To czego mi brakowało w nowym albumie Satan, znalazłem na debiutanckim albumie szwajcarskiej formacji Amethyst. "Throw Down The Gauntlet" to płyta, która oddaje piękno lat 80, piękno płyt z kręgu NWOBHM. Nutka hard rocka i melodyjnego metalu. Amethyst powstał w 2020r i w zasadzie poza Yvesem B, który działa w death metalowym DeathCult to mamy młodych muzyków, którzy stawiają pierwsze kroki na scenie metalowej. To wszystko to i tak nie ma znaczenia, jeżeli muzyka nie trafia do serca, jeżeli nie porusza nas w żaden sposób. Tutaj jednak band czaruje i brzmi jakby nagrał płytę na przełomie lat 70 i 80. Nie kryją inspiracji Tank, Angel witch, czy pierwszym albumem Iron Maiden. Oj dawno nie słyszałem tak udanych nawiązań do pierwszej płyty żelaznej dziewicy. Podobne tworzenie solówek, podobna próba tworzenia melodii. Czy trzeba czegoś więcej do zapoznania się z tym wydawnictwem?
Trzeba przyznać, iż band mocno postarał się by przybliżyć nam klimat lat 70 czy 80. Sama okładka jakaś taka skromna i kiczowata, ale ma to ma styl tych starych okładek. Wsłuchując się brzmienie też nie można odeprzeć wrażenia, iż to wszystko zostało zarejestrowane właśnie w złotych latach NWOBHM. Panowie odrobili zadanie domowe. Jedynym problem w trakcie słuchania płyty był specyficzny wokal Fredrica G, który śpiewa dość łagodnie, dość tak bardziej rockowo. Jednak z czasem idzie się przyzwyczaić i wszystko zaczyna być spójne. Najlepsze w tym wszystkim są partie gitarowe. Duet Ramon S,./Yves B to niezawodna broń i duet, który wie czego słuchacz potrzebuje, zwłaszcza jeżeli kocha się klasykę NWOBHM. Oni po prostu to robią i z jaką siłę i miłością do metalu. Jakie to szczere, świeże i pomysłowe. Brawo panowie!
Jeśli dotrzemy się z specyficznym wokalem i brzmieniem lat 70, to zaczyna się prawdziwa uczta. Energiczny "Embers on The Loose" to już prawdziwy pokaz mocy i talentu Amethyst. Ta praca gitar, ten riff, złożone i pełne ikry solówki. Ileż w tym klimatu NWOBHM, wczesnych płyt Iron maiden, Tank czy Angel Witch. Magia NWOBHM powróciła. Więcej hard rocka dostajemy w klimatycznym "stand Up and Fight" i kolejny hicior na płycie. Ta prostota w aranżacjach i partiach gitarowych jest po prostu urocza. Znowu solówki jakby wyjęte z debiutu Iron Maiden. Ten bas, ta skoczność w "Wont do it again" jest taka oldscholowa, taka pozytywnie zakręcona. Jak ten band tak znakomicie odtworzył klimat tamtych czasów? Tamtych płyt? Szok! Dalej mamy równie przepiękny i przebojowy "running out of Time" i znowu dużo dobrego się tutaj dzieje. Jednym z najszybszych utworów na płycie jest energiczny "Rock Knights", któremu wtóruje dynamiczny "Take me Away" i tutaj mamy znakomity hołd dla iron maiden. Finał płyty to nieco dłuższy i bardziej rozbudowany "Serenade", który stawia na klimat i bardziej złożoną formułę. Nic więcej do szczęścia nie trzeba.
Tak zdaję sobie sprawę, iż płyta nie jest idealna. Tak wiem, iż wokalista mógłby się podszkolić, ale ta szczerość, ta przebojowość i mocno wzorowanie się wczesnym iron maiden, tank, angel witch sprawiają, iż płyta sporo zyskuje. Nie da się przejść obojętnie obok tych dźwięków, tych prostych kompozycji. Panowie nagrali niezwykle klimatyczną płytę, postawili na prostotę, przebojowość i wyszedł z tego album, który robi furorę. Nie ma agresji, nie ma słodkości, nie ma nowoczesności i eksperymentowania. Jesteśmy tylko my, Amethyst i NWOBHM. Prawdziwa magia.
Ocena: 8.5/10