Agnieszka Smoczyńska: Konsekwencja w Buncie

anywhere.pl 1 rok temu
  • #burzawkinie – Robert Więckiewicz i Kinga Burzyńska

Kinga Burzyńska: Agnieszka Smoczyńska, laureatka Złotych Lwów na 47 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za film „Silent Twins”. Nie masz już dosyć zadawania pytań o twój jakże piękny, mądry i poruszający film? Każda rozmowa jest inna, czy pozostało jakieś pytanie, na które czekasz?

Agnieszka Smoczyńska: Takiego pytania nie ma, każda rozmowa jest inna. Choć jak ktoś zapyta się, skąd pomysł na film, to odpowiedź w głowie mam już jak pacierz.

Masz wciąż kontakt ze swoimi aktorkami? Bo ten film tak naprawdę teraz zaczął żyć własnym życiem. Jaka jest twoja relacja z Letitią i Tamarą?

Bardzo bliska. Ona zaczęła się już podczas castingu. Zbliżyłyśmy się do siebie w trakcie pandemii, kiedy prace nad filmem zostały przerwane. Nie wiedzieliśmy, czy wrócimy, czy ten film w ogóle zrobimy. Podczas pandemii wszystko było niewiadomą. Spotykałyśmy się wtedy z aktorkami na Zoomie praktycznie codziennie, przez trzy godziny. To nas bardzo zbliżyło. przez cały czas jesteśmy w stałym kontakcie.

Jak odebrały festiwal w Gdyni, tę atmosferę?

Świetnie! One do Polski przyjechały na 10 godzin. Na pewno zastanawiały się jak to będzie, one uwielbiają Polskę i Polaków. Wcześniej były tu przez trzy miesiące, więc bardzo się ze wszystkimi zżyły. Dziewczyny były zachwycone. Były w szoku, kiedy zobaczyły ilu jest widzów na sali. Nie spodziewały się, iż jest to tak wielki festiwal.

Wspominałaś, iż wykonałaś katorżniczą pracę, aby ten film powstał. Co sprawiło największą trudność? Co dla ciebie było emocjonalnie najtrudniejsze w robieniu tego filmu?

Chyba to, jak ten film stanął, kiedy byliśmy w zawieszeniu. Emocjonalnie to był najgorszy moment dla wszystkich. Nie było przez pewien czas kontaktu z Letitią, nie wiedzieliśmy czy coś ruszy. Kiedy okazało się, iż możemy działać i zaangażował się Focus Features, to Anglia się zamknęła i nie mieliśmy jak przetransportować do Polski naszej brytyjskiej ekipy – zablokowały nas lockdowny. W czasie kręcenia filmu pojawiają się różne wyzwania, natomiast ja nie lubię sytuacji, kiedy nie mam na coś wpływu. To bardzo frustruje.

Zawsze byłaś taka, iż frustrowało cię to, iż nie masz na coś wpływu?

Tak, na pewno. Jednak z drugiej strony odpuszczam, no bo co masz zrobić? Musisz odpuścić.

Co wtedy robiłaś, kiedy czekałaś, aż film znów ruszy?

Miałam te trzy-godzinne calle z aktorkami i z operatorem. Spędzałam czas z całą rodziną na wsi. Prywatnie to był wspaniały czas. Dodatkowo wykorzystałam ten moment na dopracowanie scenariusza. Potem okazało się, iż to wszystko się przydało.

Przeczytałam w jednej z recenzji, iż to film o toksycznej miłości. Jest to historia emigrantek zamieszkałych w Walii. Bliźniaczek, które mają kontakt tylko ze sobą, odcinają się od świata. Ta relacja między nimi jest przedziwna. Oglądając film miałam w sobie bardzo skrajne emocje. Pod koniec, jedna z ich odchodzi. Pomyślałam wtedy „W końcu ta druga będzie mogła odżyć”.

