Dzień dobereł.
Rodzina rosyjskich Żydów ucieka do USA, ponieważ tam wolność i koty im nie grożą. W Ameryce nie ma kotów, a w ojczyźnie hulaj dusza piekła nie ma dla czerwonej hołoty. Na szczęście nasza rodzinka to myszy, więc raczej rewolucja im nie grozi. A, sorry, Żydom w ogóle nie groziła.
Głównym bohaterem jest Fievel, który na trasie do USA się gubi i potem, w wielkiej i wolnej Ameryce, szuka rodziców. A po drodze ma mnóstwo przygód, choć film trwa jakieś 75 minut, więc trochę mało, ale za to zgrabnie.
Z jednej strony chcę powiedzieć, iż „Amerykańska opowieść” („An American Tail”) to historia z energią, czuć tu coś wybitnego i z pewnością jest coś na rzeczy, skoro zwróciła uwagę wszystkich. jeżeli dotychczas Oskary brały pod uwagę tylko krótkometrażowe animacje, to w 1987 roku powoli gra zaczynała się zmieniać. Jeszcze trochę to potrwało, nie mniej to właśnie ta opowieść spowodowała, iż zaczęto myśleć nieco inaczej o animowanych historiach w amerykańskim mainstreamie. W amerykańskim, bo przypominam, iż Japończycy nie bawili się w takie ograniczenia i swoje robili.
Początek „Amerykańskiej opowieści” jest bardzo symboliczny – chociaż trudno się w całości doszukiwać nawiązań do rosyjskiej animacji. To ważne stwierdzenie, bo animacja ZSRR była jedną z najważniejszych tamtego czasu i to ona często wymykała się kanonom, a USA pieczołowicie próbowało ją naśladować. Czy jakoś tak, anyway.
Jednak każdy, kto stwierdza, iż „Amerykańska opowieść” to bajka dla dorosłych jest w błędzie. To jest opowieść familijna i co gorsze, nie prezentuje ona jakiś nowatorskich rozwiązań w fabule. Powiem choćby więcej – myślę, iż zauważono kwestię animacji, czy choćby samą tę historię tylko dlatego, iż jest o Żydach. Bo proszę Państwa, wcześniej przecież mieliśmy wybitnego, pięknego i naprawdę z wybitną muzyką „Ostatniego Jednorożca”, a to był rok 1982.
Ale za produkcję wzięli się Żydzi.
A, przepraszam – Don Bluth nie jest Żydem, jest mormonem i odpowiada też za takie dzieło jak „Wszystkie psy idą do nieba”. jeżeli ktoś jeszcze boi się sobie przypomnieć tę animację, bo się rozpłacze, to wiedz, iż nie jesteś sam.
Podobnie Kathleen Kennedy – tak, to ona – katoliczka, która była jedną z producentek „Amerykańskiej opowieści”.
W tym gronie to jedynym Żydem jest Steven Spielberg.
Czy to ważne?
Być może nie, ale jednak widywałam lepsze animacje z lat 80′ i znacznie poważniejsze. Owszem, wciąż piję do „Ostatniego Jednorożca”, ale to po prostu wybitny i piękny obraz, bardzo też smutny. Ale nie o Żydach, więc nie trzeba było go nominować do Oskarów.
Wróćmy jednak do „Amerykańskiej powieści”, bo przecież tu piosenka „Somewhere out there” dostała nominację. Przegrała z głupim Top Gunem i z jednej strony nie dziwne, bo to taka typowa, smutna i – jak to ballady bywają – piękna piosenka. Z drugiej strony, wciąż utwór z „Amerykańskiej opowieści” znacznie bardziej zachwyca, niż ten z Top Guna.
Jeśli ktoś chce obejrzeć ten film, to albo musi wypożyczyć sobie za 9,99 na jakimś VOD, albo musi odnaleźć wersję piracką, co nie jest takie proste. Wprawdzie upflix wynajdzie Wam „Amerykańską opowieść”, ale są to kontynuacje wydawane w następnych latach.
PS.: Muzycznie ten film to majstersztyk, czuć było rytm. Jednak miałam do czynienia z polskim dubbingiem, więc nie do końca mogłam być urzeczona tym przedstawieniem. Tak czy siak, link do piosenki w komentarzu. A Wy mieliście przyjemność poznać małego Żyda w Ameryce?
![](https://i.pinimg.com/736x/74/00/60/740060c8be817f73c2cb1b0492de6448.jpg)