WERONIKA MLICZEWSKA: – Przyjechałam do Wietnamu, żeby zrealizować krótki dokument na zlecenie. Przez jakiś czas miałam tam swoją bazę, więc po prostu zaczęłam się rozglądać, słuchać ludzi. Poznałam Hunga Phana – on także występuje w „Dziecku z pyłu” – oraz Duńczyka Briana Hjorta, którzy wspierają Amerasians w poszukiwaniach rodzin zamieszkałych w Stanach Zjednoczonych. Hung pomaga wykonywać testy DNA, Brian dzięki swoim kontaktom mógł przesyłać testy do Europy i dalej do USA. To nielegalne, więc może się odbywać głównie dzięki łańcuchowi ludzi służących pomocą. Brian umożliwił mi kontakt z Amerasians, którzy wciąż szukali swoich ojców lub ich bliskich. Zaskoczyło mnie, iż niemal wszyscy reagowali na rozmowy bardzo emocjonalnie. Gdy pytałam o nieobecnych ojców, często zaczynali płakać. To sprawiło, iż – choć to ludzie w dojrzałym wieku – dostrzegłam w nich dzieci z silnymi traumami, uzależnione od wyidealizowanej figury ojca. Zdałam sobie sprawę, iż to wcale nie jest temat dotyczący przeszłości, ale kwestia jak najbardziej aktualna. To echo wojny przez cały czas trwa w ich życiu. Bohatera szukałam trzy lata. Byłam cały czas w kontakcie z Brianem i Hungiem, którzy mówili mi o wszystkich sytuacjach, w których udało się odnaleźć amerykańską rodzinę, czasami ojca, czasami przyrodnie rodzeństwo. I w momencie, w którym poznałam Sanga, poczułam, iż to jest adekwatna osoba, iż nie muszę szukać dalej.
Myślała pani o tym, by zrobić film z kilkorgiem bohaterów?
Początkowo zastanawiałam się, czy podążać za kilkoma osobami.