Na tym właśnie polegał scenariusz: ogromna irytacja i jednocześnie wielka czułość. Zresztą, choćby jak się przyjrzymy jakiejkolwiek bardzo intensywnej relacji, to one właśnie takie są. Wpadające ze skrajności w skrajność. June pisała, iż ich relacja przypomina toksyczne małżeństwo – one mówią też o tym w scenie otwierającej. Dziewczyny były bardzo dojrzałe, potrafiły spojrzeć z boku na swoją relację, niczym psychoterapeuta, a jednocześnie potem wracały do swoich emocji z których nie potrafiły wyjść.

Recenzenci piszą, a ja się z tym zgadzam, iż Agnieszka Smoczyńska nie ocenia. Nie kusiło cię, żeby jednak oceniać?

Nie, nie mogłam oceniać. Sama też nie lubię filmów, w których bohaterowie są oceniani przez autorów. Tutaj w naszym filmie ta relacja była bardzo skomplikowana, dziewczyny były niejednoznaczne.

Masz racje, tę relację jednocześnie się lubiło i nie lubiło. Trudno byłoby oceniać. Chociaż to ty jesteś reżyserką i mogłabyś narzucić swoją opinię.

Ja tak naprawdę, nie mam prawa ich oceniać. Film byłby z tezą, kogo by to interesowało? Wchodzimy głębiej w ludzi, w kobiety i im towarzyszymy.

To prawda, iż reżyserką zostałaś przez przypadek? Chciałaś być aktorką?

Chciałam być aktorką, ale tylko do 14 roku życia. Robiłam z koleżankami przedstawienia i jeździłyśmy po przedszkolach, prezentowałyśmy to i w taki sposób zarabiałyśmy pieniądze. Uwielbiałam to robić. Później zrozumiałam, iż to mi sprawia największą frajdę. Że mogę stanąć z boku i podpowiadać innym jak mogą zagrać. Tworzenie scenografii, szukanie tekstu i muzyki. To się powoli uruchamiało. Gdy poszłam do klasy filmowej, to już byłam przekonana, iż chcę zostać reżyserką.

Klasa o profilu filmowych, ale zanim zdawałaś na reżyserię, to byłaś na kulturoznawstwie. Świadomie poszłaś najpierw na inne studia?

Świadomie. Wiedziałam, iż chcę iść do Katowic. Mówi się tam, iż reżyser bądź reżyserka powinien najpierw mieć jakiś zawód, żeby dojrzał do opowiadania historii. Najpierw przez rok studiowałam w Poznaniu historię sztuki, a później przeniosłam się na kulturoznawstwo.

A dlaczego nie zostałaś na historii sztuki?

To był bardzo wymagający i intensywny kierunek. Myślałam, iż skupimy się głównie na sztuce nowoczesnej, iż będę mogła oglądać obrazy, poznawać interpretacje. A musiałam bardzo dużo czasu spędzać na rzeczach które mnie nie rozwijały, były tylko odtwarzaniem wiedzy. To mnie nie interesowało. Historia sztuki to kierunek bardzo specjalistyczny, natomiast kulturoznawstwo to bardziej ogólny, humanistyczny kierunek, w którym łatwiej poszerzać swoją wiedzę ale też myślenie. Genialne przygotowanie na reżyserię.

Twoja droga jako reżyserki jest bardzo konsekwentna. To jest taka cecha, którą miałaś zawsze?

Chyba tak. Zrozumiałam, iż nie chcę studiować historii sztuki po roku studiów – we wrześniu. Mieszkałam we Wrocławiu – pamiętam, iż kiedy stałam na dworcu i usłyszałam zapowiedź wjeżdzającego na peron pociągu do Poznania, to aż się we mnie zagotowało. Stwierdziłam, iż nie ma szans, nie wracam tam. Na drugi dzień wybrałam się do katedry kulturoznawstwa zapytać, czy mogę się przenieść i zrobić drugi fakultet. Studiowałam więc dwa kierunki w dwóch różnych miastach. Już po pierwszym tygodniu wiedziałam, iż zostanę na kulturoznawstwie. Wzięłam dziekankę w Poznaniu i już tam nie wróciłam.

