Andor – recenzja 2. sezonu. Kumpli to on ma wszędzie!

popkulturowcy.pl 4 godzin temu

Przygoda z legendą Rebelii zakończyła się w akompaniamencie niesamowitych emocji. Nie ma sensu wstawiać tu przykuwającego do dalszej lektury retorycznego pytania „Czy drugi sezon dorównuje pierwszemu?”, ponieważ odpowiedź jest oczywista. Po dwóch sezonach bez najmniejszego zawahania można powiedzieć jedno – tak dobrej produkcji ze świata Gwiezdnych Wojen nie było nigdy. A tak udanych prequeli wyszło dosłownie kilka.

Popkultura rzuca nam bardzo często seriale, których powstanie nie powinno było mieć miejsca. Mimo wylewu średniaków jednak, każdego roku wychodzi spod skrzydeł wizjonerskich i starannych showrunnerów istna perełka. I choć każdy serialowy maniak ma w swoim sercu kilka ukochanych produkcji, gdy raz na jakiś czas wychodzi serial wręcz idealny, uświadamiamy sobie, iż nasi ulubieńcy często reprezentują miałki poziom. Takim właśnie serialem jest Andor, który poprzez nieopisanie wysoką jakość uciera nosa wielu odcinkowym produkcjom, choćby tym z wysokiej półki. I który zdecydowanie można stawiać obok innych fenomenalnych produkcji, nie tylko iż świata Star Wars, ale ogólnie.

Pierwszy Andor zachwycił nas świetnym scenariuszem, rozplanowaniem historii i niezwykle dojrzałym charakterem, niespotykanym do tej pory w uniwersum. Poznaliśmy bohatera z Łotra 1 z czasów(,) gdy daleki był od idei walk o wolność Galaktyki. Wszystko, co się wydarzyło, skierowało go jednak na drogę rebelianta, a nie była to łatwa droga. Rozpisano ją skrupulatnie, tak, aby być jak najbardziej wiarygodna i prawdziwa.

Drugi sezon dzieje się lata później. I choć zastajemy bohaterów w zupełnie innych sytuacjach, to widać kilka punktów wspólnych. Andor, choć dołączył do Luthena, nie jest pierwszorzędnym rebeliantem idealistą. Zwyczajnie stara się pomóc, wypełnia misje, które „prawdziwym” rebeliantom pomagają zyskać przewagę. Wciąż nie do końca wierzy w powodzenie całej tej wojny, a w trakcie wspomnianych wcześniej misji kieruje się raczej zdrowym rozsądkiem aniżeli rebelianckimi ideałami. Nie pakuje się tam, gdzie może być zbyt niebezpiecznie, aby tylko stawić Imperium opór. A po każdym zadaniu pragnie się z tej całej walki wycofać, by na spokojnie ułożyć sobie życie.

fot: kadr z serialu

Lwią częścią fabuły i w zasadzie wiodącym wątkiem są tu jednak poczynania Imperium. I to w zasadzie jest nie tylko motor napędowy historii, ale i jeden z jej najjaśniejszych (lub najmroczniejszych w tym wypadku) atutów. Po raz kolejny scenarzyści położyli nieopisanie ogromny nacisk na skrupulatnie pokazane działanie całej imperialnej organizacji oraz tego, jak działa nie tylko ten konkretny, ale ogólnie każdy totalitarny ustrój. Pełen ucisku, kontroli, manipulacji, oszczerstw i zwykłej brutalności. Widzimy, jak totalitarna machina zdobywa władzę i idzie do celu po trupach. Cały wątek dziejący się na planecie Ghorman pokazuje tragizm ludzi uwikłanych w machinacje bezwzględnych urzędników Imperium. Tutaj nie ma zabiegów lub elementów niepotrzebnych. Wszystko ma swoje miejsce i pięknie składa się w całość. Dopiero wszystkie wprowadzone motywy dopełniają tego okrutnego obrazu, który oddziałuje na emocje widza silniej niż wszystkie filmy z sagi Skywalkerów razem wzięte.

