Air hunger: Nie jestem do końca przekonany, czy na “Grace” to jestem w ogóle ja… [WYWIAD]

filmawka.pl 11 miesięcy temu

air hunger to jednoosobowy projekt Dawida Schindlera – wrocławskiego artysty operującego skrajnościami. Choć swój pierwszy album nagrał dzięki telefona, został nominowany przez Gazetę Wyborczą do nagrody WARTO 2021, jego utwory znajdują się na tematycznych playlistach Spotify, a wyjątkową zdolność do tworzenia onirycznej atmosfery doceniła sama Ethel Cain. W rozmowie dla Filmawki air hunger opowiada o samodyscyplinie, współpracy z niezależną wytwórnią oraz specyfice pracy nad ostatnim albumem Grace. Zapraszamy do lektury!


Magda Wołowska: Zanim air hunger został powołany do życia można Cię było usłyszeć w takich formacjach jak Torn Shore czy Love Glove. Były to projekty, w których jako gitarzysta odpowiadasz za aranżacje gwałtowne, agresywne oraz konfrontujące. Z kolei Twój aktualny alias to pomysł zrodzony z izolacji, zwrot ku intymnemu brzmieniu i ambientalnej refleksji w duchu lo-fi i etosu DIY. Jak znalazłeś drogę do air hunger?

air hunger: Ostatnio choćby o tym myślałem. Wydaje mi się, iż nie było jakiegoś jednego początku i impulsu do rozpoczęcia działania pod tym szyldem. Impuls do tworzenia solo rodził się u mnie już od dłuższego czasu. Różnice brzmieniowe są oczywiście bardzo duże w porównaniu do tego, co robiłem w pozostałych projektach – zarówno pod względem formy, jak i formuły. Nie mam na Twoje pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Chęć rozpoczęcia czegoś innego mogła pojawić się, gdy grałem z Torn Shore w Tajwanie. Spędziliśmy tam z 10 dni. To była trasa, którą graliśmy po Chinach, graliśmy też dwa koncerty w Tajwanie, gdzie zostaliśmy jeszcze troszeczkę dłużej. Wtedy mogło coś się we mnie otworzyć. Tajpej jest niesamowite. Byłem wtedy na bardzo mocnych lekach nasennych. Był to też bardzo turbulentny czas w moim życiu. Ten cały mix i swojego rodzaju wyrwanie z kontekstu”, z perspektywy czasu, mogło być miejscem, w którym zacząłem myśleć inaczej o tym, co chciałbym robić.

Jak do tego doszło, iż wylądowałeś z Torn Shore w Tajwanie?

Ogłaszaliśmy się wtedy na różnych bookingowych grupach na Facebooku. Udało nam się skontaktować z bookerem festiwalu w Chinach, który objeżdżał kilka dużych miast i ostatecznie nas tam zaprosili. Spakowaliśmy manatki i wsiedliśmy w samolot do Pekinu.

Wydany w czerwcu tego roku album Grace jest poniekąd rozszerzeniem tego, co zaproponowałeś na swoim poprzednim wydawnictwie F-I-X-E-R (2021). Tam, choć przy wyłącznej pomocy telefona, udało Ci się wykreować unikatowe brzmienie, którego osobisty charakter jest fundamentalnym założeniem. Konsekwencją jest pozostawienie słuchacza z poczuciem nieuzasadnionej nostalgii i zastanawiającą melancholią. Jakie było Twoje podejście do pracy przy Grace, w jakich warunkach powstawał album?

To jest dobre pytanie. Grace jest dla mnie zupełnie innym albumem. Początkowo chciałem go zrobić w taki sam sposób jak poprzedni, czyli korzystając z podobnych zasobów, które miałem w sobie, w otoczeniu, ale też z podobnych rytuałów, których trzymałem się podczas pisania piosenek. Myślałem, iż jest to mój sposób na napisanie płyty i będę dalej robił to tak samo. Zacząłem jednak przełamywać te schematy i ostatecznie zrobiłem to zupełnie inaczej. Napisałem ok. 20 utworów, a większość z nich wylądowała w koszu. Pisząc i nagrywając, dowiedziałem się w jaki sposób chcę to zrobić. Lubię mówić o piosenkach, które znalazły się na Grace, iż się wydarzyły. Niektóre po prostu nagle się pojawiły. Były takie sytuacje, gdzie w przeciągu kilku minut napisałem piosenkę i potem zastanawiałem się, skąd w ogóle się wzięła.