Pamiętasz w jakich okolicznościach przyszedł ci do głowy pomysł na pierwszy film?

Jeśli chodzi o krótki metraż, to był to „Kapelusz”, na podstawie opowiadania Kazimierza Brandysa, „Sobie i Państwu”. Książkę podsunął mi mąż, wtedy chłopak, który akurat ją czytał.

Wydaje mi się, iż przełomem były „Córki Dancingu”. Od tego momentu stałaś się międzynarodową reżyserką. Jesteś jedną z niewielu reżyserek w Polsce, która ma sławę międzynarodową. Czy ten film to był przełom, podczas którego zrozumiałaś, iż chciałabyś robić te filmy inaczej?

W 2007 roku zrobiłam „Arię Divę” Minęły trzy lata od mojego dyplomu. Gabrysia trzy lata pisała scenariusz, druga koleżanka, Radka, pisała drugi scenariusz, a ja jeszcze rozwijałam projekty, jeździłam na warsztaty. W pewnym momencie poczułam, iż już chce zrobić ten film, ileż można rozwijać ten projekt. Wtedy odezwał się do mnie Robert Bolesto, z którym współpracowałam nad etiudami powiedział, iż ma pomysł na film: „Córki Dancingu”. To był pomysł absurdalny i wciąż jestem przekonana, iż nikt by takiego filmu nie zrobił. Wszyscy pukali się w czoło, łącznie z producentami, zarówno doświadczonymi jak i młodymi, którzy jeździli po świecie.

W końcu go zrobiłaś. Miałaś dziką satysfakcję?

Miałam ogromną satysfakcję każdego dnia.

Nigdy nie miałaś wątpliwości, czy idziesz adekwatną drogą?

Wątpliwości nie miałam. Siedzieliśmy z twórcami przy biurku, rozmawialiśmy, wymyślaliśmy niestworzone rzeczy a potem ja wiedziałam, iż te pomysły trzeba wtłoczyć w życie. Zrobić ogony, nosić dziewczyny na planie, charakteryzacja na pewno będzie długo trwała. Jak to się wszystko miało złożyć, na przykład piosenki z realistycznymi scenami? Oglądaliśmy musicale, czytaliśmy artykuły – naprawdę nie mieliśmy pojęcia, jak to zrobić. To była masa pracy i nauki ale przede wszystkim zabawa.

Wydaje mi się, iż w twoim świecie jest dużo muzyki. Jak Agnieszka Smoczyńska funkcjonuje z muzyką?

Muzyka jest blisko ze mną. Może dlatego, iż jako mała dziewczynka chodziłam na lekcje muzyki, które bardzo lubiłam. Tak samo jak lekcje rytmiki. Wydaje mi się, iż w reżyserii to poczucie rytmu jest bardzo ważne. Zresztą, jak wiemy, muzyka jest najważniejszą ze wszystkich sztuk.

A czego słuchasz?

To zależy od filmu, nad którym pracuje, ponieważ ja tak naprawdę jestem ciągle w pracy. Słucham w kontekście tego nad czym pracuję, o czym myślę.

Czego słuchałaś w przypadku „Córek Dancingu”?

Tu akurat była bardzo różna playlista, natomiast w przypadku „Silent Twins” to była Nina Simon, chociaż ona się w filmie nie pojawia. Natomiast gdy puściłam aktorkom piosenkę „Dear Death”, którą skomponowała, napisała i zaśpiewała Zuzka Wrońska, to dziewczyny powiedziały „Nina Simone”! Gdzieś to wszystko się składa, jest intuicyjne. Ja też nigdy nie pracuje nad filmem tak, iż sobie cały wymyślam, a później to odtwarzam, bo jest to dla mnie nudne. To jest bardzo intuicyjny proces.

Czy to nie jest tak, iż skoro miałaś międzynarodowe pieniądze, spoczywała na tobie ogromna odpowiedzialność? Musiałaś mieć wszystko idealnie zaplanowane?

