdaniem nie. Serkis wciąż błądzi jako reżyser, a wykorzystanie Folwarku zwierzęcego bardziej stanowi wabik na widza, aniżeli chęć opowiedzenia ciekawej historii. Nowy film brytyjskiego twórcy nie oferuje w zasadzie nic nowego. Kiedy już decyduje się na podążenie jedną ze ścieżek, gwałtownie z niej rezygnuje, nie mogąc wybrać, co dalej, sprowadzając się do siły przyjaźni i marzeń. Jest to jednocześnie niezły film dla dzieci/młodych nastolatków, który prędzej czy później mógłby wylądować w niedzielne popołudnie na TV Puls.

korekta: Anna Czerwińska


Tekst powstał we współpracy z British Film Festivalem.

Idź do oryginalnego materiału