W przypadku F-I-X-E-R używałem siebie jako filtra do napisania tych kawałków. Nie jestem do końca przekonany, czy na Grace to jestem w ogóle ja lub tylko ja. To może brzmieć dziwnie, ale zacząłem zauważać, iż te kawałki wzięły się z czegoś, co bardziej przeze mnie przechodzi, niż wychodzi. To otworzyło we mnie kompletnie nowe pokłady tego, w jaki sposób podchodzę do pisania piosenek. Odstawiłem w ogóle filtr swojej własnej osoby i intencjonalnie chciałem zerwać też powiązania ze światem zewnętrznym, które są dla mnie naturalne czy oczywiste. Chciałem, żeby proces sam mnie zaskoczył. Przy pisaniu większości kawałków nie miałem w ogóle pojęcia, o czym są. W niektórych przypadkach zaczynałem rozumieć dopiero po czasie, o czym są dane utwory.. Wtedy pomyślałem, iż może to jest jakaś transmisja.

Brzmi to trochę jak nawiedzona historia, ale serio tak to czułem. Jakbym nastawiał anteny i wychwytywał jakiś sygnał i potem pisał piosenkę, która gdzieś tam już była. A ja ją po prostu złapałem w tym odpowiednim momencie. W tej chwili mój proces polega bardziej na tym, żeby wprowadzić się w taki stan, gdzie zaczynam coś rejestrować. Siadam kompletnie z niczym i zaczynam. Ten proces jest zupełnie inny od poprzednich. Tym razem robiłem sobie też sporo wyzwań, żeby trochę oszukać swój mózg i swoje zwyczaje. Np. lubię mieć spokój, ciszę, być wyspanym, mieć miejsce, żeby zastanowić się nad tym, co piszę. W przypadku Grace robiłem często coś odwrotnego. Przykładowo brałem notatnik, szedłem na spacer i pisałem jakiś tekst, idąc, żeby było mi trochę niewygodnie. Często też piszę albo gram na leżąco. Ta pozycja zmienia u mnie absolutnie wszystko. Dawałem też sobie absurdalne deadliny. Szedłem wstawić czajnik i w czasie gotowania wody szedłem napisać kawałek i zostawiałem go takim, jakim był. Próbowałem wyzwalać u siebie jakieś stany, w których jest o wiele mniej miejsca na zastanawianie się lub po prostu mniej miejsca na ego…

W takim ujęciu odnoszę wrażenie, iż Grace było takim fragmentarycznym podsumowaniem Ciebie w różnych okolicznościach, kontekstach, pewnym filtrem na nałożonym na rzeczywistość.

Myślę, iż można tak powiedzieć. To są strzępki różnych rzeczy, które w coś się układają. Chodzi przede wszystkim o to, iż pozwoliłem sobie na to, żeby to mogły być jakieś strzępki, a nie kompletne historie.

fot. Monika Kmita

Jaka muzyka towarzyszyła ci podczas pracy nad Grace, czy są tam jakieś wpływy wykonawców, których szczególnie cenisz, lub których słuchałeś podczas tworzenia albumu?

To jest bardzo rozległe pytanie i można je podzielić na kilka osobnych. Gdy zaczynam pisać swoje rzeczy, to staram się słuchać jak najmniej muzyki, żeby się niczym za bardzo nie sugerować, bo to może stać się pewną pułapką. Ale przyznam, iż mam obsesję na punkcie Grouper, co jest raczej oczywiste. I to nie tylko przy Grace. Słucham jej cały czas od dawna. Z rzeczy, których słuchałem w dużo większym natężeniu niż zazwyczaj, to na pewno Tim Hecker i Jefre Cantu-Ledesma. Staram się też inspirować nie-muzyką – oglądam bardzo dużo filmów.

Ogromną rolę przy mojej pracy odegrały też field recordings [formuła dot. zbierania dźwięków poza studiem nagraniowym]. Używam do tego tylko telefonu. Już sam sposób, w jaki nastrajam się do tego, aby wsłuchać się w otoczenie i znaleźć jakieś dźwięki, jest olbrzymią pomocą przy pisaniu muzyki. Mózg zaczyna trochę inaczej rejestrować otoczenie. Nie zastanawiam się wtedy za bardzo nad tym, co robię. Nie myślę o tym, iż idę do pracy, jadę metrem, idę na zakupy. Chłonę otoczenie w inny, uważny sposób. choćby jeżeli nic z tych materiałów się nie przyda, to jestem już odpowiednio nastrojony i o wiele łatwiej mi się otworzyć na działanie przy własnej twórczości.