Nie byłoby to z pewnością możliwe, gdyby obok świetnego scenariusza nie stali genialnie napisane i przede wszystkim rewelacyjnie zagrani bohaterowie. Począwszy od rozdartego pomiędzy – nazwijmy to – „powołaniem” – a pragnieniem spokojnego życia Cassiana. Sposób, w jaki Diego Luna uwiarygodnił swoją postać, jest godny podziwu. Zwłaszcza w scenach, gdy faktycznie jako szpieg Rebelii wciela się w różne postacie i przenika do poszczególnych środowisk oraz, wykorzystując swój spryt i przebiegłość, unika zagrożeń i wymyka się z trudnych sytuacji.

fot: kadr z serialu

Świetna była również, i dużo lepsza niż poprzednio, kreacja Adrii Arjony, która wciąż przeżywa traumę po torturach Imperium. Ponownie cudnie oglądało się każdą scenę z udziałem Stellana Skarsgarda. Fenomenalną robotę odwaliła tutaj również Elizabeth Dulau jako pomocnica Luthena – Kleya, dla której była to podobno jedna z pierwszych ekranowych ról dramatycznych. Odcinek poświęcony jej i jej mentorowi to coś pięknego.

A jednak w panteonie genialnych kreacji najlepiej według mnie wypadają Ci aktorzy, którzy wcielają się w imperialnych agentów Biura Bezpieczeństwa. Zimnych, wyrachowanych, goniących za karierą lub zwyczajnie zadowoleniem przełożonych – w tym samego Imperatora. A jednak choćby w tych pozbawionych empatii strukturach znajdą się ludzie, którzy mimo wypranych mózgów zaczynają się zastanawiać nad sensem całej tej bezwzględnej machiny, a następnie zwyczajnie „pękać”. Wielowymiarowość i ewolucje zarówno dobrych, jak i negatywnych bohaterów to jeden z filarów tej serii. Jego prawdziwa siła, która trzyma uwagę widza przy ekranie.

Szczerze powiedziawszy. drugi sezon nie wciąga od pierwszych odcinków tak samo mocno jak poprzedni. Andor rozwija się pomalutku, bez pośpiechu. Czasem ma się wrażenie, iż nieco za wolno, lub iż skupia się na niepotrzebnych wątkach. Prawda jest jednak taka, iż choćby te wolniejsze momenty dopełniają obrazu postaci i pokazują odmienne podejście twórców do prowadzenia historii – płynne, dokładne i staranne. Z początku nie pomagały też liczne przeskoki czasowe między odcinkami. Powiem nawet, iż zdarzało się, iż przeszkadzały i wybijały z rytmu. Dopiero jednak po obejrzeniu całości możemy dostrzec sens tych wszystkich zabiegów. Scenarzyści nie chcieli się rozdrabniać i skupili się na kluczowych elementach historii. Dzięki temu lepiej można zrozumieć różnice między jednym etapem prac Imperium a kolejnym. I dopiero te wyraźnie dostrzegalne różnice naprawdę mocno działają na emocje widza.

fot: kadr z serialu

Po seansie Łotra 1 myśleliśmy, iż o wątku zdobycia planów Gwiazdy Śmierci wiedzieliśmy już wszystko. W rzeczywistości był to natomiast wierzchołek góry lodowej. Prawdziwa jazda zaczęła się dużo wcześniej. Sam fakt, iż drugi sezon Andora zaczyna z biegiem odcinków mocno się rozpędzać, a jego koniec stanowi jednocześnie początek filmu z 2016 roku pokazuje, iż cała historia była dużo głębsza.

Andor zakończył swoją przygodę w świecie Gwiezdnych Wojen. I cytując klasyka: „Wspaniała to była przygoda, nie zapomnę jej nigdy”. Jak wspomniałem już wcześniej, jest to produkcja Star Wars jak żadna inna. Jest też prequelem, jakich w ogóle kilka powstało. Jakościowy majstersztyk i w wielu kategoriach wzór tego, jak powinno l się prowadzić fabułę, kreować bohaterów, jak budować i utrzymywać szalenie wysoki poziom napięcia choćby w tych spokojniejszych scenach. Choć w serialu mało jest gwiezdnowojennych cech charakterystycznych, to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fana.


Źródło grafiki głównej: kadr z serialu Andor

Idź do oryginalnego materiału