Oczywiście, iż tak. To, iż powstanie „Dear Deth” wiedzieliśmy dużo wcześniej, ale piosenka finałowa, którą skomponował Marcin Macuk, powstała już po zdjęciach, podczas montażu. Bardzo lubię jak podczas pracy spotykają się różne wrażliwości.

A ty słuchasz tych wrażliwości?

Tak, uwielbiam. Basia Rupik, która doszła do nas jako nowa osoba, niesamowicie oddała mrok, a jednocześnie poczucie humoru Jennifer. Jej wrażliwość była dla mnie kluczowa do tego filmu. A pojawiła się w zespole bardzo późno, o ile chodzi o proces powstawania „Silent Twins”.

Ten film powstawał w Polsce, czyli wyczarowaliście Walie w Polsce? Gdzie kręciliście?

To jest Walia stworzona przez Jagnę Dobesz i jej zespół oraz przez operatora Kubę Kijowskiego. Pojechaliśmy najpierw do Walii na trzy dni, do prawdziwego domu bohaterek. Tam się okazało, iż bardzo przypomina Górny i Dolny Śląsk. W filmach jest też tak i ja to bardzo lubię, iż składasz tę całą wizję z małych puzzli. Myślisz zatrzymanym obrazkiem w ruchu. Uczę się tego od operatorów i scenografek. Uwielbiam, kiedy przychodzą ze zdjęciem i ja tego zupełnie nie widzę, a oni robią projekt i potem to wszystko faktycznie jakoś dobrze się składa.

Czyli obejrzeliście Walię i stwierdziliście, iż spokojnie możecie to odtworzyć na Górnym i Dolnym Śląsku.

Tak, chociaż ja się bardzo bałam niektórych obiektów. Na początku plan był taki, iż polecimy do Walii na jakiś czas, ale ze względu na budżet i pandemię musieliśmy z tego zrezygnować. Nikt z nas nie wiedział, iż uda nam się zrobić Walię w Polsce. Okazało się, iż się da.

A czy twój film zobaczył ktoś z rodziny prawdziwych bohaterek?

Tak, June dała błogosławieństwo temu filmowi i bardzo się cieszy, iż powstał. Nie mogę mówić za dużo, bo poprosiła o dyskrecję. Film wszedł do Anglii na początku grudnia. June przyjaźni się z Marjorie Wallace, autorką książki i Timem Thomasem. Wszyscy oni zobaczyli film i bardzo byli poruszeni. Zresztą bez ich akceptacji myślę, iż Focus Features nie zdecydowałby się na dystrybucję.

Zwłaszcza, iż część bohaterów i bohaterek żyje. Ja, jako matka, oglądając ten film myślałam cały czas o rodzicach bohaterek. Zastanawiałam się, jak to możliwe, iż rodzice do tego dopuścili. Pozwalają na zamknięcie córek w szpitalu psychiatrycznym.

Trzeba też na to inaczej spojrzeć. To było Windrush generation, które wyemigrowało do Anglii i oni bardzo ufali systemowi. Rodzice byli bezradni wobec córek, bardzo je kochali uważali, iż tylko system jest w stanie im pomóc. Oni naprawdę byli przekonani, iż oddanie ich do Broadmoor, najcięższego szpitala psychiatrycznego w Anglii, pomoże ich córkom. Dziewczyny też tak uważały.

Co w Tobie zostawił ten film?

On jeszcze we mnie jest. Myślę, dopiero teraz w grudniu, po premierze w Londynie będę mogła całkowicie ten film oddać światu.

Ale on już teraz cię zmienił, prawda? Jako twórcę, jako kobietę?

Myślę, iż na pewno. Dziewczyny bardzo imponowały mi swoją postawą.

Czego się od nich nauczyłaś?

Konsekwencji w buncie, niesłychanej siły, szalonej wyobraźni, niesamowitej miłości, poświęcenia. Trudno jest to zamknąć w kilku słowach.

Myślę, iż trzeba być konsekwentną w buncie, żeby robić takie filmy. Bardzo za te filmy dziękuję.

Fot. Bartosz Maciejewski

Idź do oryginalnego materiału