Konfesyjny charakter twoich tekstów, zarówno na F-I-X-E-R, jak i Grace, powoduje, iż każdy odsłuch Twojej muzyki jest unikatowym, osobistym doświadczeniem. Rozmyte w przestrzeni i w czasie melodie stwarzają idealne środowisko do ucieczki w głąb siebie. Dla mnie jest to audialny komfort, w którym mogę na chwilę się zatrzymać, przyjrzeć się sobie i kontekstom, w których uczestniczę na co dzień. Czy tworzenie pod szyldem air hunger również stanowi dla Ciebie coś w rodzaju introspektywnej medytacji?

Dziękuję za te miłe słowa, to wiele dla mnie znaczy. Jestem wdzięczny. Czy stanowi? Być może. Ja też trochę do końca nie wiem. Jedynym wyznacznikiem u mnie jest to, czy to jakoś na mnie wpływa. Jak nagram jakieś demo, na które zwykle składa się sucha gitara i wokal nagrany na telefon komórkowy (czasami takie demo wchodzi też jako kawałek na płytę, bo tak się też zdarzyło przy Grace), to muszę tego posłuchać po chwili i na pewno w jakimś innym otoczeniu, najchętniej w ruchu. Najczęściej robię tę rewizję demówek, biegając. Utwór, który robię, musi coś u mnie wywołać, gdzieś mnie przenieść, choćby na sekundę w jakieś inne miejsce niż to, w którym jestem aktualnie. jeżeli tak jest, to wtedy mogę nad tym pracować dalej. Czasem zdarza się, iż nie jestem w stanie powtórzyć tego, co znalazło się na nagraniu demo, pomimo iż gram dokładnie to samo.

Gdy wchodzę na stronę Peleton Records, twojego aktualnego wydawcy, widzę następujący opis: „Solowy projekt Dawida Schindlera (Love Glove, Torn Shore) wrócił ze świetnie przyjętym albumem, który podbił globalne playlisty Spotify zajmujące się tzw. gloomcore – estetyką inspirowaną cichymi lasami i mglistymi plażami północno-zachodniego USA”. W dobie algorytmizacji procesu twórczego playlisty są w tej chwili jednym z głównych źródeł odkrywania i konsumowania muzyki, co może być tak samo szkodliwe jak i niezwykle pomocne dla twórczości wschodzących artystów. Jaki ty masz do tego stosunek i jak to odczytujesz w kontekście własnej pracy?

Mój stosunek do tego jest pozytywny, choć wiem, iż dyskusja na temat Spotify toczy się nie od dziś. Wszyscy wiemy, z czym to się wiąże, jak to wygląda., Ta firma powinna płacić artystom o wiele więcej. Ale jest też druga strona tego medalu – muzyka jest łatwo dostępna, ludzie mogą słuchać Cię częściej i szybciej niż kiedyś. Jestem oczywiście bardzo zadowolony, iż udało mi się trafić na te tematyczne playlisty, bo to ma wymierny efekt w przełożeniu na moją słuchalność. Kolejnym efektem jest też to, iż wiele osób zaczęło do mnie pisać i dzielić się tym, co ta muzyki im robi, a to dla mnie bardzo ważne.

Od tego zresztą wyszła także kariera Daniela Spaleniaka. Zaczął trafiać na playlisty i został zauważony przez swojego aktualnego agenta, który zaczął podsyłać jego muzykę jako soundtracki do produkcji czołowych platform streamingowych. Więc plusów w tym wątku jest zdecydowanie więcej.

Zdecydowanie tak.

Od 2020 roku jako air hunger współpracujesz z różnymi niezależnymi wytwórniami. Najpierw było to brytyjskie Shore Dive Records, następnie wrocławskie Dig a Pony Records i w końcu warszawskie Peleton Records wraz ze Stellar Frequencies z Francji. Mając takie zaplecze i wgląd w specyfikę działań wytwórni tego typu, jaką wartość, jeżeli w ogóle, widzisz we współpracy z niezależnym wydawcą?

To pytanie można rozbić tak naprawdę na wszystkich wydawców, bo z wszystkimi jest inaczej. Ale spróbuję może powiedzieć trochę o Peleton Records. Wartość tego labelu nigdzie niepisana, a moim zdaniem największa jest taka, iż wokół tej wytwórni tworzy się swego rodzaju społeczność. To się czuje i to się widzi, chociaż nikt tego nie promuje w taki sposób, ani nikt nachalnie nie próbuje mi wcisnąć, iż jestem czegoś częścią. A jednak jestem i czuję to, i ludzie też to czują. Myślę, iż na PELETON.FEST w przyszłym tygodniu będzie widać, z jak dużą otwartością i życzliwością buduje się wokół tego wspólnota, która jest tak samo otwarta i życzliwa.

Jeśli chodzi o niezależne labele, na pewno wartością dodaną jest to, iż ci wszyscy ludzie to robią po godzinach. To nie jest tak, iż oni zarabiają na tym jakąś kasę. Od razu wiadomo, iż w to wkładane jest serce, jest tam energia otwartości, życzliwości i zajawki i to wszystko do ciebie wraca. Ten świat po prostu tak działa. jeżeli chodzi o Stellar Frequencies, to są to osoby z Lyon we Francji, którzy znaleźli mnie sami na Bandcampie i zaproponowali wydawnictwo limitowanych edycji kaset, które sami robią. Sam fakt, iż ktoś tak daleko ode mnie chce mnie wesprzeć twórczo jest bardzo budujący. Nigdy się nie widzieliśmy, tylko mailujemy. Ale i tak czujemy, iż jesteśmy bardzo dobrymi kumplami i możemy na siebie liczyć w wielu sytuacjach, których jeszcze nie było, ale może się pojawią. Więc na pewno warto się przyjaźnić z osobami, które też mają chęć coś zrobić bezinteresownie dla ciebie z tą formą sztuki, którą uprawiasz, obojętnie co by to nie było.

fot. Monika Kmita

W 2021 roku Gazeta Wyborcza nominowała cię do nagrody WARTO 2021, zestawiając Twoją powstałą dzięki telefona twórczość z dokonaniami muzyków jazzowych i klasycznych. Co takiego Twoim zdaniem ma tworzona przez Ciebie muzyka, co sprawia, iż warto słuchać air hunger?

To rzeczywiście było dla mnie duże zaskoczenie. Nie dostałem tej nagrody, ale sam fakt uczestnictwa był dla mnie dość szokujący. Natomiast jeżeli chodzi o Twoje pytanie, to wydaje mi się, iż ono nie jest do końca do mnie. Jedynym wyznacznikiem dla mnie jest to, iż to, co robię musi jakoś na mnie oddziaływać. Najczęstszą opinią, która do mnie dociera od ludzi słuchających tej muzyki, jest wrażenie, iż to ich gdzieś przenosi – wiele razy coś takiego słyszałem.

Wpływ muzyki Deftones jest bardzo wyraźny przy Twoich pozostałych projektach. gdy po raz pierwszy usłyszałam The Soft War Love Glove byłam pod wrażeniem tego, jak bardzo twoje riffy oddają sensualność atmosfery i manierę gry Stephena Carpentera. Czy to właśnie Deftones byli tym głównym bodźcem, który pchnął Cię w kierunku tworzenia muzyki?

Nie, to na pewno nie był główny bodziec. Ale rzeczywiście, przez dużą część życia to był mój ukochany zespół, ma określone miejsce w moim sercu i nigdy nie powiem o nim złego słowa…

A co myślisz o ich ostatnim albumie?

Okej, powiem po prostu, iż nie słucham Ohms (śmiech). Pierwszy singiel mi się podobał. Za dzieciaka ta kapela była dla mnie bardzo ważna. Nie zapomnę nigdy, jak perkusista mojej podwórkowej kapeli przyniósł na przegrywanej kasecie Around the Fur i powiedział weź tego posłuchaj”. Jak usłyszałem pierwszy numer (My Own Summer), to nie wiedziałem, co się stało. Tak idealne połączenie agresywnej muzyki z totalnie liryczną stroną. Mocno w to wsiąkłem. Ten zespół ma dla mnie szczególne znaczenie, ale są to bardziej moje młodzieńcze czasy.

Czego można się spodziewać w najbliższym czasie od air hunger?

Na pewno zapraszam wszystkich serdecznie na PELETON.FEST, który odbywa się 2930 września w klubach Chmury i Hydrozagadka w Warszawie. Ja występuję w sobotę o 17:00 i otwieram drugi dzień festiwalu. W najbliższym czasie będę się bookował koncerty w Polsce, więc na pewno dam znać, gdzie można mnie jeszcze zobaczyć.. Poza tym moja praca nie jest nigdy ściśle zaplanowana. W tej chwili pojawiają się nowe piosenki, które powoli składam w coś większego, ale też nie mogę powiedzieć, co to może być. Sam jeszcze nie mam pojęcia i nie chcę mieć. Poczekam, aż faktycznie zacznie się to dziać i wtedy to samo mi powie, czym to będzie chciało być (śmiech).


Wywiad powstał w ramach patronatu medialnego nad festiwalem muzyki niezależnej PELETON.FEST, organizowanym przez wytwórnię Peleton Records. Impreza odbędzie się w dniach 2930 września w klubach Chmury i Hydrozagadka w Warszawie. Szczegółowy harmonogram znajdziecie na stronie WYDARZENIA


Korekta: Kamil Walczak

Idź do oryginalnego materiału